Na pierwszy rzut oka, premier Beata Szydło dobrze wypadła podczas wczorajszej debaty w Strasburgu. Drugie spojrzenie, po cofnięciu taśmy, obnaża, że sala plenarna posłużyła, jako deski teatru do odegrania roli zarówno zawstydzonej ofiary, jak i obrończyni Polski. Gdyby to był monodram, a nie interakcja z widzem, Szydło odjechałaby do kraju w glorii i chwale. Ale była to debata, a nie monolog, do którego przyzwyczajono i wyuczono szefową rządu w Polsce.

REKLAMA
Wczorajsze posiedzenie w sali plenarnej nic nie wyjaśniło i niczego nie zmieniło. Przed rozpoczęciem debaty premier rozesłała do eurodeputowanych wersję zdarzeń PiS, tego co dzieje się w Polsce, zapewniając, że w naszym kraju nie dochodzi do łamania prawa, demokracja ma się dobrze, wszystko odbywa się zgodnie z Konstytucją RP, a ustawa medialna nie budzi żadnych zastrzeżeń.
Stawiając się w roli jednego z takich eurodeputowanych po zapoznaniu się taką treścią w pierwszej chwili nie miałbym powodu nie wierzyć polskiej premier. Tym bardziej, że przemówienie, które usłyszeli przedstawiciele PE było udane. Beata Szydło mówiła o budowaniu wspólnej, nowoczesnej Europy, a suwerenną Polskę z niezaschniętą jeszcze krwią na sztandarze po zaborach i latach komunizmu, z orłem, któremu dopiero co nałożono koronę, przestawiła jako ofiarę nagonki. Widzimy kobietę niewielkiego wzrostu, broniącą jak lwica swojego kraju przed złą opozycją, która nie może pogodzić się z utratą władzy po demokratycznych, wolnych wyborach. Gdyby miało to być, tylko przemówienie, to okay. Ale debata, dyskusja, to zadawanie pytań i odpowiedzi na nie. A na tym polu Szydło zupełnie się nie sprawdza. Tak więc stosowała płaczliwym tonem wyuczone wybiegi retoryczne, uciekając od odpowiedzi na konkretnie postawione pytania, przechodząc płynnie do recytacji kolejny raz tych samych zdań o wygranej PiS w demokratycznych wyborach, obwiniając PO za pozostawiony po sobie bałagan, który nowe władze muszą posprzątać. Nie zabrakło słów o wstydzie dla Polski na arenie międzynarodowej. Jednak zdaniem premier, to też wina opozycji, ale ona nie ucieka. Stoi odważnie na forum europejskim i broni Polski.
Teraz realia. Sprawa polska nie podzieliła eurodeputowanych. Byli podzieleni wcześniej ideologicznie. Wypowiadali się eurosceptycy i eurorealiści. I to zaledwie garstka, która we wtorkowe popołudnie została na sali. Przedstawiciele frakcji prawicowych znając sytuację powierzchownie, najzwyczajniej wyżyli się, spuścili z siebie powietrze, trzymając się swojej linii politycznej. Ci drudzy wypowiadali się w umiarkowanym tonie, podkreślając, że z ich informacji wynika, iż władze PiS łamią prawo i dryfują w stronę wschodniej części Europy. Eurodeputowani poświęcili dwie godziny. Dali popisy retoryczne - każdy na nutę swojej frakcji, i wrócili do rutynowych obowiązków.
Ci, którzy twierdzą, że premier Szydło wróciła do kraju z tarczą, obroniła suwerennej, prawej Polski, odnoszą się jedynie do słów wykrzyczanych przez prawicę oraz dobrego przemówienia. Reszta zapewne uznała to za monodram, po którym aktorka zdjęła kostium, starła z twarzy makijaż i wróciła do domu. Tym czasem cały "splendor" za tłumaczenie się Szydło przed PE spada na ręce prezesa Kaczyńskiego. PiS został postawiony pod ścianą przez KE na własne życzenie.
Niewątpliwie copywriterzy odwalili kawał dobrej roboty. Emocje jednak mają to do siebie, że opadają, jak po wielkiej bitwie kurz. Szydło mówiła tak, jakby w Polsce jej przekaz miał dotrzeć jedynie do wyborców PiS. Sprawę TK przedstawiła, jako wspólnie już wypracowany kompromis. Tym czasem sędziowie ogłosili wczoraj, że zbadają ustawę o TK na podstawie konstytucji, a nie pisowskiej noweli. Europosłowie niewiele dowiedzieli o ustawie medialnej. Poza tym, że jest oczywiście bez zarzutów, a media publiczne na tej zasadzie funkcjonują np. we Włoszech… A, My, naród pozostaniemy podzieleni jak ci eurodeputowani, tylko nie waśniami ideologicznymi między frakcjami, a prawdziwymi, namacalnymi problemami. Jak każda debata, po której nie podaje wyniku arbiter, tylko ocena należy do odbiorców, zdania będą podzielone, tak jak podzieleni są Polacy.
A teraz uderzmy się w piersi i odpowiedzmy sobie na pytania: czy ruchy w stronę Trybunału Konstytucyjnego są zgodne z Konstytucją RP? Czy kwestionowanie tych posunięć przez konstytucjonalistów, środowiska prawnicze, uniwersyteckie, z poglądami od lewa do prawa, to jeden wielki spisek? Czy odpolitycznienie i obiektywność TVP jest możliwa, kiedy jej prezesem jest czynny polityk ekipy rządzącej? Czy wierzycie w to, że (abstrahując od obietnic wyborczych) pod rządami Jarosława Kaczyńskiego, w odniesieniu do lat 2005 – 2007, będziemy żyli w kraju prawym i sprawiedliwym, rozwijającym się, dalekim od ksenofobii, wszczynania sporów w Polsce i zagranicą? Zdania będą podzielone, tak jak podzieleni są Polacy. Z jednej strony padną słowa o obronie wolności Polski, która jest w rękach szaleńca. Z drugiej o świniach oderwanych od koryta, podwójnej moralności, układzie pomagdalenkowym i postkomunistach.
Parafrazując słowa premier Szydło – demokracja w Polsce ma się dobrze, o czym świadczą protestujący na ulicach ludzie. Czy my, Polacy jesteśmy aż takimi durniami, dającymi się podpuścić grupom nacisku i jakimś siłom nieczystym, żeby regularnie wychodzić tak tłumnie na ulice w obronie wolności oraz demokracji? Poczytalność od niepoczytalności odróżnia własna wola. Czy większość Polaków jest niepoczytalna?