Po głośnej aferze w szeregach władz PiS związanej z obdarowywaniem ciepłymi posadami członków partii rządzącej, ich rodzin i znajomych, której głównym bohaterem był Bartłomiej Misiewicz – do niedawna rzecznik MON i czołowy „misiewicz”RP, ten powraca z nową misją do wykonania. Miał zniknąć z resortu Macierewicza za „dobroduszność”, ale jednak został. Zajmie się teraz „analizą dezinformacji medialnych wymierzonych w bezpieczeństwo państwa”. W skrócie: może to oznaczać, że Misiewicz mógłby np. stwierdzić, że dany news czy artykuł jest jedną wielką bujdą, zagrażającą Polsce. Ale to mało prawdopodobne.
Dezinformacja medialna to nic innego, jak celowe przekazanie fałszywej informacji wprowadzającej odbiorców w błąd. Misję swoją Misiewicz będzie wypełniał w Gabinecie Politycznym MON. Niewykluczone, ze były rzecznik resortu obrony i król polskich „misiewiczów” w PiS, został analitykiem błyskawicznie, czyli po tym, jak miesiąc po aferze media poinformowały, że 26 letni pupil ministra Macierewicza nadal pracuje w MON. Poza tym, co owiane jest tajemnicą, wiadomo, że Misiewicz będzie analizował nie tylko polskie przekazy medialne. Ba! Na części pierwsze będzie rozbierał nawet te zagraniczne informacje.
Bartłomiej Misiewicz śmiało po „Dobranocce” będzie mógł położyć się spać, ponieważ główne wydania „Wiadomości” w TVP1 w obecnym składzie nie będą mu spędzały snu z powiek. To po „dobrej zmianie” w mediach publicznych 30 minut jednej wielkiej dezinformacji. Prawdziwym problemem mogłoby stać się czytanie słowo po słowie antypisowskiej prasy, śledzenie portali informacyjnych czy przyglądanie się przez lupę mediom komercyjnych. Wtedy następnego dnia mógłby pojawiać się komunikat, że kilkanaście informacji, które pojawiły się wczoraj w mediach, to manipulacja, oszczerstwa i w końcu dezinformacja medialna.
O ile rzecznik prasowy (ten słynął z wydawania komunikatów) informuje dziennikarzy, odpowiada na pytania (w PiS to rzadkość), konsultując się ze swoim szefem, to już na analizę dezinformacji trzeba mieć głowę pełną… informacji. W tym przypadku doświadczenie nabyte w kultowej już aptece w Łomiankach raczej nie pomoże. Przy resortach siłowych czy w służbach specjalnych tacy analitycy to normalność. Ale są to osoby o olbrzymiej wiedzy, doświadczeniu, po dziesiątkach szkoleń, z intuicją i predyspozycjami zawodowymi, wychwytujący takie niuanse w mediach z prędkością światła.
Antonii Macierewicz po raz kolejny wystawił siebie, PiS i prezesa na pośmiewisko. Wyobraźmy sobie teraz analityka Misiewicza, który sam zdezinformował media i opinię publiczną, informując, że skończył studia prawnicze. Później okazało się, że ma licencjat z administracji, a w zasadzie ma mieć, ponieważ nosi się z zamiarem rozpoczęcia studiów. Pewnej nocy zniknął nawet z Internetu cały życiorys i bogate dokonania 26 latka. Próżno szukać fotografii z nim czy jakichkolwiek informacji na stronie MON. Najwidoczniej nikt nie wpadł na to, że były to ćwiczenia w dezinformowaniu.
I teraz Misiewicz, który o ustawie o Prawie Prasowym pewnie tylko słyszał, że taka jest, po wychwyceniu dezinformacji podąża za źródłami i rozmówcami dziennikarza, który przygotował materiał informacyjny. Rozpytuje czy mówili prawdę, czy może dezinformowali? Następnie bierze się za prasę zagraniczną i skrupulatnie sprawdza, czy Chiny zakupiły cztery nowe wyrzutnie rakietowe dalekiego zasięgu uzbrojone w głowice nuklearne.
Bartłomiej Misiewicz miał wpływy w państwowych spółkach, w których bez trudu zatrudniał rodzinę czy znajomych w liczbach hurtowych. Pod koniec sierpnia wybrał się do Bełchatowa (woj. łódzkie), gdzie nakłaniał powiatowych radnych PO do przystąpienia do koalicji z PiS w zamian za załatwienie lukratywnych stanowisk w państwowym biznesie. Kiedy media nagłośniły sprawę, Misiewicz obwieszony medalami przez Macierewicza nie podał się jednak honorowo do dymisji. Zawiesił się w pełnionych obowiązkach. Sęk w tym, że nikt nie wiedział czy nadal pobiera pensję? Czy przychodzi do pracy? Czy oddał limuzynę?
W rezultacie Bartłomiej Misiewicz, który miał zniknąć z MON, z rzecznika Antoniego Macierewicza, awansował na analityka dezinformacji medialnych wymierzonych w bezpieczeństwo państwa. Objął stanowisko wymagające bardzo wysokich kwalifikacji. A sam prezes Kaczyński, kiedy sondaże zaczęły topnieć, bił się w pierś i przepraszał Suwerena za „okres błędów i wypaczeń” dotyczący „misiewiczów". Tym czasem Misiewicz rezydował w MON "pod przykrywką", przygotowując się do nowej misji. W Polsce rządzonej przez Kaczyńskiego w zasadzie każda medialna informacja jest kłamstwem, oczywiście, jeśli nie jest przygotowana przez redakcje propisowkie. Zatem Misiewicz podłapał fuchę i za bardzo się nie narobi.
I tym sposobem zostaliśmy poinformowani, że byliśmy zdezinformowani o nieobecności Misiewicza w MON. Sondaże PiS znów spadną. No cóż. Kłamstwo ma krótkie nogi.