„Czarny protest” zaczął żyć własnym życiem. Początkowa batalia o kwestie obyczajowe zamieniła się w bunt i otwartą wojnę w całej Polsce wypowiedzianą obecnej władzy. Przekaz jest prosty - "król" i jego dworzanie mają abdykować. Rozłożone parasolki mogą zwiastować polityczne Tsunami. Stały się symbolem odwagi, determinacji i dążenia do rewolucyjnej zmiany na polskiej, zgnuśniałej scenie politycznej. W Warszawie interweniowała policja.
Strach Kaczyńskiego przed rozłożonymi parasolkami jest na tyle silny, że zaryzykował nawet oburzenie i histerię wśród środowisk prawicowych, a te nie znoszą sprzeciwu. – My wybraliśmy was, macie zrobić porządek ze zbuntowaną lewicą. Te głosy są roszczeniowe, ponieważ popierane przez Kościół. Tę złość, zawziętość i nienawiść widać podczas protestów.
Krzyk podniósł Suweren, który nie jest podporą pisowskiego reżimu. To ten Suweren, który zaczyna walkę od „głowy smoka”. Nie rozdrabnia się na wytykanie błędów szeregowcom PiS – u, krzykaczom, którzy nie mają realnego wpływu na politykę. Stratedzy „Czarnego protestu”, ogólnopolskich strajków kobiet w czerni, doskonale znają słabe punkty Kaczyńskiego. Protesty pod domem prezesa na Żoliborzu czy pod siedzibą partii przy Nowogrodzkiej z mocnym, zdecydowanym przekazem, to nic innego, jak uderzanie w najczulsze miejsca prezesa PiS.
Nikt już nie spaceruje z parasolką nad głową pod rządowym gmachem premier Beaty Szydło czy Pałacem Prezydenckim. Gromy lecą w stronę przywódcy „dobrej zmiany” pod ośrodkami dowodzenia. Nie można już powiedzieć, że ludzie w czerni protestujący za dnia i późnym wieczorem, to tylko kobiety. Płci pięknej towarzyszą mężczyźni.
Sprawa aborcji, sprzeciw kobiet wobec tej sfery intymnej, przerodził się w silny ruch społeczny. Spektakle z podkomisji Macierewicza nie są wstanie odciągnąć kamer i błysków fleszy od tak zmasowanych protestów na ulicach miast. Wydarzyło się to, czego nie udało się dokonać założycielom KOD. Ludzie na ulicach hasłami na transparentach stawiają żądania, wysuwają swoje postulaty. Coraz śmielsze. Nie ma w tym agresji. Jest za to determinacja, bunt, mocny, wykrzyczany sprzeciw. KOD zrobił podstawowy błąd, z którego do dziś nie wyciągnął wniosków. Wyszedł ze słowami "Peace and Love", mając za sobą wielki potencjał społeczny, do ludzi, którzy tych słów nie rozumieją. Ta retoryka do nich nie dociera. Tej formy protestów, których odbyło się przynajmniej kilkadziesiąt w całym kraju, a nawet zagranicą, Kaczyński nie potraktował poważnie. Drażniła go jedynie powtarzalność, długofalowość. Tym różnią się właśnie działania KOD od "Rozłożonych parasolek", które wywołały u prezesa paniczny lęk.
Manifestujący w czerni nie domagają się rozmów, dialogu czy porozumienia z władzą. Wiedzą doskonale, że jest to niemożliwe. "Czarny protest" to monolog ludzi na ulicach, którzy patrzą na ręce władzy i o każdym błędzie Kaczyńskiego i jego poddanych wrzeszczą na cały głos, aż chrypną im gardła. Jedna grupa społeczna napędza i motywuje drugą, a ta następne. Po ponad 25 latach życia w wolnej Polsce zapomnijmy, że dojdzie do powtórki takich historycznych wydarzeń jak rozmowy przy okrągłym stole, o aksamitnej wiośnie w ówczesnej Czechosłowacji czy burzeniu cegiełka po cegiełce muru berlińskiego. Wtedy ludzie bali się władzy w państwach satelitarnych ZSRR.
Dzisiaj Polki i Polacy w czerni nie boją się. Mają w sobie siłę odwagę i wolę walki skoncentrowaną na zwycięstwie. Boi się Kaczyński. To strach przed utratą władzy, najpierw w PiS. Prezes miał być przecież gwarantem ciągłości tej władzy dla sobie posłusznych posłów, gabinetu Szydło i prezydenta Dudy. Okazało się jednak, że „samiec alfa” jest słaby, tchórzliwy, przerażony, a jego wątpliwa siła brała się z tworzenia frakcji wewnątrz partii, skłócaniu jej członków, wyróżnianiu innych, a karceniu tych wychodzących przed szereg. Ludźmi poróżnionymi lepiej się rządzi. Nagle przywódca partyjnego stada przestraszył się słabej płci. Wyszło na jaw to, co było nazywane do tej pory fanatycznym oddaniem prezesowi. Mianowicie koniunkturalizm i karierowiczostwo hordy. Najpierw PiS zadbało o to, żeby było ciepło im w pośladki w wygodnych fotelach, a nie o swojego Suwerena i dotrzymanie danych obietnic. A teraz stało się, to co było nieuniknione. Puściły nerwy, ruszył wściekły naród, ponieważ został zmanipulowany i okłamany. Oberwała się lawina, której nikt już nie jest wstanie zatrzymać. Ludzie w czerni idą po normalność i święty spokój.
Co robi wataha, kiedy „samiec alfa” dogorywa? Albo ktoś przejmuje przywództwo, lub konający zostawiany jest sam…
Sądząc po mobilizacji, determinacji ludzi w czerni, tak łatwo i szybko parasolek nie złożą. A doskonale wiedzą, czego chcą, a raczej czego nie chcą – Kaczyńskiego u władzy.