Reklama.
Nie wiedzieć czemu od kilku dni ten kawałek bez przerwy chodził mi po głowie. Było to dziwne o tyle, że ani to moja muzyczna epoka, ani ulubiona wokalistka. Ale skoro utwór sam wpadł do głowy, to warto go wykorzystać. Tym bardziej, że fragmenty teksu przekazują to, co ja chcę przekazać Tobie Czytelniku.
Jeszcze jakiś czas temu moje życie nie różniło się od życia moich rówieśników. Impreza goniła imprezę, a w międzyczasie pracowałem. W końcu trzeba było za coś imprezować. Tak jak inni borykałem się z większymi bądź mniejszymi problemami. Zawsze udawało mi się jednak jakoś je rozwiązać. Żyłem. Choć często miałem poczucie, że życie przepływa mi między palcami, nie robiłem zbyt wiele by to zmienić. Nie przypuszczałem nawet, że los postanowi dać mi popalić. I dał! Tym boleśniej, że posłużył się do tego moją serdeczną koleżanką.
O chorobie Nataszy dowiedziałem się ponad dwa lata temu. Diagnoza: białaczka! Gdy to usłyszałem, świat jakby stanął w miejscu... W głowie pojawiła się pustka, a łzy zaczęły lać się z oczu. Mimo że trudno mi dziś opisać co wówczas czułem, pamiętam, że emocje zmieniały się minuta po minucie. Panika, strach, żal, smutek, gorycz, złość, obawa - tańczyły w mojej głowie w oszalałym tempie. Bo oto musiałem stawić czoła "czemuś" czego nie znałem i nie rozumiałem. Wiedziałem jedynie, że w wielu przypadkach, białaczka równała się śmierci. O śmierci nie mogło być jednak mowy. Nie tym razem. Chodziło przecież o Natanię (tak na nią mówimy).
Przez ponad tydzień nie byłem w stanie skupić się w pracy na niczym innym, jak tylko na szukaniu w internecie informacji na temat tej strasznej choroby. Wielu rzeczy dowiedziałem się od najlepszej przyjaciółki Nataszy - Agi (kochana, dziękuję za wszystko – jesteś wielka!). To co było wciąż zagadką, odnajdowałem w sieci.
Każdy kto przeszedł podobną drogę, doskonale wie, że jedyną i najważniejszą pomocą jaką można obdarzyć chorego jest wsparcie, wiara, że wszystko będzie dobrze oraz – co najważniejsze – rejestracja, jako potencjalny dawca szpiku. Zrobiłem to, podobnie jak większość osób, które znają Nataszę, i którymi informacja o jej chorobie wstrząsnęła tak samo, jak mną.
Liczyłem, a nawet marzyłem, żebym okazał się dla niej bliźniakiem genetycznym. Chciałem, aby jak najszybciej ten koszmar się zakończył. Bliźniakiem Nataszy nie zostałem ani ja, ani nikt z naszych znajomych. Pomoc przyszła od "nienazwanego". To on uratował Nataszę. To jemu Natasza zawdzięcza życie, a my Nataszę.
Choroba Nataszy była dla mnie bardzo trudną i ciężką lekcją. Cieszę się (choć to słowo chyba tutaj średnio pasuje), że dane było mi ją odebrać. Mimo że nie zmieniłem się o 180 stopni, to jednak w moim życiu nastąpiło wiele zmian. Przez to co spotkało Nataszę uwierzyłem, a może odzyskałem na nowo wiarę w człowieka. W jego bezinteresowność. W jego dobro...
Od kilku godzin mamy nowy 2013 rok! Każdemu kto dotychczas zdecydował się zostać potencjalnym dawcą szpiku (w 2012 roku do naszej rodziny dołączyło aż 100 tysięcy osób) - DZIĘKUJĘ z całego serca! Każdy "nienazwany" jest w moich oczach bohaterem przez wielkie "B".
Mam nadzieję, że w tym roku będzie Nas jeszcze więcej. Bo choć Natasza wyzdrowiała i znów może cieszyć się życiem, nie przestanę walczyć o życie i zdrowie dla innych chorych. To jedyne co mogę zrobić w podziękowaniu za Nataszę.
Tomek Kamil Lipiński/DKMS