Pamiętam ten moment. „Ten moment”, czyli rozprzestrzeniony w umysłach ludzi stan kompletnego odwrócenia się w kierunku osławionego końca historii. Już zawsze miało być liberalnie, demokratycznie, wolnorynkowo. Nie oczekiwaliśmy nieoczekiwanego. Nie sięgnęliśmy tam, gdzie wzrok sięgnąć nie potrafi. Usłyszeć niesłyszalnego. Ba! Nawet silne tąpnięcie odczytywaliśmy wyłącznie jako korektę systemu, którego żadna moc, żywioł czy ludzkie słabości pokonać nie mogły.
Tyle, że moje pokolenie powoli oddaje pałeczkę millenialsom. A ci z kolei, nie obalali komunizmu, nie pamiętają dnia bez teleranku, i tak dalej. Co nie oznacza, że mają w życiu łatwiej. Udało nam się bowiem zbudować odpowiedź na te zjawiska, które znaliśmy. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie skutki będą miały nasze decyzje. Agenda była dosyć prosta: oby nasze dzieci nie przeżywały tego co my. I choćby nie wiem jak bardzo nie zabrzmiało to ironicznie, a nawet cynicznie - udało nam się.
Wielokrotnie, tu, w NaTemat, poruszałam potrzebę rozwiązywania problemów na drodze dialogu. On utorował nam ścieżkę, którą podążaliśmy w stanie, o którym pisałam powyżej. Narzekaliśmy, protestowaliśmy, strajkowaliśmy, a potem pchaliśmy ten wózek do przodu. Nie zamierzam tu prowadzić ascetycznego wywodu na temat grzechów czy zaniechań ruchu związkowego i całej klasy politycznej. To już jest za nami. Wyzwanie polega na przekazaniu naszym następcom lekcji o przyczynach i skutkach, nie o winowajcach i bohaterach.
Wyzwaniem jest przestać bronić porządku, który wyparowuje na naszych oczach. To nieustanne przeciąganie liny pomiędzy liberalną demokracją, a tymi, którzy z różnych powodów są poza nomenklaturą, ramami czy wyznaczonymi przez nią granicami jest niebezpieczna. Nie ma już powrotu do tego co było, a to co przed nami jest nieprzewidywalne. To jest właśnie lekcja mojego pokolenia. Nie chcieliśmy żyć w PRL, a więc skierowaliśmy się ku Zachodowi. Przyjęliśmy go z całym dobrodziejstwem inwentarza, którego nijak nie potrafiliśmy oszacować, zważyć i ocenić.
Jesteśmy w stanie zapobiec powtarzaniu się historii, ale nie zatrzymamy powstawania rymów, które napiszą nasze dzieci i wnuki. Związki zawodowe mogą w tej sprawie uczynić bardzo dużo. Na przykład, możemy porozumieć się w kwestii zmniejszenia klina podatkowego. Wydaje się, że w tej sprawie mówimy z pracodawcami jednym głosem. Możemy zbudować szeroki front w sprawie reformy ochrony zdrowia. Moglibyśmy wesprzeć przemiany w systemie emerytalnym. Sprawić, że nauczyciel po studiach będzie godnie zarabiać. Ważnym jest, aby stanowione prawo było stabilne i nie rujnowało życia przedsiębiorstwom. Prawo, które jest niejasne prowadzi w efekcie do obniżenia standardów zatrudnienia. Powinniśmy sprzeciwić się zmianom w kontekście pracy zdalnej, która odetnie pracownice i pracowników od rozwoju społecznego, wpędzając wieli z nich w ramiona depresji, lęku i niepewności. Możemy i powinniśmy toczyć bój o zakaz eksmisji na bruk. O wszystkie te sprawy, które odzierają człowieka z resztek godności.
Mamy wpływ na maluczkie sprawy. One z kolei mogą się przyczynić do rozwiązania innych problemów. Przykładowo - gdybyśmy rozwiązali problem klina podatkowego, moglibyśmy zacząć rozmawiać o czasie pracy, wysokości urlopów wypoczynkowych i wielu innych. Świat pędzi swoim tempem. Tylko czasem dostajemy do ręki najważniejszy ze sterów. Na codzień przekręcamy te mniej ważne.
Nie dajmy się porwać sztormowi dezinformacji, w poczucie bycia poza przyczyną i skutkiem. Nie odbierzmy sobie poczucia wielkiej siły decydowania o małych sprawach. Nie odbierajmy sobie prawa do uczestnictwa we własnym życiu. Pozwólmy się zaszczepić własnemu rozsądkowi - w obronie przed nihilizmem, poczuciem bezsensu, dryfem bezsilności.