Pałac Kultury i Nauki kończy właśnie 60 lat. Dla niektórych to niezaprzeczalny symbol Warszawy, dla innych jątrząca się rana przypominająca czasy stalinizmu. Sześćdziesięciolatek wciąż potrafi budzić kontrowersje.
22 lipca 1955 r., czyli dokładnie 60 lat temu, ukończona została budowa Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. A w zasadzie Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina - bo był to, jak wszyscy wiemy, "dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego", wzorowany na wieżowcach ówczesnego ZSRR.
Dar ten był faktycznie imponujący, bo liczby mówią same za siebie: PKiN to 42 piętra, 3288 pomieszczeń, zużycie energii na poziomie 30-tysięcznego miasta, 237 metrów wysokości i status najwyższego budynku w Polsce. To ostatnie akurat wiązało się z pewnymi kłopotami tuż po otworzeniu Pałacu - jego wysokość inspirowała samobójców. Po ośmiu przypadkach skoków z tarasu widokowego w 1956 r. zadecydowano o konieczności zapobiegania takim incydentom i dlatego dziś widok z tarasu na 114 metrach możemy podziwiać jedynie przez kraty.
Ale prawdziwe kontrowersje dotyczące Pałacu zaczęły się dopiero po 1989 r., kiedy nazwisko Stalin stało się, ujmując to delikatnie, wyjątkowo niemodne. I nic dziwnego. Lata transformacji ustrojowej były przecież w Polsce okresem wymazywania z przestrzeni publicznej wszelkich symboli komunizmu - a tu tymczasem w samym centrum Warszawy stała wielka przypominajka czasów głębokiego stalinizmu (więcej przeróżnych zdjęć PKiN publikuję TUTAJ).
Nie brakowało osób pragnących zburzyć PKiN, zasłonić go nowoczesnymi wieżowcami (to już się powoli udaje) lub przynajmniej przerobić go na muzeum socjalizmu. Wiele kontrowersji wywołała kwestia wpisania go do rejestru zabytków w 2007 r. Jednak pragmatyzm wygrał - PKiN w końcu pełni sporo funkcji, cały czas dużo się tam dzieje. Poza tym, budynek ten ma swoich zagorzałych wielbicieli - zwłaszcza wśród młodych ludzi, dla których komunizm (a co dopiero stalinizm!) nie był bezpośrednim doświadczeniem, lecz jedynie zbiorem opowieści starszych pokoleń.
Czy ja potrafiłabym sobie wyobrazić Warszawę bez Pałacu Kultury i Nauki? Tak, aczkolwiek z trudnością. W końcu ten budynek na stałe wpisał się w tutejszy krajobraz i stał się symbolem Warszawy praktycznie na równi z Syrenką.
Poza tym, PKiN jest w mojej opinii świetnym reprezentantem tego, czym Warszawa jest. A jest miastem o trudnej, posępnej historii - na co zresztą często wskazują osoby, które przyjeżdżają do stolicy Polski jako turyści. Spacerując ulicami Warszawy, widzą liczne tablice pamiątkowe: tu ktoś zginął, tu kogoś rozstrzelali, tu był mur getta, stąd wyjeżdżały do obozu koncentracyjnego wagony pełne ludzi... Historia Warszawy to krew, pot i łzy. To niewygodne historie, z którymi nie do końca potrafimy się rozliczyć.
Wysoki na ponad dwieście metrów dar Stalina dla Polski jest więc w pewnym sensie jedną z takich jątrzących się ran. Ale gdy spojrzy się na niego w kontekście otaczających go budynków, to staje się on też symbolem ogromnego skoku, jakiego dokonała Warszawa w ciągu tych 60 lat (no, bądźmy realistyczni - w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat...). Powstający dookoła PKiN las wieżowców, będących symbolem "zgniłego kapitalizmu" powoli zaczyna przyćmiewać sam Pałac i staje się kolejną charakterystyczną cechą tego miasta.
Ta socrealistyczna perełka mimo wszystko przypomina o ważnej części historii Warszawy. Przecież nie chodzi o to, aby patrzeć z sentymentem na powojenne czasy głębokiego komunizmu, tak jak to się robi na Białorusi. Nie można jednak udawać, że nic się nie stało.
"Pekin" więc jak stał, tak stoi - i zapewne stał będzie.