REKLAMA
1 września 1969 roku.
Mój pierwszy dzień w szkole.
Mój pierwszy dzień w szkole.
Niewiele pamiętam z tego dnia, ale wiem, że dyrektorka o śmiesznym - dla nas dzieci - imieniu Genowefa miała może 130 cm w kapeluszu, a zdawała się być olbrzymem. Miała na szyi gwizdek i czego dowiedziałam się potem, gwizdała w czasie przerw, by zmienić kierunek chodzenia po korytarzu. Tak, tak, wtedy nie pozwalano nam siedzieć podczas przerw, bo siedzieliśmy przecież na lekcjach.
Moja pierwsza nauczycielka miała wdzięczne imię Krystyna. Była młodą – mniej więcej 20 letnią – kobietą o łagodnym spojrzeniu i cudownym kojącym uśmiechu. Uwielbiałam ją. Pisała kaligraficznie i ślicznie pachniała. „Być może”. Nosiła sznurowane brązowe buty na słupku i zawsze była w spódnicy i bluzce z żabotem, Elegantka.
Znała na pamięć chyba wszystkie wierszyki i piosenki, miałam wrażenie, że po prostu wie wszystko.
Znała na pamięć chyba wszystkie wierszyki i piosenki, miałam wrażenie, że po prostu wie wszystko.
W klasie było nas dużo, nie wiem ile, ale chyba koło trzydziestki.
Mniej więcej tyle samo chłopców, co dziewczynek. Wszyscy w fartuszkach z przyszytymi do rękawów tarczami.
Mniej więcej tyle samo chłopców, co dziewczynek. Wszyscy w fartuszkach z przyszytymi do rękawów tarczami.
Pamiętam, że dopóki nie dostałam okularów – mniej więcej w styczniu - siedziałam w trzeciej ławce od okna, z moją przyjaciółką z podwórka Małgosią.
Przed nami siedziały Basia z Hanią. Basi zmarła mama i dla całej klasy było to trudne wydarzenie. Nie pamiętam by rozmawiał z nami jakikolwiek psycholog, ale pamiętam wyprawę na pogrzeb. Jednak chyba było to już w trzeciej może i czwartej klasie.
Przed nami siedziały Basia z Hanią. Basi zmarła mama i dla całej klasy było to trudne wydarzenie. Nie pamiętam by rozmawiał z nami jakikolwiek psycholog, ale pamiętam wyprawę na pogrzeb. Jednak chyba było to już w trzeciej może i czwartej klasie.
Hania – z którą spotkałam się całkiem niedawno i „w ogóle się nie zmieniła”. Lubiłyśmy się bardzo, choć rywalizowałyśmy o względy najpopularniejszej w klasie Małgosi – tej z którą siedziałam. Jej rodzice – lekarze, zawsze mieli w domu ogromnie ilości bombonierek –trudnych do zdobycia w tamtych latach. Gdy zapraszała nas do domu, gdzie siedząc pod biurkiem jej taty rozpakowywałyśmy najładniej zapakowaną i w tajemnicy zjadałyśmy całe opakowanie.
Z dziewczynek pamiętam jeszcze Renatę, była duża i bałam się jej, w starszych klasach zaprzyjaźniłyśmy się. Była Beatka – z włosami jak strzecha, długimi do pasa. Agnieszka z którą uwielbiałam bawić się w teatr. Druga Basia, była biedną dziewczynką. Mirka – blada, aż przezroczysta, często chorowała. Więcej dziewczynek nie pamiętam.
Za to chłopaki to była mocna grupa.
"Szef klasy" - Alek – zaraz we wrześniu wybiłam mu niechcący ząb w trakcie meczu a on kiedyś, już bez tego zęba przyszedł do mnie do domu, gdy byłam chora i sepleniąc powiedział „Psyniosłem zesyty, zeby nie miała zaległości”. Mama moja była wzruszona.
Był Janek – wg dzisiejszej wiedzy byłby dyslektykiem Wiecznie miał problem z pisaniem i czytaniem. Mówił „słonice” zamiast „słońce” zostało jego przezwiskiem już na zawsze. Tomek - przystojniak, największą jego zaletą był starszy brat – ładny, choć szalenie nieśmiały. Jurek z dobrego domu, taki kulturalny i ułożony. Był też Jacek – późniejszy kompan z harcerstwa.
"Szef klasy" - Alek – zaraz we wrześniu wybiłam mu niechcący ząb w trakcie meczu a on kiedyś, już bez tego zęba przyszedł do mnie do domu, gdy byłam chora i sepleniąc powiedział „Psyniosłem zesyty, zeby nie miała zaległości”. Mama moja była wzruszona.
Był Janek – wg dzisiejszej wiedzy byłby dyslektykiem Wiecznie miał problem z pisaniem i czytaniem. Mówił „słonice” zamiast „słońce” zostało jego przezwiskiem już na zawsze. Tomek - przystojniak, największą jego zaletą był starszy brat – ładny, choć szalenie nieśmiały. Jurek z dobrego domu, taki kulturalny i ułożony. Był też Jacek – późniejszy kompan z harcerstwa.
Dwóch chłopców z podwarszawskich Otrębus - wtedy otoczonych jedynie polami uprawnymi, było jak bracia syjamscy – wszędzie razem. Jeden piegowaty jak „Marek Piegus” miał na imię Romek a drugi jego przyjaciel Staszek miał włosy białe jak len.
No i Grześ – który wydawał nam się dziwny. Chodził z drewnianą gitarą i mówił że jest gitarzystą jakiegoś zespołu. Osiem lat nosił tę gitarę. Był miły.
No i Grześ – który wydawał nam się dziwny. Chodził z drewnianą gitarą i mówił że jest gitarzystą jakiegoś zespołu. Osiem lat nosił tę gitarę. Był miły.
W czasach rozkwitu popularności serwisu „Nasza Klasa” – spotkaliśmy się w okrojonym oczywiście gronie, większość naszego pokolenia nie jest przecież jednak „internetowa”. Poza krótkimi relacjami z życia osobistego nie bardzo było o czym gadać. Jakoś tak…
Jutro pierwszy dzień nowego roku szkolnego, rok temu pisałam o trzech pokoleniach w mojej rodzinie, dla których ten dzień był ważny Marzenia w tornistrze. Kilka tygodni temu wspominałam swój Pierwszy tornister.
Dziś było nieco o klasie. Nie mam żadnego zdjęcia z pierwszej klasy. A szkoda.
Znalazłam tylko swoje zdjęcie z zakończenia przedszkola.
Dziś było nieco o klasie. Nie mam żadnego zdjęcia z pierwszej klasy. A szkoda.
Znalazłam tylko swoje zdjęcie z zakończenia przedszkola.
Wszystkim uczniom, rodzicom i nauczycielom wspaniałego roku szkolnego.
