REKLAMA
Nie jestem kierowcą, tylko pilotem. Oczy dookoła głowy, bo co dwie pary oczu to nie jedna ☺ Raczej nie pouczam męża jak ma jechać, nie krytykuję i nie krzyczę „uważaj!”, po prostu patrzę razem z nim. Czasem ta druga para oczu przydaje się bardzo, szczególnie z prawej strony w jesiennej, mglistej szarówce…
Podróżujemy samochodem sporo. Zdzieramy gumy na polskich drogach ze wschodu na zachód i z północy na południe, czasem do 3000 km tygodniowo. Owszem staramy się jeździć albo autostradami albo nowszymi drogami, których choć wiele, to wciąż za mało. Te mają dobry, równy asfalt i szersze, oznaczone pobocza.
Staramy się nie wyruszać w trasę po zmroku, choć nie zawsze jest to możliwe i musimy stawić czoła wyzwaniu czekającemu kierowców w naszym kraju.
Nieoznakowani piesi, niekoniecznie po lewej stronie drogi. Nieoświetleni rowerzyści w ciemnych bezodblaskowych strojach, traktory widma turlające się bez świateł a czasem nawet furmanki. Piesi, których ewidentnie ulubionym kolorem stroju jest szarość we wszystkich odcieniach.
Naprawdę zwierzyna leśna jest łatwiejsza w dostrzeżeniu niż człowiek na drodze w czarnej kurtce.
Ostatnio wracając po zakończonych zajęciach z rodzicami ok. 16.30 ruszyliśmy w stronę domu. Mazurska mała miejscowość, pusto, ciemno. Droga dobra, bo z chodnikiem, lekka mgła. Nagle z ciemności wyłonił się chłopiec (12-14lat) jadący szosą na rowerze.
Rower bez żadnego światła ani odblasku. Rowerzysta w ciemnej kurtce z nasuniętym na głowę kapturem. Czerń na tle czerni… Kompletnie niewidoczny.
Minęliśmy go ostrożnie, a ja poprosiłam męża, by się zatrzymał jak tylko będzie to możliwe, - było lekko z górki - więc młodziak za moment powinien nas mijać.
Zatrzymaliśmy samochód na awaryjnych, żeby poczekać i "nałożyć mu do głowy".
Wysiadłam z samochodu i czekam. Jedzie. Podjeżdża, krzyczę: "Zatrzymaj się!"...
- "Kiedy nie mam hamulców!" - odkrzykuje...
A droga mocno w dół.
- "Nie masz też świateł i odblasków! Zabije cię ktoś dzieciaku! Stój!"
Chłopiec skręca w leśną drogę... Ucieka. Mam nadzieję, że bezpiecznie dociera do domu.
Zostawia nas zszokowanych jego kompletnym brakiem odpowiedzialności i wyobraźni.
Rozumiem oczywiście, że mógł mieć obawy przed zatrzymaniem się przy obcym samochodzie i wołającej do niego kobiecie, choć sytuacja miała miejsce w środku wsi więc jego prawdopodobne obawy raczej nie są uzasadnione.
Czy naprawdę w wioskach i miasteczkach, w których dzieciaki dojeżdżają do szkoły na rowerach a jednoślad jest najczęstszym środkiem lokomocji, nie można na zajęciach technicznych lub wf po prostu kazać przyprowadzić dzieciom swoje rowery i powyposażać je w odblaski, sprawdzić hamulce, wyjaśnić rolę dynama i świateł?
Rozumiem koszty związane z kaskiem (który niestety nie jest obowiązkowy a jedynie zalecany), ale odblaski na rower, na nogę, kamizelki to nie są wielkie pieniądze. Z pewnością nic nie znaczące w porównaniu z życiem czy zdrowiem młodych ludzi codziennie poruszających się na dwóch kółkach.
To odpowiedzialność rodziców ale i szkół. Rodzic nie powinien pozwolić by dzieciak wyruszył z domu na takim rowerze, ale jeśli rodzic tego nie dopatrzy to powinien to zauważyć nauczyciel w szkole i zrobić wszystko co możliwe, by dziecko było bezpieczne.
Trzeba dzieci właściwie wyposażyć i wyjaśnić dlaczego to jest takie ważne. Drogi otwieramy przecinając wstęgi przy udziale lokalnych oficjeli. Nie możemy jednak przy tym zapominać o tych, którzy po nich jeżdżą. Szczególnie tych najmłodszych. Trzeba im wpoić zasady, które zapamiętają i przyswoją na całe życie. Oby było jak najdłuższe i bezpieczne, również na drodze.