Wyjazd polskiej delegacji – na czele z Marszałkinią Sejmu Ewą Kopacz – do Chin w samą rocznicę tragicznych wydarzeń na placu Tian'anmen wzbudził ostatnio oburzenie wielu osób. Jednak brak woli, by poprawić sytuację praw człowieka w Chinach, towarzyszy polskiej polityce zagranicznej od lat. Ostatnie wyjazdy przedstawicieli Polski, m.in. Prezydenta i Premiera, do Chin nie miały nic wspólnego z prawami człowieka. Polscy politycy podczas swych wizyt wymownie milczą na ten temat, wysyłając jasny sygnał, że naruszenia praw człowieka w Chinach to nie ich sprawa i nie będą się w nie mieszać. Sygnał ten dociera nie tylko do ich interlokutorów.
Urodzona w 1975 roku w Mostarze (Bośnia i Hercegowina). W Polsce mieszka od 1994 roku. Absolwentka Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2007 roku jest Dyrektorką Amnesty International Polska.
Polscy politycy posługują się trzema argumentami uzasadniającymi brak działań na rzecz praw człowieka w Chinach: rozwojem chińskiej gospodarki, suwerennością państwa chińskiego oraz ekonomicznym interesem Polski.
Od kilku lat rozwój ekonomiczny Chińskiej Republiki Ludowej ma w ich mniemaniu ucinać dyskusję o sytuacji praw człowieka w tym kraju. Dzieje się tak pomimo polskiego doświadczenia historycznego. Wzrost chińskiego PKB i kolorowa codzienność w Pekinie skuteczne przysłaniają fakt, że, choć dawno minęły czasy szarego komunizmu i czerwonej książeczki Mao, naruszenia praw człowieka nadal są tam powszechne i bardzo poważne. Założenie, że do naruszeń praw człowieka dochodzi tylko w ubogich państwach lub w krajach z całkowicie upaństwowioną gospodarką jest oczywiście błędne. We współczesnych Chinach przyczyną naruszeń praw człowieka pozostaje system ekonomiczny, polityczny i handlowy – wykorzystany przez ludzi na różnych szczeblach sprawujących władzę.
Jak podkreślał Raport roczny Amnesty International, chińskie władze wciąż ograniczają prawo Tybetańczyków do rozwoju i promowania ich kultury, prawo do wolności wyznania, słowa, pokojowego zrzeszania się i zgromadzeń. W 2012 roku co najmniej 83 mieszkańców Tybetu – mnichów i mniszek tybetańskich oraz osób świeckich – dokonało samospalenia. Muzułmanie, buddyści i chrześcijanie oraz osoby praktykujące Falun Gong nadal są torturowane, prześladowane, bezpodstawnie aresztowane i więzione. Chiny pozostają krajem, w którym co roku wykonuje się tysiące egzekucji – więcej niż we wszystkich pozostałych krajach łącznie. Ilu dokładnie ludzi zostaje straconych w świetle prawa, nadal nie wiadomo, ponieważ władze ukrywają tę informację, traktując ją jako tajemnicę państwową.
Pomimo tych przerażających, aktualnych danych, kolejnym argumentem, aby nie poruszać kwestii praw człowieka w Chinach, jest powoływanie się na suwerenność państwową. Suwerenność zdefiniowana jest tu jako samodzielne kontrolowanie spraw wewnętrznych – bez nadzoru innych krajów. Tak sformułowane żądanie suwerenności jest zwodnicze, gdyż pod płaszczykiem niezależności skrywa pragnienie odebrania wolności: represje wobec aktywistów i obrońców praw człowieka, tłumienie wolności mediów, korupcję oraz prześladowania na tle etnicznym lub religijnym.
Poprzez powoływanie się na znaczenie rozwoju ekonomicznego oraz suwerenności państwowej chiński rząd coraz skuteczniej wymazuje z agendy spotkań międzynarodowych temat praw człowieka i sytuacji konkretnych chińskich aktywistów i obrońców praw człowieka. Podejście chińskich władz do praw człowieka ma natomiast bezpośredni wpływ również na sytuację w innych krajach. Wystarczy przypomnieć o Syrii, gdzie zgodnie z podanymi przez ONZ statystykami pod koniec 2012 roku liczba ofiar wyniosła 60 000 i wciąż rośnie. Pomimo niezliczonej ilości dowodów na popełnione zbrodnie Rada Bezpieczeństwa ONZ pozostała bierna. Rosja i Chiny uzasadniły zablokowanie reakcji poszanowaniem dla suwerenności państwa syryjskiego. Niezależnie od tego, czy mówimy o historycznych wydarzeniach na Placu Tian'anmen, czasach komunizmu w Polsce, czy ofiarach zbrodni w Syrii – bierność w imię suwerenności państwa jest niewybaczalna.
Dziś, w kolejną rocznicę pierwszych demokratycznych wyborów w Polsce, zajmijmy się przedefiniowaniem pojęcia suwerenności. Jego istota powinna polegać na samostanowieniu i braniu losu we własne ręce. Zasady tej nie możemy ograniczać do granic własnego kraju.
Założenie, że poszczególne państwa nie powinny interweniować w obronie mieszkańców Chin, nie widząc w tym swojego interesu, jest nie tylko niedopuszczalne, ale dłużej perspektywie nie jest również w ogóle pragmatyczne.
Polacy, coraz częściej wyjeżdżający do Chin, nie mogą udawać, że nie są obywatelami świata, a polscy przywódcy nie mogą tłumaczyć się, że Polska nie odgrywa istotnej roli na scenie międzynarodowej i w ten sposób uciekać od odpowiedzialności za sytuację w innych krajach.
Dlatego nie tylko globalna solidarność, lecz także globalna odpowiedzialność powinna pierwsza znaleźć swoje miejsce w walizce Marszałkini Kopacz. Przemilczanie sytuacji praw człowieka w Chinach to lekceważenie nie tylko ofiar z Placu Tian'anmen, lecz także ich wciąż poszukujących sprawiedliwości najbliższych. To również lekceważenie pragnienia wolności i sprawiedliwości współczesnych chińskich aktywistów, niezależnych bloggerów i obrońców praw człowieka oraz tybetańskich mnichów, którzy nie wahają się dokonać samospalenia, by unaocznić narzędzia represji i dezinformacji. By powiedzieć o nich głośno.