Maja Sieńkowska
Maja Sieńkowska fot: Teodor Klepczyński

Kiedy postanawiamy robić w życiu coś nowego, wiemy tylko, że chcemy to robić. Szukamy informacji, sposobów, czytamy o doświadczeniach innych, żeby jak najlepiej się przygotować i wiedzieć, czego się spodziewać. Daje nam to komfort psychiczny i pozwala oswoić się z zagadnieniem, ale dopiero, gdy doświadczymy czegoś na własnej skórze, możemy odkryć, co nam odpowiada, jakie sposoby się u nas sprawdzają i co sprawia największą przyjemność, wypracować nawyki i rytuały.

REKLAMA
Najlepszym sposobem na zaobserwowanie różnorodności w podejściu do biegania jest rozmowa i wymienianie doświadczeń z biegającymi znajomymi. To, co jedna osoba uwielbia, tego druga wprost nie znosi i odwrotnie. Biegam już od stycznia, więc mam kilka upodobań, które stają się czasem tematami dyskusji czy obiektami zdziwienia.
Wolę biegać, gdy jest ciemno. Można by podejrzewać, że może się wstydzę albo nie chcę, by inni widzieli, że się pocę lub sapię (słyszałam takie rzeczy), ale jednak nie, chodzi o coś innego. Gdy się ściemnia, na chodnikach jest więcej miejsca. Ludzie po pracy idą na piwo do pubu albo oddają się oglądaniu ulubionych seriali. Raczej nie spacerują po chodnikach, po których biegam, więc mam więcej przestrzeni. Poza tym od dziecka lubiłam przebywać w mroku, ponieważ ta pora dnia wydaje mi się najbardziej tajemnicza, dodatkowo rozsiewa przede mną wizję odpoczynku.
Wolę biegać, gdy jest chłodno, nawet jeśli pada deszcz lub śnieg. Lato było dla mnie zmorą pod względem biegowym. Ogólnie je lubię i chciałabym, żeby trwało cały rok, ale niestety bardzo negatywnie wpływa na moje siły. Biegając latem, szybko się męczę, czasy mam gorsze i zupełnie nie rozumiem biegaczy, cieszących się promieniami słońca. Ja wtedy słońca nie cierpię. Może też dzięki temu, że latem prawie zawsze czekałam z treningiem do wieczornego ochłodzenia, wykształciło mi się zamiłowanie do biegania w ciemnościach.
Wolę słuchać audiobooka niż muzyki. To odkryłam całkiem niedawno, kiedy podczas porządków zaczęłam słuchać powieści i tak się wciągnęłam, że zabrałam ją ze sobą na wieczorny trening. Kiedy biegam z muzyką, moje myśli ciągle krążą wokół biegania i zmęczenia. Natomiast kiedy skupię się na historii, biegnę szybciej i nie myślę tak intensywnie o tym, że zaraz padnę, bo już nie mam siły.
Wolę urozmaiconą trasę niż perspektywę 10 km bez żadnych zakrętów. Lubię skręcać w nieznane zaułki, bo wtedy widoki też się zmieniają. Gdy biegnę ciągle prosto i nie mam nic ciekawego do podziwiania, krajobraz jest nudny i jednostajny, trasa bardzo mi się dłuży i mam wrażenie, że nigdy się nie skończy. Być może jest to przypadłość wciąż początkującego biegacza, który jeszcze nie przebiegł więcej niż 11 km na raz. Podobno po 20 kilometrze coś w głowie przeskakuje i człowiek przechodzi w inny stan świadomości i nic do szczęścia nie jest mu potrzebne.
Wolę biegać sama niż z innymi. To odkrycie było dla mnie dużym zaskoczeniem, bo nie jestem wielkim samotnikiem, ale okazuje się, że podczas biegania nie jestem zbyt towarzyska. Nie odczuwam też dużej przyjemności z tego, że ktoś, kogo znam, biegnie obok. A czasem nawet mnie to rozprasza. Jest to czas tylko dla mnie, więc bodźce przeszkadzające nie są mile widziane. Z tego względu nie kręci mnie bieganie z innymi.
Podsumowując: moje upodobania zaskoczyły nawet mnie. Myślę, że znajduję się w znacznej mniejszości biegaczy. Dobrze, że pierwszy maraton w życiu, jaki mam przebiec za rok, PZU Maraton Warszawski, odbywa się zawsze pod koniec września. To zwiększa moje szanse na jakiś przyzwoity wynik. :)