
Bieg na Piątkę, który odbył się podczas 36. PZU Maratonu Warszawskiego, był dla nas pierwszym oficjalnym sprawdzianem w programie Biegaj na zdrowie z PZU. Nie dla wszystkich była to pierwsza oficjalna „piątka”, ale dla wszystkich była ona bardzo ważna.
REKLAMA
Każdy z nas miał trochę inną motywację i z innym nastawieniem podchodził do tego biegu. Część z nas walczyła o ukończenie biegu by udowodnić — głównie sobie — że te miesiące treningu nie poszły na marne. Ci, którzy zdążyli już wystartować wcześniej na tym dystansie, biegli po poprawę czasu, po „życiówki”. Każdy miał swój cel.
Nie wiem czy moje podejście do startów pokrywa się z tym, co prezentują inni początkujący biegacze, ale każdy dystans, który biegnę po raz pierwszy, biegnę „aby ukończyć”. Nie ścigam się ani ze sobą, ani z innymi uczestnikami biegu.
Kiedy pierwszy raz się spotykamy — nieważne, czy to tylko piątka, dycha, czy maraton — jeszcze się nie znamy. To jak poznawanie nowych ludzi. Jeszcze nie wiesz, na co możesz sobie pozwolić, jakie zachowania są akceptowane, a co nie przejdzie. Pierwsze spotkania są po to, żeby się poznać i sprawdzić czy się polubimy, czy będzie chemia, czy jednak trzeba sobie odpuścić.
Z „piątką” byłem już zaznajomiony. Znamy się dobrze od 2 miesięcy i wiem, co mi wybaczy, a czego nie odpuści. W sumie z tymi różnymi dystansami to nie do końca jest tak, jak z poznawaniem nowych ludzi — to bardziej jak poznawanie kobiety. Nigdy nie wiesz, czy danego dnia w określonych okolicznościach nie zachowa się kompletnie inaczej niż dzień wcześniej. To było jedyne, czego się trochę obawiałem przed tym biegiem — to nie jest trasa, którą znam. To nie jest moja okolica, nigdy tam nie biegałem.
Okazało się, że wszystkie obawy rozwiał pierwszy kilometr. Pierwszy kilometr, który miałem pobiec spokojnie, żeby sprawdzić, jakim tempem będzie mi się biegło optymalnie. Już po pierwszych 300 - 400 metrach czułem, że to będzie szybka trasa. I była.
Przed starem założyłem sobie 2 cele:
— pierwszy: ostrożny — lekka poprawa życiówki (26:44);
— drugi: ambitny — złamanie 25 minut.
— pierwszy: ostrożny — lekka poprawa życiówki (26:44);
— drugi: ambitny — złamanie 25 minut.
Ten drugi traktowałem raczej w kategoriach nierealnego marzenia. Jeszcze przed startem nie zamierzałem nawet zbliżać się do 25 minut. Celem były okolice 26 minuty.
Przy nawrocie na Rondzie de Gaulle’a już wiedziałem, że jest szansa na dobry czas. Powrót Mostem Poniatowskiego i późniejszy zbieg na stadion pozwoliły oszukać głowę i przekonać ciało, że to ta łatwiejsza część — przecież jest z górki! Zbiegamy, zostaje ostatni kilometr, a na zegarku nie minęło nawet 20 minut. Szybka kalkulacja i analiza możliwości. Gdybym miał siłę na kilometrowy finisz, mógłbym dopiąć 24 minuty, ale wiem, że nie starczy mi energii na tak szybki kilometr. Staram się utrzymać tempo przez kolejnych 300 metrów, po których dochodzę do wniosku, że nie powtórzę ostatniego 700-metrowego finiszu. Jeszcze chwila. Dobiegamy do stadionu, czyli zostało tylko 400 metrów. Tu już nie ma co się oszczędzać — lekko się rozpędzam, aby na ostatnie 150 metrów wpaść sprintem.
Udało się! Choć o tym, że się udało, dowiedziałem się dopiero po kilkudziesięciu minutach, kiedy otrzymałem oficjalny czas. Co prawda endomondo sugerowało pobicie ostatniego czasu, ale te pomiary zawsze różnią się od oficjalnych, a tu liczyła się każda sekunda. Po chwil spotykam przyjaciela i koleżankę, która, jak się okazało, też biegła — oboje poprawili swoje rekordy. Cieszymy się jak dzieci. Ale największą radość czułem widząc tych, którzy nie biegli „na czas”, nie walczyli o kolejną „życiówkę”. Najwięcej satysfakcji dawali Ci, którzy ukończyli bieg. Podjęli wyzwanie i, mimo że było ciężko, dobiegli!
W najbliższą niedzielę ja będę walczył, aby dobiec. Kolejne wyzwanie to „dyszka”. Dla mnie to będzie nowy romans. Nie znamy się jeszcze. Gdzieś tam się spotkaliśmy, przelotem, na treningu, ale jeszcze się nie znamy. W niedzielę przyjaciele pobiegną po wynik, a ja? Ja będę odbywał pierwszy flirt z „dyszką”. Będziemy się poznawać i sprawdzać, na co można sobie w tej relacji pozwolić.
Trzymajcie kciuki, aby dała się poznać z jak najlepszej strony.
