Już od dawna planowałam zrobić coś ze swoją kondycją. Po paśmie sukcesów, do których należy m.in. znalezienie stałej pracy, zaręczyny i obrona pracy licencjackiej byłam pełna sił i chęci do działania. Codzienne życie jednak swoje robi – praca, zabieganie, dbanie o wspólne gniazdko, studia magisterskie… Nie było już czasu, by zacząć uprawiać sport.
Dlatego na propozycję wzięcia udziału w programie PZU Biegaj na zdrowie odpowiedziałam bardzo entuzjastycznie. Wreszcie, jest okazja, by się za siebie zabrać, popracować nad kondycją i wyrzeźbić sylwetkę! Do tego będę biegać z narzeczonym: będziemy się wzajemnie wspierać, robić dietetyczne zakupy, biegać wieczorami… Snucie romantycznych wizji to coś pięknego, polecam.
Wiadomo, przed rozpoczęciem treningów musieliśmy przejść przez serię badań. Pełni optymizmu jeździliśmy razem do przychodni, pilnowaliśmy swoich terminów, omawialiśmy wyniki… Potem przyszedł czas na pierwsze ćwiczenia i pierwsze biegi.
W tak zwanym międzyczasie wyniki badań zostały zweryfikowane i okazało się, że mój organizm jest za słaby na bieganie. Jeżeli chodzi o zdrowie, to wszystko jest w porządku, natomiast podejmowanie tak ciężkiego wysiłku mogłoby mi zaszkodzić.
Był szok, niedowierzanie, chęć ponownego porozmawiania z lekarzami i trenerami – jak to, przecież dobrze się czuję, wszystko jest OK. Po chwili zastanowienia dotarło jednak do mnie, że skoro specjaliści mają wątpliwości (a przecież nie od wczoraj leczą czy trenują ludzi), to coś musi być na rzeczy.
Czasami człowiek potrafi być uparty, nie zwraca uwagi na zalecenia innych i mimo wszystko robi to, co może mu zaszkodzić. Gdybym nie wysłuchała, jak to dokładnie jest z tymi moimi wynikami, prawdopodobnie treningi skończyłyby się dla mnie źle. Musiałam zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, co jest dla mnie ważniejsze i doszłam do wniosku, że zdrowie to coś, czego nie mogę nadszarpnąć przy swoim trybie życia.
Niemożność udziału w programie nie powoduje, że automatycznie nie mogę wspierać Kuby czy reszty drużyny blogerów. Kto mi zabroni gotować narzeczonemu obiadów zgodnie z Jego planem dietetycznym bądź chodzenia z Nim na treningi, nawet, gdybym miała założyć rolki i jechać obok Niego, prawda?
To, że nie mogę biegać, nie oznacza, że czas poświęcony na przygotowanie się do programu uważam za stracony. Dzięki PZU przebadałam się, dowiedziałam się, co jest nie tak z moim zdrowiem, dzięki czemu będę mogła podjąć w przyszłości odpowiednie kroki (i nie uszkodzić się przy okazji), by poprawić stan swojego organizmu. Poza tym poznałam fantastycznych ludzi, dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat biegania i podejmowania aktywności fizycznej.
Będę dalej wspierać akcję u siebie na blogu. Warto zacząć dbać o siebie, czasem jednak warto się zatrzymać i pomyśleć, co jest dla nas dobre.