Zasiadam do pisania tego tekstu i próbuję uporządkować to, co dzieje się w umyśle oraz ciele przyszłego (wciąż w to wierzę) maratończyka, który właśnie wstał zza swojego korporacyjnego biurka. To dowód na to, że minął kolejny miesiąc moich zmagań, chociaż dzisiaj z uśmiechem myślę o tym bardziej jako o przygodzie.
Mimo upływu czasu wciąż słyszę te same słowa: „nie znudziła Ci się ta bieganina?”, „naprawdę podoba Ci się ta dieta? – nie mów, że jej przestrzegasz!” , „przecież to sport raczej dla samotnika, więc zupełnie nie Twoja bajka” . A właśnie, że bardzo moja i chociaż po parku biegam sama, to jestem wtedy wśród ludzi bardziej niż kiedykolwiek mogłabym sobie wyobrazić.
Gdy biegnę, mam czas i przestrzeń by pisać do nich listy i odpowiadać na wszystkie przemilczane pytania. Mówię to, czego być może nigdy bym nie odważyła się powiedzieć. A może to całe bieganie jest po to, abym wreszcie znalazła w sobie odwagę na wypowiedzenie tych ukrytych słów? W bieganiu, które jest „czyste” i proste jestem szczera i odważna praktycznie bez wysiłku, nie tylko wobec siebie, ale i wobec innych i to mnie zachwyca.
Przekonałam się, że przestrzeń jest informacją i to, co myślę, trafi dokładnie tam, gdzie powinno. Jeśli kogoś obdaruję słowem czy życzeniem, to ta informacja do niego dotrze. Gdyby te wszystkie słowa, które powstają przy okazji biegania zapisać ręcznie na czerpanym papierze, to powstałby z tego wartościowy i dobry list.
Ostatnio wymyśliłam, że chciałabym sama dostać taką korespondencję. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie i szczerze je uwielbiam. Do kogo piszę te listy? Do tych, których kocham, a w codziennym pośpiechu nie mam dość czasu lub wystarczającej sposobności, by opowiedzieć o tym, jak dobrze mieć ich blisko siebie. Do tych osób tęsknię, a list jest o tym, jak bardzo żałuję, że nie mam ich częściej przy sobie, chociaż z drugiej strony mam za kim tęsknić i to też jest ważne. Piszę te listy do tych, których podziwiam, jak również do tych, którym jestem ogromnie wdzięczna. Takie listy najczęściej wysyłam mojej daleko mieszkającej mamie. Piszę je także do osób, które przepraszam i stanowi to dla mnie rodzaj oczyszczającej terapii.
Ale bieganie to nie tylko pozytywne oczyszczenie umysłu. Moje ciało się zmienia i zadziwia. To też dla mnie, kobiety młodej po raz drugi, cudowna motywacja. Był taki czas w moim życiu, kiedy byłam zachwycona jogą. Oprócz kształtujących cudownie ciało asan i ćwiczeń, najbardziej podobała mi się stojąca za nimi, albo raczej leżąca u ich źródła filozofia. Według niej nasze myśli są modlitwą, a nasze ciało świątynią. Nigdzie takiego wyrazu, skupienia, szczerości nie mają nasze życzenia i myśli, jak w świątyni, miejscu niezwykłej magii, mistyki. Ta z kolei bez naszego zamyślenia, zatrzymania jest jedynie budowlą. Do pełnego obrazu i spełnienia potrzeba jednego i drugiego.
Zdarzają się także momenty zwątpienia. Jednak znalazłam w bieganiu swój własny sposób na to, aby nie myśleć „nie dam rady”, „to nie dla mnie”, „dalej się nie da”, „dziś się poddam”, „jestem za stara”, „za wolna”, „za słaba”. Te myśli w moim natłoku słów podczas biegania zdarzają się bardzo rzadko. Gdy jednak już się pojawią, to mam na nie kilka sposobów. „Wyświetlam” sobie wtedy np. zdjęcie Marcina i Jarka, pary moich nowych przyjaciół – triatlonistów, którzy robią rzeczy dla mnie jeszcze nieosiągalne i dokonują tego z wysiłkiem, o którym wciąż nie mam nawet pojęcia. Na czym polega niezwykłość tych ludzi? Marcin od 15. roku życia nie widzi, a mimo to trenuje triatlon – to mój Mistrz, który motywuje mnie najbardziej. Kiedy zdaje mi się, że dziś nie pobiegnę, bo zbyt wielkie ciężary czy kłopoty wskoczyły mi na barki – mam jeszcze jedno „koło ratunkowe”. Chodzi tutaj o mojego trenera o niespotykanej wręcz cierpliwości, który rozwiewa moje wątpliwości bez wysiłku i zbędnych emocji. Dzięki trenerze, że jesteś ze mną.