Jestem biegaczem, biegam regularnie już ponad rok. Harmonogram mojego tygodnia zawiera 4-5 treningów. To konieczne – we wrześniu mam do przebiegnięcia 42 km. Chcę odpowiednio przygotować do tego wysiłku moje ciało.
Minęło trochę czasu zanim treningi biegowe wpasowały się w naturalny rytm mojej rodziny. Na początku miałam poczucie winy, że jest to czas zabierany bliskim. Pierwsze wspólne treningi z partnerem przyszły szybko. Na początku biegliśmy mój trening razem, potem ja wracałam wykończona do domu, a On szedł pobiegać. Przecież się nie zmęczył…
Treningi stawały się częstsze i coraz bardziej intensywne. Zimą samotne długie wybieganie było okazją do przemyśleń, psychoterapią. Nadal jednak miałam poczucie winy, że istotna część soboty i niedzieli mogłaby być spędzona wspólnie gdyby nie program w którym biorę udział. Czekałam na wiosnę.
Nareszcie przyszła –, a z nią pełen bukiet okazji do wspólnego spędzania czasu na świeżym powietrzu. Dzieci dołączyły do sobotnich treningów. Budziło je mocne słońce i chciały razem z nami wyjść na świeże powietrze. Trener doradził mi, jak dopasować pierwsze marszobiegi do ich wieku i możliwości. Teraz chłopcy biegają dwa razy w tygodniu zgodnie z programem, który prowadzi ich do 5 km w przyzwoitym tempie. Mamy z tego wspólną frajdę, więcej tematów poruszanych przy kolacji jest w kręgu zainteresowań całej czwórki. Teraz trening chłopców traktujemy jako rozgrzewkę. Potem oni wracają do domu, a my biegamy razem. Następna w kolejce do odpoczynku jestem ja, Michał czasem zostaje, aby pobiegać jeszcze trochę.
Dzięki takiemu podejściu mamy już możliwość wspólnego wybrania się na wycieczki biegowe. Okolica sprzyja – 300 metrów od mojego domu jest las. Wystarczy włożyć buty i potruchtać. Już teraz, truchtając w tempie chłopców, możemy spędzić naprawdę urocze pół dnia. Na mecie opcjonalny piknik – suto zakrapiany wodą, z energetyczną przekąską. Potem truchcik z powrotem do domu. Bosko!
Drugą okazją do wspólnego spędzania czasu jest długie wybieganie. Około 20 km to idealny dystans dla chłopców na wycieczkę rowerową. Robimy z mojego wybiegania rajd terenowy. Umawiamy się w konkretnych punktach – dzięki czemu ja trzymam równe tempo a oni mogą jechać szybciej. Tacy mali piloci na rowerach bardzo motywują do wysiłku. Wybierając trasę przez las liczę się z dodatkowymi ćwiczeniami siłowymi – młodszemu synowi pomagam przepychać rower przez hałdy piachu w okolicach starej kopalni.
Wisienką na torcie naszego rodzinnego biegania był Bieg Konstytucji. Wystartowaliśmy w trójkę. Najpierw pobiegliśmy bieg młodszych dzieci. Fajnie było biec chodnikiem i dopingować Mateusza, który z rozwianym włosem pędził do mety. Przy okazji zrobiliśmy z Grzesiem porządną rozgrzewkę przed naszą piątką. Trener doradził mi, aby pierwsze biegi Grzesia przytrzymać na poziomie 7,5 min/km. Po drodze mieliśmy znany warszawskim biegaczom podbieg na Agrykoli, na którym był plan znacząco zwolnić, ale nadal truchtać. Syn dał radę utrzymać ustalone tempo i przebiegł podbieg. Wcześniej byliśmy już na Agrykoli, więc znał i potrafił oszacować wysiłek tego podbiegu. To nam pomogło. Dobrze było tak biec w tempie konwersacyjnym, w tej ostatniej wolnej grupie i dzielić się przemyśleniami. Ogromne wrażenie zrobił na nas niepełnosprawny biegacz o kulach. Podziwialiśmy jak zmaga się z podbiegiem pokonując własną słabość. Niesamowita determinacja. Po zakończonym biegu poszliśmy mu pogratulować, powiedzieliśmy jak bardzo go podziwiamy. Miał na twarzy ogromny, szeroki uśmiech.
Grześ zakończył swój bieg poniżej 40 minut, co w jego wieku, po 3 miesiącach treningu jest fantastycznym wynikiem. 300 metrów przed metą zaczął finisz z taką prędkością, że kilka sekund zajęło mi aby go dogonić. Udało mu się ogromnym wysiłkiem to tempo utrzymać do końca.
Jestem biegaczem, szczęśliwą żoną i matką. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że rodzinne bieganie to zdrowy i przyjemny sposób na wspólne spędzanie wolnego czasu. Polecam!