
Fotografowanie taty, szczególnie w weekend nie jest proste. Po całym tygodniu ciężkiej pracy lubi go odespać, więc robienie zdjęć w sobotę zaczęło się dopiero po godzinie dwunastej.
REKLAMA
W piątek jednak, gdy zaczęliśmy, było zupełnie inaczej. Od 6 był na nogach gotowy do pracy.
Po drodze do Tok FM odebrał mnie z domu i pojechał do radia.
Następne zdjęcia były z "Newsweeka", gdzie był do późnych godzin i tym sposobem zakończył swój dzień.
W sobotę pojechaliśmy na obiad do restauracji Tomo (tam najczęściej w zimowe dni jemy obiady- każdy z nas uwielbia sushi, a weekend bez obiadu na Kruczej jest weekendem straconym).
Następnie pojechaliśmy do Galerii Mokotów. Jest nas czwórka dziewczyn, a ponieważ Tomek przestał już trafiać z prezentami od kilku lat razem je wybieramy, żeby nie było pomyłek. Zrobiło się już późno, więc każdy z nas się rozdzielił. Tomek z Igą pojechał do domu, a reszta się zajęła swoimi sprawami na mieście.
Gdy wróciłyśmy do domu, zastałyśmy tylko psy. Franz to owczarek berneński, Leon to labrador.
Cała reszta zmęczona leniwą sobotą zasnęła i spała tak do rana. Jak to bywa w każdą niedziele Tomek poszedł biegać. W weekend jest to zazwyczaj 10-11 kilometrów.
Pomimo mrozu Tomek nadal uważa, że bieganie na bieżni w ciepłym pomieszczeniu nie jest tym samym co bieganie po dworze, więc nawet przy minusowych temperaturach hartuje się.
Gdy już wrócił z biegania wybraliśmy się do pobliskiej restauracji w Konstancinie Pomidoro (z ciekawostek: Tomek założył się z menadżerem restauracji, że Real wygra ligę mistrzów i ligę hiszpańską, choć raczej na to drugie nie ma dużych szans).
Później odwiózł nas do domu, tak jak to robi w każdą niedziele.
