Wierzę, że jeśli przed nim (przed nią) stanę, Bóg nie zapyta mnie, czy jadałam w piątki kiełbasę i czy zmusiłam zgwałconą sąsiadkę do urodzenia dziecka. Mam również nadzieję, że nie przyczepi się do szkoły mojego przyszłego dziecka i nie zapyta ze złośliwym grymasem: „ale czy były tam dzieci rozwiedzionych rodziców?”. Nie spodziewam się także usłyszeć, jak Bóg nerwowo dopytuje, czy aby na pewno w każdą niedzielę chodziłam do kościoła i czy słuchałam Rolling Stonesów. Nie sądzę też, by myślał, że Nergal jest diabłem, a ksiądz Boniecki jego adwokatem. Sprowadzanie Boga do roli małostkowego idioty to co prawda ostatnio zażarta praca wielu katolików – celebrytów, ale głęboko wierzę, że epatując głupotą pokazują swoją, nie jego (jej?) prawdziwą naturę.

REKLAMA
Jeśli kiedykolwiek stanę przed Bogiem, jeśli okaże się, że on istnieje, mam nadzieję, że spotkam kogoś z poczuciem humoru, dystansem do siebie, inteligentnego i mądrego – to oczywiste, ale także wielkodusznego, zupełnie pozbawionego tego charakterystycznego dla prostaków i neurotyków przywiązania do wałkowania w nieskończoność błahych i dla nikogo poza samym zainteresowanym nic nie znaczących szczegółów jak: "czy Jezus w Świebodzinie miał 25, czy może jednak aż 30 metrów?".
Wbrew nadziejom braci Karnowskich jestem pewna, że Bóg nie dzieliłby księży na lubiących (bądź nie) Nergala i zgorszonych (bądź nie) darciem Biblii na scenie. Dzieliłby ich natomiast zapewne na miłosiernych i sobków, rozsądnych i zapienionych z nienawiści, myślących i krzyczących, mądrych i tych, co się wymądrzają. I mam przeczucie, że w tej drugiej kategorii ani bracia Karnowscy – znęcający się nad upokarzanym przez Kościół księdzem Bonieckim, ani wyżywający się na wszystkich myślących inaczej niż on, Tomasz Terlikowski, ani wielu wielu innych nienawistników, by się nie znalazło.