
Prawie 72-letni generał brygady Stanisław Marian Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego postanowił, że w przypadku wojny trzeba będzie skorzystać z usług 300-tysięcznych zastępów pracowników naszych firm ochroniarskich…
REKLAMA
Generał uważa, że 96-tysięczna polska armia w zderzeniu z coraz brutalniejszą rzeczywistością może być niewystarczająca. Policjanci go nie interesują (102 tysiące, po raz pierwszy jest ich więcej niż żołnierzy). Ochrzczony właśnie przez pana prezydenta Komorowskiego siogunem, Generalissimus chce sięgnąć po emerytów, rencistów, w większości otłuszczonych i mało sprawnych ludzi z nadwagą (bo pozostali ochroniarze pracują na wyspach). Chroń nas Panie Boże…
Ale ryba psuje się od głowy. Komorowski nie tylko powiedział do Kozieja per „szogun”. W roku 2002 oświadczył, że „polski lotnik to jest taki, że jak trzeba będzie, to nawet poleci na drzwiach od stodoły”. Sześć lat później, w styczniu 2008 roku w Miłosławcu, po ciemku, miało miejsce tragiczne lądowanie bardzo nowoczesnego wojskowego samolotu CASA C-295M, podczas którego śmierć na miejscu poniosły wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie samolotu: 4 członków załogi i 20 pasażerów – sami lotnicy. W sumie zginęło wtedy po 6-ciu majorów i kapitanów lotnictwa, 5-ciu podpułkowników, po 2 pułkowników i poruczników, jeden generał brygady, chorąży i sierżant. Straszna wyliczanka. Cześć ich pamięci! Więcej nie polatali… Trafność ocen Komorowskiego jest jeszcze bardziej porażająca, gdy weźmiemy pod uwagę równie trafne „Jaka wizyta, taki zamach, bo nie trafić z 30 metrów w samochód, to trzeba ślepego snajpera”, no i jeszcze lądowanie w Smoleńsku. Bez wyliczanki…
Nie znam się na polityce, ale wygląda na to, że obecny prezydent obejmie urząd również na drugą kadencję. Dlatego ciągle taki ucieszony. Choć wzruszyłam się trochę, gdy Jerzy Buzek mówił o nim per „głowa państwa”. Jaki rząd, taka Mata Hari; jaka wizyta, taki zamach; do tego ciepła woda w kranie i jeszcze ch…j, dupa i kamieni kupa. Jaki zwierzchnik sił zbrojnych i głowa państwa, taki siogun. A może już basta?
Ale ryba psuje się od głowy. Komorowski nie tylko powiedział do Kozieja per „szogun”. W roku 2002 oświadczył, że „polski lotnik to jest taki, że jak trzeba będzie, to nawet poleci na drzwiach od stodoły”. Sześć lat później, w styczniu 2008 roku w Miłosławcu, po ciemku, miało miejsce tragiczne lądowanie bardzo nowoczesnego wojskowego samolotu CASA C-295M, podczas którego śmierć na miejscu poniosły wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie samolotu: 4 członków załogi i 20 pasażerów – sami lotnicy. W sumie zginęło wtedy po 6-ciu majorów i kapitanów lotnictwa, 5-ciu podpułkowników, po 2 pułkowników i poruczników, jeden generał brygady, chorąży i sierżant. Straszna wyliczanka. Cześć ich pamięci! Więcej nie polatali… Trafność ocen Komorowskiego jest jeszcze bardziej porażająca, gdy weźmiemy pod uwagę równie trafne „Jaka wizyta, taki zamach, bo nie trafić z 30 metrów w samochód, to trzeba ślepego snajpera”, no i jeszcze lądowanie w Smoleńsku. Bez wyliczanki…
Nie znam się na polityce, ale wygląda na to, że obecny prezydent obejmie urząd również na drugą kadencję. Dlatego ciągle taki ucieszony. Choć wzruszyłam się trochę, gdy Jerzy Buzek mówił o nim per „głowa państwa”. Jaki rząd, taka Mata Hari; jaka wizyta, taki zamach; do tego ciepła woda w kranie i jeszcze ch…j, dupa i kamieni kupa. Jaki zwierzchnik sił zbrojnych i głowa państwa, taki siogun. A może już basta?
