Mam wrażenie, że ostatnio jednym z najgorętszych tematów związanych z modą nie jest nowy kształt torebek, czy zmiana długości spódnic, ale kwestia grubej baby.
REKLAMA
Kwestia grubej baby to sprawa złożona. Jedni pieją zza chwytu, że ma świetny styl, apetyczny dekolt i „w sobie coś z burleski”. Inni krytykują, że gust fatalny, styl wyzywający, a promowanie nadwagi przyczyni się do ostatecznego upadku ZUS-u i NFZ-u. Jak wiadomo to jest ładne, co się komu podoba, więc nie będę się rozwodzić nad szmaragdowymi draperiami, które notabene popełniła moja znajoma krawcowa. Cały ten medialny zamęt spowodował jednak, że zaczęłam się zastanawiać nad grubą babą w modzie w ogóle.
Standardy urody zmieniły się i utarły. Agencje modelek stawiają kandydatkom wyraźne
wymagania: schudnij! Masz mieć rozmiar 34 przy 178 cm wzrostu, to się nadajesz. Moda
równa się chudość. Włoski Vogue opublikował przecież sesję autorstwa Stevena Meisela przedstawiające Karlie Kloss zatytułowaną: „Body by Kloss”. Wszystko jasne – to jest kanon.
Standardy urody zmieniły się i utarły. Agencje modelek stawiają kandydatkom wyraźne
wymagania: schudnij! Masz mieć rozmiar 34 przy 178 cm wzrostu, to się nadajesz. Moda
równa się chudość. Włoski Vogue opublikował przecież sesję autorstwa Stevena Meisela przedstawiające Karlie Kloss zatytułowaną: „Body by Kloss”. Wszystko jasne – to jest kanon.
Opinie publiczną niby to bulwersuje, a przecież zawód modelki nie jest przecież jedynym na świecie zajęciem, w którym wychudzenie ma kluczowe znaczenie. Pomyślmy o dżokejach, skoczkach narciarskich, czy tancerkach baletowych, dla których niedowaga jest normą. Media od czasu do czasu ogłaszają, że chude modelki promują anoreksję i że one same będą pokazywać modelki puszyste, bo tak wyglądają prawdziwe kobiety i pora skończyć z wieszakami. Na obietnicach i świetnej sesji zdjęciowej kogoś pokroju Tary Lynn się kończy. Magazyny modowe sprzedają przecież marzenia, a jak wiadomo „nigdy nie jest się zbyt chudym, ani zbyt bogatym”.
Niektórzy projektanci oczywiście idą dalej. John Galliano zaprosił do prezentacji letniej
kolekcji w 2006 roku puszystą modelkę Velvet d’Amour, a Jean-Paul Gaultier stworzył kreacje dla Beth Ditto i uczynił z niej gwiazdę pokazu kolekcji na lato 2011.
Wszystko pięknie, ale pokaz jest - jak wiadomo - rodzajem spektaklu, w którym wszystkie
chwyty są dozwolone. Widz ma na kwadrans oniemieć. Nikogo nie interesuje, że sukienek haute-couture nie da się samemu założyć, gdyż krawcowe zaszywają je na modelkach chwilę przed wyjściem na wybieg.
Prawda jest jednak taka, że dla dziewczyn przy kości brakuje nie tyle miejsca w świecie
mody, co porządnych modowych inspiracji. Takiej instrukcji obsługi, że nie wszystkie ciuchy w magazynach są zarezerwowane wyłącznie dla bardzo szczupłych dziewczyn. Medialny zamęt wokół cukierniczej rodziny sprawił, że zaczęłam myśleć o tym jak bardzo by nam się przydała jakaś lokalna naprawdę modna puszysta celebrytka. Taka z pazurem, odważna, niekoniecznie opowiadająca o apetycznych krągłościach, tylko umiejąca nosić prawdziwą modę. Celebrytka pokazująca, że mając większy rozmiar można nie tylko epatować biustem obleczonym w skórę, ale prawdziwym stylem. Czekam aż się ktoś taki pojawi. A wszystkie okrągłe dziewczyny poszukujące modowych inspiracji zapraszam na świetny blog autorstwa Stephanie Zwicky, francuskiej modelki w rozmiarze XL, która jest ucieleśnieniem powiedzenia, że „styl nie zależy do rozmiaru”.
PS. Wszystkie poniższe zdjęcia pochodzą z bloga Stéphanie Zwicky - Tekst linka
