Reklama.
5 grudnia 2016 roku z podlondyńskiego Luton zaplanowano powrót rządowej delegacji z premier Szydło dwoma samolotami CASA i E-175. Jednak podstawiono tylko Embraera, na pokład którego zdecydowano załadować nadkomplet pasażerów. Spowodowało to oczywiste zamieszanie i opóźnienie wylotu spowodowane pertraktacjami, kto leci, a kto czeka na następny samolot.
Co łączy dwie katastrofy z trzecim incydentem? Nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa, naruszanie procedur i skrajna nieodpowiedzialność.
Każdy lot z najważniejszymi osobami w państwie podlega instrukcji organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD. Instrukcja ta m.in. nie pozwala na lot tym samym samolotem premiera i pierwszego wicepremiera oraz nakazuje planowanie lotów z odpowiednim wyprzedzeniem.
Obecna ekipa rządząca pracuje nad nową wersją tego dokumentu. Możliwa będzie podróż premiera i jego pierwszego zastępcy. Dodatkowo czas przeznaczony na organizację lotu będzie mógł być skrócony nawet do kilku godzin. Niejasne są nowe zapisy wskazujące organizatorów takiej podróży oraz tworzenie list osób towarzyszących prezydentowi czy premierowi. Jednocześnie nowa instrukcja przewiduje możliwość rezygnacji ze statusu HEAD dla niektórych lotów najważniejszych osób w państwie, czyli świadome zmniejszenie bezpieczeństwa organizacji takiego lotu. Celem takiego rozwiąznia może być ułatwienie prywatnych podróży polskich polityków na koszt podatników.
Instrukcja HEAD była i jest przez polityków notorycznie nieprzestrzegana. Ale rozwiązaniem nie jest upraszczanie, tylko przestrzeganie procedur. W przeciwnym razie, dążenie do wygody polityków kosztem ich bezpieczeństwa grozi kolejną tragedią.
Tupolewizm trwa w najlepsze.