REKLAMA
Vox populi
Sondażom nie ufam za bardzo, bo wiem ile zależy od odpowiednio ułożonych pytań, a ile od odpowiednio dobranej grupy. Całe tabuny socjologów się tym zajmują, żeby pozory obiektywności zachować, ale ja dalej nie ufam. Tak samo nie wierzę już w to, co piszą w gazetach – ani po jednej, ani po drugiej stronie, bo każdy linę w swoją stronę ciągnie. Internetowi za to ufam.
A żeby być bardziej dokładnym – tam patrzę, gdzie ludzie się rozsiadają wygodnie, nudzą się i piszą to, co im się żywnie podoba – na kwejka patrzę i na kwejkopodobne strony. Tam też tkwi teraz prawda tłumów i tam najlepiej słychać co też ludziom w głowach siedzi. Wszystko tam się miesza – podziw z malkontenctwem, złośliwość z ignorancją, radość ze sceptycyzmem. A wszystko to prawdziwe bo od ludzi i dla ludzi. Więc nikt nie boi się mówić czegokolwiek, co mu tylko do głowy przyjdzie, a że najczęściej podane jest to w żartobliwej formie, więc szybko podchwytują to inni. Z całego tego chaosu na wierzch wypływa to, co podoba się większości. Warto więc tam czasami zajrzeć, żeby dowiedzieć się czym też internet aktualnie żyje.
Nie piszę tego, żeby się pochwalić, że z internetu korzystać umiem. Piszę, ponieważ ostatnio coś się z kwejkiem stało. Nigdy nie był grzeczny ani cenzuralny (za to go przecież wszyscy kochamy), ale był przynajmniej względnie sprawiedliwy. Ostatnio jednak pojawiają się coraz częściej teksty zwyczajnie rasistowskie, szowinistyczne (choć w tę stronę zawsze skręcał), ksenofobiczne i homofobiczne. Nie jest to jeden obrazek, ale całkiem dużo, jeśli przejrzy się parę kolejnych stron. A to coś o bojkocie kebabów, bo się nam Arabowie w Polsce osiedlą (w domyśle chodzi o Turków, którzy wszak Arabami nie są), a to coś o pedałach, którzy się panoszą, a to o imigrantach, których nikt tu nie chce, a to o Żydach, jak to zwykle o Żydach. I wszystko, wbrew kwejkowym zasadom, mało śmieszne.
Może i jestem wyczulony, ale do tej pory internet miałem za ten element dyskursu publicznego, z którego, mimo całego tego jadu polskiego, da się wyciągnąć jakąś mądrość wspólną, ale teraz widzę, że nawet internet się radykalizuje. Wystarczy porównać wpisy na kwejku chociażby do amerykańskiego Reddita (trochę inna formuła, ale znaczenie podobne) – tam internauci też uskuteczniają owczy pęd, wrzucają co popadnie, czasami bzdury, czasami nie, ale koniec końców przebija z tego raczej pacyfistyczny i pojednawczy ton.
Wiadomo, że Polak to furiat i wichrzyciel, ale taki cichy. W internecie dopiero pasja w niego wstępuje, czemu też zawsze daje ujście w komentarzach i na forach. Teraz jednak coś jest na rzeczy, skoro jawnie dyskryminujące teksty trafiają w miejsce zarezerwowane do tej pory dla bardzo przyziemnej rozrywki. Jakby to internet powiedział: kwejk się radykalizuje – wiedz, że coś się dzieje.
A żeby być bardziej dokładnym – tam patrzę, gdzie ludzie się rozsiadają wygodnie, nudzą się i piszą to, co im się żywnie podoba – na kwejka patrzę i na kwejkopodobne strony. Tam też tkwi teraz prawda tłumów i tam najlepiej słychać co też ludziom w głowach siedzi. Wszystko tam się miesza – podziw z malkontenctwem, złośliwość z ignorancją, radość ze sceptycyzmem. A wszystko to prawdziwe bo od ludzi i dla ludzi. Więc nikt nie boi się mówić czegokolwiek, co mu tylko do głowy przyjdzie, a że najczęściej podane jest to w żartobliwej formie, więc szybko podchwytują to inni. Z całego tego chaosu na wierzch wypływa to, co podoba się większości. Warto więc tam czasami zajrzeć, żeby dowiedzieć się czym też internet aktualnie żyje.
Nie piszę tego, żeby się pochwalić, że z internetu korzystać umiem. Piszę, ponieważ ostatnio coś się z kwejkiem stało. Nigdy nie był grzeczny ani cenzuralny (za to go przecież wszyscy kochamy), ale był przynajmniej względnie sprawiedliwy. Ostatnio jednak pojawiają się coraz częściej teksty zwyczajnie rasistowskie, szowinistyczne (choć w tę stronę zawsze skręcał), ksenofobiczne i homofobiczne. Nie jest to jeden obrazek, ale całkiem dużo, jeśli przejrzy się parę kolejnych stron. A to coś o bojkocie kebabów, bo się nam Arabowie w Polsce osiedlą (w domyśle chodzi o Turków, którzy wszak Arabami nie są), a to coś o pedałach, którzy się panoszą, a to o imigrantach, których nikt tu nie chce, a to o Żydach, jak to zwykle o Żydach. I wszystko, wbrew kwejkowym zasadom, mało śmieszne.
Może i jestem wyczulony, ale do tej pory internet miałem za ten element dyskursu publicznego, z którego, mimo całego tego jadu polskiego, da się wyciągnąć jakąś mądrość wspólną, ale teraz widzę, że nawet internet się radykalizuje. Wystarczy porównać wpisy na kwejku chociażby do amerykańskiego Reddita (trochę inna formuła, ale znaczenie podobne) – tam internauci też uskuteczniają owczy pęd, wrzucają co popadnie, czasami bzdury, czasami nie, ale koniec końców przebija z tego raczej pacyfistyczny i pojednawczy ton.
Wiadomo, że Polak to furiat i wichrzyciel, ale taki cichy. W internecie dopiero pasja w niego wstępuje, czemu też zawsze daje ujście w komentarzach i na forach. Teraz jednak coś jest na rzeczy, skoro jawnie dyskryminujące teksty trafiają w miejsce zarezerwowane do tej pory dla bardzo przyziemnej rozrywki. Jakby to internet powiedział: kwejk się radykalizuje – wiedz, że coś się dzieje.
Tadeusz Fułek
Vox dei?
Czy znów będziemy pisać o pokoleniowych zmianach i różnicach? Trochę mnie do tego znów prowokujesz, pisząc : „internetowi ufam”. Ja jednak bardziej ufam nie tyle sondażom (bo te są tak samo zmienne, jak letnia polska pogoda), co badaniom opinii publicznej. Można je oczywiście trochę „ponaginać”, w zależności od metody, dobranej grupy, specyfiki pytań, ale jednak generalnie dla mnie ich wiarygodność jest niepodważalna. Instytucje czy ośrodki badawcze same wykluczyłyby się bowiem z rynku, gdyby nadużywały społecznego zaufania i – w zależności od zamawiającego i jego bieżących potrzeb – manipulowały wynikami sondaży i badań. Oczywiście – im bardziej skomplikowane i „wielopiętrowe” pytania, tym większe prawdopodobieństwo błędu i zafałszowania ostatecznych wyników, ale jakoś nie obawiam się specjalnie, że zakłóci mi to sposób widzenia otaczającego świata. Zwłaszcza, że – w naszej rzeczywistości – jedne sondaże gonią inne i natychmiast weryfikują ich wiarygodność. Nie śledzę ich jednak z jakimś specjalnym zaciekawieniem, bo one żyją tylko światłem odbitym, na dodatek o wyjątkowo krótkotrwałym i wątpliwym blasku.
Jak jednak zobaczyć w tym naszym wykrzywionym zwierciadle kompletny, nie zafałszowany obraz, a nie tylko jego fragmenty? Podsuwasz mi internet ze swoim prześmiewczym humorem i komentarzami do bieżących wydarzeń. Mogę się na to nawet zgodzić, ale tylko częściowo i z wyraźnymi zastrzeżeniami. Jedno z nich sam wyartykułowałeś – to niebezpieczna tendencja (ale czy to tylko polska specjalność?) do popadania w skrajności i różne –izmy (z rasizmem, szowinizmem i antysemityzmem na czele). Dobrze, że to ty, a nie ja, napisałeś o sączącym się jadzie i innych internetowych truciznach, serwowanych nam codziennie przez najczęściej anonimowych internetokrążców. Tak samo jak ty uważam, ze internet się radykalizuje (a Polak, uzależniony do sieci – jeszcze bardziej), ale trudno mi się jednak zgodzić z tym, że da się z niego wyciągnąć „jakąś mądrość wspólną”, jak piszesz. I to z jednej, podstawowej przyczyny. Oczywiście, liczba korzystających z internetu, rośnie w tempie lawinowym, ale komentujących, zwłaszcza pod własnym nazwiskiem – chyba trochę wolniej. Społeczność sieciowa jest też chyba dość wyraźnie ukierunkowana (językowo, tematycznie i problemowo) na pokolenie nieco młodsze. Pewien kod pojęciowy i kulturowy – wspólny dla kilku młodszych generacji, jest też z pewnością nieco obcy dla tych trochę starszych internautów. Z oczywistych powodów ich aktywność w sieci jest na pewno mniejsza, niż pokolenia dzieci czy wnuków. A to przecież grupa najliczniejsza, reprezentująca tzw. „milczącą (w tym wypadku – w internecie) większość. Ta konstatacja zaburza z pewnością ogólny obraz „wspólnej mądrości” grupowej, której odbiciem mógłby być internet. To nie jest głos ludu, tylko pewnej grupy, co do której społecznej „reprezentatywności” mam jednak daleko większe zastrzeżenia, niż w przypadku jakichkolwiek grup, poddawanych cyklicznie badaniom opinii i sondażom.
Tak samo zresztą, jak głos modlitwy obecny w sieci nie jest przecież głosem Boga, nawet jeśli jest artykułowany na różnych portalach religijnych czy wręcz kościelnych.
Jak jednak zobaczyć w tym naszym wykrzywionym zwierciadle kompletny, nie zafałszowany obraz, a nie tylko jego fragmenty? Podsuwasz mi internet ze swoim prześmiewczym humorem i komentarzami do bieżących wydarzeń. Mogę się na to nawet zgodzić, ale tylko częściowo i z wyraźnymi zastrzeżeniami. Jedno z nich sam wyartykułowałeś – to niebezpieczna tendencja (ale czy to tylko polska specjalność?) do popadania w skrajności i różne –izmy (z rasizmem, szowinizmem i antysemityzmem na czele). Dobrze, że to ty, a nie ja, napisałeś o sączącym się jadzie i innych internetowych truciznach, serwowanych nam codziennie przez najczęściej anonimowych internetokrążców. Tak samo jak ty uważam, ze internet się radykalizuje (a Polak, uzależniony do sieci – jeszcze bardziej), ale trudno mi się jednak zgodzić z tym, że da się z niego wyciągnąć „jakąś mądrość wspólną”, jak piszesz. I to z jednej, podstawowej przyczyny. Oczywiście, liczba korzystających z internetu, rośnie w tempie lawinowym, ale komentujących, zwłaszcza pod własnym nazwiskiem – chyba trochę wolniej. Społeczność sieciowa jest też chyba dość wyraźnie ukierunkowana (językowo, tematycznie i problemowo) na pokolenie nieco młodsze. Pewien kod pojęciowy i kulturowy – wspólny dla kilku młodszych generacji, jest też z pewnością nieco obcy dla tych trochę starszych internautów. Z oczywistych powodów ich aktywność w sieci jest na pewno mniejsza, niż pokolenia dzieci czy wnuków. A to przecież grupa najliczniejsza, reprezentująca tzw. „milczącą (w tym wypadku – w internecie) większość. Ta konstatacja zaburza z pewnością ogólny obraz „wspólnej mądrości” grupowej, której odbiciem mógłby być internet. To nie jest głos ludu, tylko pewnej grupy, co do której społecznej „reprezentatywności” mam jednak daleko większe zastrzeżenia, niż w przypadku jakichkolwiek grup, poddawanych cyklicznie badaniom opinii i sondażom.
Tak samo zresztą, jak głos modlitwy obecny w sieci nie jest przecież głosem Boga, nawet jeśli jest artykułowany na różnych portalach religijnych czy wręcz kościelnych.
Wojciech Fułek
