REKLAMA
Horror vacui
Podupadające na zdrowiu i cierpiące już na coraz bardziej przewlekłe suchoty największe stacje telewizyjne (czyli standardowo TVP, TNV i Polsat) kombinują jak koń pod górkę próbując nam wciskać kolejne miernawe programy. Ostatnie wyniki oglądalności nie dają im jednak powodów do zadowolenia – ramówka jesienna okazała się dla każdego z graczy niewypałem. Nie jest to wielkie odkrycie, ponieważ nic ciekawego pod względem treści tam nie ma (i wątpię, żeby kiedykolwiek było). Są za to ciekawostki, jeśli zaczniemy szukać niuansów.
Przyznam się, że z niemałą fascynacja oglądałem nowy program ze stajni TVNu, który to niezmiennie dostarcza nowych przeżyć wszystkim domorosłym socjologom i kulturoznawcom. Tym razem bohaterem wieczoru został program, w którym to Polacy urządzają sobie od zera mieszkania. Jest tam oczywiście jakieś jury, które przychodzi oglądać wykończone pokoje i ocenia ile zużyto TVNowskiego grosza i jak go zużyto. Jury jest przy tym do wymiotów miłe i zagłaskuje tych uczestników komplementami, mimo że to, co prezentują najczęściej należałoby zbyć milczeniem.
To, co rodacy wyprawiają z daną im do zagospodarowania przestrzenią przerasta moje najśmielsze wyobrażenia. Mniejsza z tym, że są to zazwyczaj pomieszczenia wielkości łazienki, a udaje im się tam upchnąć piętrowe łóżka dla dzieci, meblościankę i jeszcze kącik dla psa. Ważne jest, co też takiego Polacy mają w głowach i jak sobie własną przestrzeń wyobrażają. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że króluje przede wszystkim styl przaśny (kiedyś przez Edytę Gietkę z Polityki określony jako „jońsko-swojski”). Dużo drewna, dużo skosów, dużo ozdób, dużo kolorów, dużo bibelotów. Wszystkiego dużo, dużo, dużo.
Mniejsza z tym, że w programie wygrywa chyba tylko jedna rodzina i ona dostaje mieszkanie, a reszta tych aberracji wypełnionych najwyższej klasy designem polskim chyba zostanie przedekorowanych (wątpię jednak, żeby było to w stanie wyrównać równowagę wszechświata). Sama świadomość, że taką przestrzeń preferują Polacy, boli. Ściśnięte wszystko musi być – meble, kolory, wzory, dodatki. A między tym ściśnięci i stłamszeni ludzie. Oddychać nie ma jak. No bo czym, skoro całe powietrze zabiera piaskownica dla dzieci między wieszakiem na gazety, fikuso-pelargonio-orchideą i fotelami dla rodziców na 2 metrach kwadratowych balkonu. Nikomu to chyba nie przeszkadza i z takich to cudownych eksperymentów czerpią potem inni. Mebelki z Ikei nie wystarczą, bo choćby i z katalogiem w ręku dom był urządzony, to zawsze się znajdzie puste pół metra na kolejną szafkę – żeby tylko za pusto nie było!
Takiego nabyłem ostatnio wstrętu do tego swoistego stłamszenia polskiego, że poza biurkiem i łóżkiem na paru metrach pokoju boję się wstawić cokolwiek, bo mi się ciasno robi. W sumie to łóżko nawet do minimum ograniczyłem. Bo jak myśleć na takiej małe przestrzeni? Jakie się myśli mają rodzić z 15 centymetrów kwadratowych między wersalką a meblościanką? Zgodnie z normami WHO, żeby powstawały myśli z gatunku „interesujących”, potrzeba 6 metrów kwadratowych niezajętej przestrzeni na jedną jednostkę myślącą. Co najmniej 6! A nie mówimy już o myślach z gatunku „błyskotliwych”, czy też nawet „prawie genialnych” - nawet nie wiecie ile według ekspertów do tego trzeba niezanieczyszczonego stłamszeniem powietrza. O myślach „genialnych” nawet nie mówię, bo takich mieszkań i domów, to się chyba w Polsce nawet nie buduje.
Tadeusz Fułek
Meblościanka, półkotapczan i salony
Niewątpliwie większość serialowych wnętrz w naszych telewizjach wygląda, jakby je projektował ten sam scenograf. Meble z katalogu Ikei, pastelowe kolory, otwarte kuchnie. Z reguły poraża niestety brak książek na tych nowiutkich półkach, ale to osobny problem. Nic więc dziwnego, iż większość rodaków zapatrzyła się na te serialowe podpowiedzi i urządza swoje salony według jednego, standardowego wzorca. Nie stać nas na minimalizm, bo on wymaga pomysłu, gustu i zaprojektowanej starannie przestrzeni, zatem idziemy stadnie w stronę rozpasanego konsumpcjonizmu. Półeczki, foteliki, stoliki, szafy i szafki. Zamiast kolejnego, podobnego do już stojących, ikeowskiego mebla do domowego wystroju, ja proponowałbym raczej nieustający, legendarny już test „białej rękawiczki” Małgorzaty Rozenek. Czystość, nie tylko ta domowa, ale i osobista, nie jest bowiem z pewnością naszą narodową cechą. Dlatego wolę wysprzątane, schludne kąciki niż wnętrza, w których widać większe pieniądze, ale zdecydowanie mniejszą dbałość i staranność o porządek i ład.
Synu, załamiesz się, ale znów czeka naszych czytelników chwila wspomnień i nostalgii. Wychowałem się bowiem w poniemieckim domu, wyposażonym w poniemieckie meble, obrazy, bibeloty i ozdoby. Na półkach stały oprawione w skórę stare książki, przypominające o poprzednich gospodarzach tego miejsca. W nowej rzeczywistości przemieszały się z książkami i rodzinnymi pamiątkami, odziedziczonymi po dziadku Marcelim i babci Antoninie. W przedpokoju stary telefon na wysokich widełkach wciąż oddychał przeszłością, przenosząc po drucie głosy moich szkolnych przyjaciół. Nic więc dziwnego, iż zawsze miałem większy szacunek dla solidnych, starych mebli i rozmaitych reliktów przeszłości, niż tandetnych PRL-owskich meblościanek, półkotapczanów (pamiętacie?) czy słomkowych mat z widokówkami z kolorowego świata. Kolejne nasze mieszkania wzbogacaliśmy też z żoną raczej o antyczne wyposażenie i detale, niż nowoczesny design. Może nawet i dziś już nieco za dużo w naszym domowym otoczeniu takich „staroci”, ale jakoś nie umiemy się ich pozbywać. Część wyekspediowaliśmy do wiejskiego domu, ale nadal mamy nadmiar nie tylko mebli, ale i książek, płyt (również tych czarnych, analogowych), obrazów i obrazków, zegarów wiszących – każdy z oddzielną historią czy innych rodzinnych pamiątek. Pozbywanie się ich byłoby jednak zbrodnią na wspomnieniach i kartkach z pamiętnika. Może nasze dzieci będą mniej sentymentalne, kiedy przyjdzie segregować kiedyś te „rupiecie pamięci” albo „pamięć rupieci”?
Cieszę się, że dziś już nie trzeba po mityczny półkotapczan (na którym stawiano np. puste puszki po piwie jako dekorację) czy meblościankę (z kryształami na półkach) przychodzić z aktem małżeństwa czy stawać w nocnej kolejce pod sklepem, ale martwi trochę ten odruch stadny, upodabniający dziś mieszkania do siebie – paradoksalnie zupełnie podobnie jak kiedyś. Czy telewizyjne programy typu „Dekoratornia” czy „Bitwa o dom” będą dziś nowym drogowskazem dla osób poszukujących nowej estetyki wnętrza? Jakieś wzorce są oczywiście niezbędne, ale czy te są na pewno najlepsze?
A może rzeczywiście masz rację, synu i najpierw trzeba dokonać całkowitej redukcji swoich meblowych potrzeb do niezbędnego minimum, pozbywając się ich z otoczenia i zacząć budować życiową przestrzeń wokół siebie od samego początku?
Wojciech Fułek