21 lutego dotarły do nas informacje, jakoby amerykańscy żołnierze w bazie Bagram spalili wiele egzemplarzy Świętej Księgi muzułmanów – Koranu, które krążyły w obiegu pośród „rezydentów” miejscowego amerykańskiego więzienia i spełniały rolę nie tylko modlitewników.
Orientalista, ekspert ds. Bliskiego i Środkowego Wschodu, publicysta i podróżnik
Niszczenie i profanacja symboli islamu zawsze spotyka się z agresywną postawą wielu milionów muzułmanów na całym świecie. Ot, taka jest definicja sacrum w islamie i nie ma o czym dyskutować. (przynajmniej nie przy tej okazji)
Przychodzi mi na myśl pamiętna publikacja karykatur Mahometa w Danii. Burza trwała wówczas wiele miesięcy. Gdzie muzułmanie protestowali najgłośniej i najdłużej? W Afganistanie.
Po co zatem, mając na uwadze specyfikę miejscowego społeczeństwa, palić Koran w Afganistanie?
Kolejna kwestia: skoro więźniowie, rzekomo, poprzez egzemplarze Księgi przekazywali sobie informacje wywiadowcze lub propagandowe, dlaczego nie archiwizuje się i nie bada owych zapisków? Dlaczego po prostu wrzuca się je do ognia?
Rzecz cała nie trzyma się kupy, bo Amerykanie oddali kilka tygodni temu, w ręce talibów (bojowników Islamskiego Emiratu Afganistanu – powinienem napisać) potężne narzędzie propagandowe. A ponoć zależy im na pokoju, dialogu i odbudowie Afganistanu.
Tymczasem nazajutrz w Dżalalabadzie ludzie krzyczeli: Śmierć Karzajowi! Śmierć Ameryce! Niech żyje mułła Omar!
Od tamtego czasu (21 lutego) w protestach zginęło kilkadziesiąt osób. Kilku afgańskich „żołnierzy” z Afgańskiej Armii Narodowej (ANA) i państwowej policji (ANP) w odwecie „upolowało” Amerykanów. Talibowie biorą wszystko na siebie i zacierają ręce. Dzisiaj zamach samobójczy przed bramą w Bagram i kolejne ofiary…
Dowództwo ISAF wycofało swoich doradców z afgańskich ministerstw ze strachu przed kolejnymi działaniami odwetowymi. Najbardziej zdumiewa to, że naprawdę można było spodziewać się takich skutków amerykańskiego grillowania nad Koranem.
Bezmyślność? Hmm…
Przypomina mi się rok 2006. Do tego czasu, stacjonujący na północy Afganistanu, Niemcy tonęli w pochwałach całego świata. Jakich to projektów nie realizowali! Jak to nie zyskiwali sympatii lokalnej ludności! No i nagle krach… pojawiły się informacje o używaniu symboli Wehrmachtu, o profanowaniu ludzkich kości… Niemcy nie byli już tacy fajni. Do dziś nie są. Nikt nie wskazuje ich już jako mistrzów pozytywnego PRu i przykładu dobrego działania w ciężkim afgańskim środowisku.
Media i propaganda to potęga na wojnie. Niemniej nie mogę zrozumieć dlaczego w takiej chwili Amerykanie strzelają sobie samobója i narażają swoich (i nie tylko!) ludzi na gniew Afgańczyków? Gdyby Amerykanie przyjechali do Afganistanu wczoraj, ale po ponad dekadzie…
Raz jeszcze podkreślę: Afgańczycy to głęboko wierzący muzułmanie. Spalony Koran to świetny argument do wzbudzania wśród nich nastrojów odwetowych nawet przez kilka miesięcy. Afgańczycy mają już dość obecności obcych wojsk w ich kraju i liczą na poprawę warunków życia. Tymczasem niewiele zyskują i jeszcze Świętą Księgę palą na ich ziemi – wstyd na cały świat. A honor trzeba mieć.