W sprawie reformy ubezpieczeń emerytalnych zgadzam się z Donaldem Tuskiem w dwóch kwestiach. Po pierwsze, obecny system ubezpieczeń społecznych wymaga głębokiej zmiany. Po drugie, Polakom powinna zostać zapewniona możliwie największa wolność wyboru sposobu oszczędzania na przyszłą emeryturę. Nie rozumiem tylko, dlaczego swoiste zniewolenie nas przez zbiurokratyzowany ZUS Premier Tusk wraz z ministrem Rostowskim określają mianem wolności.
REKLAMA
„Dobrowolność” w rozumieniu Donalda Tuska oznacza bowiem w praktyce, że każdy będzie mógł decydować o tym, czy chce odkładać pieniądze na emeryturę tylko w ZUS-ie, czy także w OFE, pod tym jednak drobnym warunkiem, że wybór padnie na ZUS. W rozważanych przez rząd wariantach reformy „wolny wybór” jest tak zaprojektowany, by maksymalnie zniechęcić obywateli do wyboru otwartych funduszy emerytalnych.
Przykładowo, w jednym z proponowanych rozwiązań obywatel mógłby „wybrać” OFE tylko wtedy, gdyby wystosował skomplikowane pismo, w którym zadeklarowałby, że chce płacić wyższe składki. Wtedy urzędnicy łaskawie by się zgodzili na udział obywatela w otwartym funduszu emerytalnym. Oczywiście gdyby obywatel spóźnił się choć jeden dzień z wysłaniem stosownego druku, to wówczas wpadłby nieodwracalnie w ramiona Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Wolność ministra Rostowskiego jest więc „wolnością do ZUS-u”, która zostałaby wprowadzona li tylko po to, by minister osiągnął na papierze „wolność od długu publicznego”. Faktycznie jest bowiem tak, że jeśli ZUS nie będzie odprowadzał części naszych pieniędzy do OFE, a zamiast tego zobowiązania wobec obywateli będą widniały w ZUS-owskich księgach, to wówczas formalnie nie będą one liczone jako dług państwa. Minister Rostowski udzieli więc zapewne wywiadów dla Financial Times, gdzie wystąpi w roli obrońcy wolności i pogromcy długu publicznego. Uzyska też poklask u międzynarodowych biurokratów, których ucieszą niższe wskaźniki deficytu. Los przyszłych pokoleń i groszowe wysokości emerytur, jakie Polacy będą dostawać za kilkanaście lat, minister zapewne potraktuje jako nieznaczny koszt społeczny przeprowadzanej operacji. „Wolność do ZUS-u” wymaga bowiem poświęcenia i ofiary.
Projekt częściowych zmian w systemie ubezpieczeń emerytalnych, dający Polakom prawdziwą wolność wyboru został zaprezentowany w październiku ubiegłego roku na współorganizowanym przeze mnie Kongresie Małych i Średnich Przedsiębiorstw. Zaproponowaliśmy wówczas, aby wszyscy ci, którzy prowadzą działalność gospodarczą, mogli sami decydować, czy chcą uiszczać wysokie składki na ZUS, czy też może woleliby poza ZUS-owskim systemem samodzielnie odkładać pieniądze na swoją przyszłą emeryturę. Uznaliśmy, iż przedsiębiorcom należy dać szansę na osiągnięcie prawdziwej „wolności od ZUS-u”. Nasz pomysł nie spodobał się jednak rządzącej koalicji. Wniesiona przez Ruch Palikota ustawa, która by w rewolucyjny sposób zmieniła system emerytalny, najpierw była trzymana przez pewien czas w zamrażarce, by następnie w wyniku głosowania na Komisji Ustawodawczej trafić do niszczarki. Szeroka koalicja PO-PiS-SLD i PSL zagłosowała za tym, by drobni przedsiębiorcy byli zmuszani odprowadzać niebotyczne składki na ZUS, po to by w przyszłości otrzymać głodową emeryturę.
Dziś tę emeryturę minister finansów planuje jeszcze bardziej pomniejszyć, skazując nas w praktyce wyłącznie na zbiurokratyzowany i niewydolny ZUS. Jacek Rostowski z pewnością zapisze się w pamięci przyszłych emerytów, ale wątpię, by ci, którzy będą kiedyś czytać swój ZUS-owski odcinek emerytury, nazywali go „obrońcą wolności” i „pogromcą długu”.
