Są rzeczy, które trudno opisać - zwłaszcza będąc pijanym, młodym człowiekiem. A jednak trzeba. Bo po raz drugi w życiu spotkałem starszą o niemal pół wieku kobietę, której opowieść warta jest wspomnienia.
Żyjemy w kulturze skoncentrowanej na sukcesie i młodości - po części dlatego, że starość stała się synonimem porażki. Jednak to nie jest choć w połowie tak proste, jak chciałoby moje pokolenie.
Wracając dziś nocnym autobusem, pijany i po spotkaniu z uroczą, młodą ( jeśli fakt że jest moją rówieśnicą, a moje 27 wciąż znaczy - młodą ) damą, spotkałem kobietę o 40? 50? lat starszą. Która mimo mało prestiżowej pracy spełniała wszystkie warunki potrzebne by uznać ją za prawdziwą damę.
Po raz drugi w życiu spotkałem osobę która mimo swojego balzakowskiego wieku poprzestawiała mi klepki w mózgu. Nie dlatego,że jej opowieść była wyjątkowa, na tle wielu innych które usłyszałem - lecz dlatego, że mimo swojej marnej pracy, a dzięki odchowanemu synowi i jakiemuś osadzonemu głęboko zadowoleniu, brzmiała jak osoba naprawdę spełniona w swoim życiu.
Mniejsza tu o jej poglądy polityczne, mniejsza o podejście co najmniej kilku spornych do dziś kwestii. Zafascynowała mnie.
Spotkałem kolejną drastycznie starszą kobietę - po Oldze Branieckiej, której jestem winien serdeczne podziękownia - która drastycznie zmieniła mi spojrzenie na wiele spraw, czyniąc mnie mądrzejszym człowiekiem. Która pomogła mi uwierzyć, że życie nie sprowadza się do tandetnych sukcesów, które - tak dla mnie, jak i dla mego pokolenia - je definiują.
To co jest warte opowieści którą teraz snuję, to świadomość, że ludzie - zwłaszcza młodzi - nie zmienili się w niczym od lat, a prawdziwy spokój, satysfakcję osiąga się tworząc coś stałego, a nie goniąc za tymczasowym poklaskiem. Co stało się ostatnio treścią życia.
Zajmując się pierdołami, takimi jak kolejne cyrki celebrytów, auto-lans etc. cholernie łatwo zgubić pamięć, że pokolenie lub dwa temu, ludzie radzili sobie bez tego. A ci ich przedstawiciele, którzy żyją do dziś, są szczęśliwsi niż my, mając życiowe kompasy zamiast wyuczonego i męczącego relatywizmu.
I choć wiem, że to co działało dla matek, ojców, babć i dziadków nie zadziała dla nas - to czuję się znacznie bardziej zadowolony z życia, gdy odkrywam, że istnieją alternatywy dla płytkich celów naszego współczesnego życia - skoncentrowanego na hedonistycznym dążeniu do tego co uważamy za szczęście.
Szkoda tylko, że w żaden sposób, nie jestem w stanie lepiej opisać wniosków z rozmowy ze znacznie starszą babką, która - podejrzewam, lepiej wie po co żyje niż ja kiedykolwiek się dowiem.
Niestety, gdybym naprawdę potrafił opisywać takie sytuacje byłbym pisarzem - a nie blogero, dziennikarzo, programistą. Tak więc wybaczcie uproszczenia i zastanówcie się, czy współczesny kult młodości naprawdę nam służy. :)
*ps. to chyba najbardziej osobisty tekst jaki dotychczas tutaj napisałem, ale to spotkanie naprawdę zrobiło na mnie wrażenie
:).