
W tym tygodniu pod Warszawą rozpoczyna się najważniejsze golfowe wydarzenie sezonu – turniej Deutsche Bank Polish Masters europejskiej ligi Pro Golf Tour. Oprócz zawodowych golfistów z całej Europy w walce o łączną pulę nagród w wysokości 170 tys. zł dzięki tzw. dzikim kartom zobaczymy także reprezentantów Polski. Jest wśród nich zawodowiec Maksymilian Sałuda, najlepszy Polak w zeszłorocznej edycji turnieju (12. miejsce).
REKLAMA
Zawodowy golfista - tu w Polsce brzmi to trochę egzotycznie. Zgadasz się? Jak ludzie reagują, gdy odpowiadasz, jaki jest twój zawód?
Maksymilian Sałuda: To prawda. Właściwie to zawodowców poświęcających się grze, a nie uczeniu jest w Polsce może trzech… Oczywiście pierwszą reakcją osób jest „Acha, czyli polski Tiger Woods?” Od jakiegoś czasu odstępuję od porównania z Tigerem. Z wiadomych przyczyn. Drugą reakcją ludzi jest „O ja, zawodowy golfista, czyli duża kasa”. Nikt nie wie, jaki to ciężki kawałek chleba. Na świecie jest tak olbrzymia konkurencja, że ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Nawet golfiści nie wiedzą jak bardzo odbiegamy sportowo od innych krajów. Ale spokojnie, na wszystko przyjdzie czas.
Kiedy pomyślałeś, by z golfem związać się zawodowo?
M.S.: Myślę, że było to od momentu pierwszych sukcesów za granicą. Dziesiąte miejsce w Mistrzostwach Europy Juniorów w 2003 roku na pewno dało mi trochę nadziei. Co prawda, nie miałem zbyt szerokich możliwości, by rozwinąć się tak gwałtownie, jak choćby Pablo Martin, Rhys Davies czy Bernd Wiesberger, których wszystkich na ME 2003 zostawiłem za plecami. Nie można oczywiście powiedzieć, że wtedy byłem od nich o wiele lepszy, ale myślę, że co najmniej prezentowaliśmy podobny poziom. Dzisiaj oni są na European Tourze.
Z czego czerpie dochody zawodowy golfista w Polsce? Czy można się z tego utrzymać?
M.S.: Zawodowy grający golfista (nie nauczyciel) przede wszystkim czerpie dochody z wygranych na turnieju. Jeżeli jest ma dobrych sponsorów, to nie musi ponosić kosztów związanych z wyjazdami na turnieje i treningi z trenerami. Jeżeli ma bardzo dobrych sponsorów, to jeszcze dodatkowo dostaje pieniądze za reklamę. Ale o takich w Polsce jest bardzo ciężko.
Jak trudno?
M.S.: Możemy powiedzieć, że jest to sport raczkujący, że w Polsce niepopularny. Że wyniki Polaków nie są takie, jakie chcielibyśmy oglądać. Ale z drugiej strony, jesteśmy najbardziej rozpoznawalnymi golfistami w naszym kraju, więc to jest nasz atut. Gdy zapytasz Maks Sałuda czy Peter Bronson, to gwarantuję ci, że 70-80% golfistów będzie wiedziało, o kogo chodzi lub przynajmniej, coś im się o uszy obiło. To jest nasza karta przetargowa. Niemniej jednak ciężko jest pozyskać sponsorów i co za tym idzie – ciężko jest wybić się za granicą. Jak masz tylko kilka szans w roku na grę poza granicami kraju, a wiesz, że choćby Niemców jest co najmniej dwustu, którzy grają pełny rok po 20-25 turniejów tej rangi i trenują całą zimę w ciepłych krajach, to trochę ściska cię zazdrość.
To dlatego tak ciężko jest przebić się Polakom w zawodowych tourach na świecie?
M.S.: Moim zdaniem liczba granych turniejów robi kluczową różnicę. Gram w niemieckiej lidze Pro Golf Tour. Grywam, bo gram to za dużo powiedziane. Jak nie zagrasz pełnej ligi, czyli ok. 20-25 turniejów rocznie, to nie możesz powiedzieć, że spróbowałeś swoich sił za granicą. Jest masę zawodników, którzy mogą sobie na to pozwolić i tylko tacy przechodzą dalej. Nawet Martin Kaymer (najlepszy Niemiec, na krótko nr 1 Światowego Rankingu w 2011 roku), wygrywając tę ligę, zagrał w 14 z 18 turniejów w 2006 r. Żeby wygrać trzeba grać... i to dużo grać.
Oprócz tego, że grasz, udzielasz lekcji golfa. Kto trafia na lekcje?
M.S.: Ja w większości udzielam lekcji moim obecnym sponsorom, zatem są to osoby, które grają już jakiś czas. Czasami przyjdzie mi poprowadzić jakąś akademię golfa czy zajęcia z juniorami i to też bardzo lubię robić. Lubię pracować z ludźmi nad podstawami, takimi jak uchwyt, postawa do piłki itd. Wiele dobrego można zrobić z gracza, zmieniając jego statykę, a nie jak wszyscy myślą dynamikę. Generalnie na golfa trafia bardzo szerokie spectrum ludzi. Lekarze, budowlańcy, menedżerowie, dyrektorzy, studenci, ludzie z okolicznych wiosek i miejscowości itd. Cieszy mnie fakt, że golf odchodzi od snobistycznego wizerunku.
Przed Tobą turniej Deutsche Bank Polish Masters z randze Pro Golf Tour Championship. W zeszłym sezonie byłeś w nim najlepszy z Polaków startujących w tym turnieju, zajmując 12. miejsce. Jakie masz aspiracje tym roku?
M. S.: Po zeszłorocznym starcie niedosyt wciąż we mnie pozostał, bo 3-4 dołków lepiej i mógłbym startować w dogrywce – różnice były tak niewielkie. W tym roku jesteśmy już na innym polu [Sobienie Królewskie G&CC k. Warszawy – przyp. red.], co mi osobiście bardzo pasuje. Niecały miesiąc temu brałem tu udział w turnieju PGA Polska Championhip, w którym – co prawda nie obroniłem tytułu – ale była to według mnie kwestia nie wstrzelenia się w formą. Teraz mam wrażenie ta forma wraca. W tym tygodniu u siebie na polu [Binowo Park GC k. Szczecina] grałem bardzo dobre, wręcz rekordowe rundy treningowe. Dlatego uważam, że pierwsza dziesiątka jest w moim zasięgu i będę walczył o pierwszą piątkę. Moim atutem jest na pewno znajomość pola. Te greeny już znam, bo grałem tutaj kilkadziesiąt razy, a moi rywale dopiero się do nich przyzwyczajają.
Jak twój sezon wyglądał pod względem startów w Pro Golf Tour?
M.S.: Grałem w sumie 5 turniejów, z czego przeszedłem 4 razy cuta i co prawda nie kończyło się to jakoś spektakularnie – była to druga lub trzecia dziesiątka – to myślę, że tu u siebie poprawię ten wynik i mam realne szanse na co najmniej pierwszą dziesiątkę. Z całego swojego sezonu jestem co prawda średnio zadowolony, pierwsza polowa była bardzo dobra, zarówno w Polsce, jak i zagranicą, to potem ta forma trochę uciekła. Myślę jednak, że mam szansę jeszcze zaznaczyć swoją obecność.
Więcej o turnieju i szansach Polaków na www.polishmasters.eu.
Joanna Drużba
