O tym, że choruję na WZW C dowiedziałam się 11 lat temu. W tym czasie przeszłam terapię dwulekową. Na niniejszym blogu dzielę się swoimi spostrzeżeniami dot. choroby WZW C oraz terapii trójlekowej.
Narastające „dokuczliwości zdrowotne”, znane już mi dobrze coraz bardziej, utrudniały mi wykonywanie pracy (pół etatu plus zlecenia) i codziennych prac domowych… „Mobilizowałam się”… I potem „padałam”… A potem znów „mobilizacja”, wykonanie zadań i … kilka godzin „polegiwania”, a nawet snu. W ciągu dnia! To mi się do tej pory nie zdarzało. Zaczęły mnie w gorszych chwilach nachodzić głupie, niecierpliwe myśli: ile mam jeszcze czekać – aż „zdechnę”?!
Doszła do tego wszystkiego dość stresująca sytuacja w firmie. W czasie tzw. „trzyletniej oceny” przebiegu mojej pracy otrzymałam wysokie noty we wszystkich wymaganych „kategoriach”. Mogłam być w pełni spokojna o przedłużenie umowy na kolejne trzy lata (taki typ zadań). I nagle słyszę: „Proszę wykorzystać zaległy urlop, mamy już młodą osobę na to miejsce”. Zaznaczam, że podstawowym kryterium otrzymania pracy na moim stanowisku było minimum kilkunastoletnie doświadczenie w zawodzie. A tu osoba zaraz po dyplomie, nawet bez stażu… Przyznaję, sytuacja dość nietypowa. Dobra ocena (nawet bardzo) i … „tej pani dziękujemy”… „Ścisk w żołądku” i przebiegające w myślach pytanie: „co dalej?!” Było to, co najmniej, szokujące… I chyba nie tylko dla mnie, bo kilka osób z komisji oceniającej też było zaskoczonych „werdyktem”… Jednak to był dziwny dzień – pozornie dołujący, a w sumie dający nadzieję. Bardzo miłym zaskoczeniem dla mnie było to, że zanim wyszłam z budynku firmy, już miałam dwie kolejne propozycje pracy. I to nie tylko na równie korzystnych warunkach czasowych (co było dla mnie ważne), ale także na znacznie lepszych finansowych… Na całe szczęście…
([Po pewnym czasie okazało się, że faktyczną przyczyną nieprzedłużenia umowy ze mną była … moja choroba. Nie wiem w jaki sposób szef się o niej dowiedział. Pewnie „ktoś życzliwy”… Nie miałam żadnych absencji ani zaniedbań. Ale padła ze strony szefa „diagnoza”: ”ona zacznie chodzić na zwolnienia, ona nas może pozarażać!” Nie wypowiem się na temat mojego - już byłego - szefa. Stan jego wiedzy w tym zakresie był zerowy, a on nawet nie zadał sobie minimum trudu, żeby cokolwiek wyjaśnić… Cóż… To nie był odosobniony przypadek. Kilkoro moich znajomych z LD też miało podobne zdarzenia…)
Jak dobrze, że miałam już zapewnioną nową pracę. Ciekawa, godziny pracy były dla mnie korzystne – tylko w drugiej połowie tygodnia. Dawało to czas na regenerację sił… I nie ukrywam, że dawała także – co było szczególnie dla mnie ważne – poczucie bezpieczeństwa w zakresie ubezpieczenia zdrowotnego. Mogłam być spokojna o możliwość leczenia… Na które spokojnie sobie dalej czekałam… (no, powiedzmy, że „spokojnie”…)
… Niespodziewane przyspieszenie…
Od tego momentu, w którym dowiedziałam się że mam czekać na rozpoczęcie leczenia około dwóch lat, minęło pół roku… To było pierwszy dzień w mojej nowej pracy, gdy nagle zadzwonił telefon: „ma się pani zgłosić za tydzień na rozpoczęcie terapii”… JAK TO?! JUŻ??? TERAZ??? Zaraz, zaraz… Czy ja dobrze słyszę? Miałam czekać około dwóch lat, a tu JUŻ mam zgłosić się na leczenie?
Głupie uczucie… Przyzwyczaiłam się czekać.. Po prostu… Stan mojego oczekiwania przeszedł w fazę chroniczną (no prawie, szczerze mówiąc…) I tu jeszcze to nowe miejsce pracy (na szczęście zadania do wykonania były mi bardzo dobrze znane)…
Dziwna była ta moja reakcja: radość połączona z niedowierzaniem… Dlaczego już? Jak to już…, co się stało? Podobno skróciły ten czas jakieś nowe umowy czy kontrakty dające możliwość objęcia leczeniem większej liczby osób… Coś ważnego zaczęło się dziać…
A do mnie powoli, z każdym dniem docierało, że to się dzieje naprawdę…
Od znajomych, a zwłaszcza od Mani, wiedziałam już trochę o przebiegu terapii, o jej uciążliwościach, o … ryzyku różnych powikłań… Była to terapia dwulekowa: interferon i rybawiryna. Oba leki (zwłaszcza interferon) dawały różne skutki uboczne. „Wredne”, jak stwierdzali pacjenci, którzy już poznali ich działanie. Nie będę oszukiwać – obawy miałam… Ale to wszystko było nieistotne! Najważniejsze było, że będę leczona!
Moje spojrzenie w przyszłość było teraz pełne nadziei, że się uda… Wiary, że pokonam wirusa i mój sublokator wreszcie przestanie mnie dręczyć…
Liczyłam godziny do wyznaczonego terminu… Serce mi biło mocno…