
Reklama.
W ubiegłym roku Sejm ponad partyjnymi podziałami, przy dużym wsparciu posłów i posłanek Prawa i Sprawiedliwości, przyjął ustawę o odnawialnych źródłach energii wraz z zapisem wprowadzającym stałe taryfy na zieloną energię produkowaną w przydomowych mikroelektrowniach. Chodziło o to, by tego typu inwestycje zwracały się w ciągu maksymalnie 10 lat. Tysiące rodzin niecierpliwie czekało na na taką możliwość. Organizacje branżowe chwaliły pomysł, bo dzięki temu sektor OZE dostałby impuls do rozwoju, organizacje pozarządowe gratulowały posłom i posłankom słusznej, pro-obywatelskiej decyzji. Radość nie trwała jednak długo. Nowopowstałe Ministerstwo Energii ogłosiło odroczenie wejścia w życie systemu taryf gwarantowanych o pół roku. W tym czasie resort miał wnieść niezbędne poprawki do ustawy. Jak się właśnie okazało Ministerstwo Energii wykorzystało ten czas, by pozbawić właścicieli najmniejszych instalacji taryf gwarantowanych.
Cały proces przygotowywania projektu zmian w ustawie został postawiony na głowie. Zabrakło formalnych konsultacji społecznych, nowelizacja w tej formie nie trafiła nawet do oficjalnych konsultacji międzyresortowych i finalnie została złożona… jako projekt poselski. Nie wiadomo, czy projekt był w ogóle konsultowany z przedstawicielami Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a to przecież rolnicy są jedną z grup najbardziej zainteresowanych inwestowaniem w OZE. W trakcie prac zupełnie zignorowano też postulaty strony społecznej, reprezentowanej między innymi przez Ruch Więcej niż Energia, który skupia 140 podmiotów, w tym urzędy gmin, urzędy miast, instytucje naukowe, organizacje branżowe i pozarządowe, w tym duże organizacje tj. Greenpeace, WWF, Polska Zielona Sieć i Client Earth. Mało tego - w uzasadnieniu wnioskodawca napisał, że przepisy zyskały aprobatę tych organizacji. To zwyczajne oszustwo. Wielokrotnie krytykowaliśmy rozwiązania, które oparte byłyby na odebraniu taryf gwarantowanych, pisałam o tym w lutym, w tekście "Sejm daje, ministerstwo zabiera".
Co zatem znajduje się w nowej propozycji? Zastąpienie mechanizmu taryf gwarantowanych dla najmniejszych producentów energii tzw. “opustem” – za każdą kilowatogodzinę energii wprowadzonej do sieci prosument ma otrzymać rabat na kupowaną przez siebie energię. Jeśli będzie on posiadał instalację o mocy do 7kW rabat będzie wynosił 70%, w przypadku instalacji o mocy powyżej 7kW – 50%, natomiast w przypadku osób, które dostały dofinansowanie do zakupu urządzeń – 35%. Rabat ten nie wystarczy, by pokryć koszty inwestycji, a okres zwrotu wyniesie lekko licząc ponad 20 lat. Dla prosumentów posiadających instalacje o mocy powyżej 7 kW proponowane rozwiązania są natomiast mniej korzystne nawet od obowiązującego od początku roku mechanizmu bilansowania energii.
Jeśli projekt zmian w ustawie o OZE ma wspierać polskie rodziny, musi wprowadzić taryfy gwarantowane. Już raz Parlament stanął po stronie obywateli, czas by zrobił to po raz kolejny. Przede wszystkim konieczne jest wprowadzenie odpowiedniej poprawki do projektu. Liczę na to, że posłowie i posłanki PiS, którzy w ubiegłym roku stanęli murem za prosumentami, tym razem zrobią to samo. Bez taryf gwarantowanych nie uda się wyzwolić energii polskich rodzin.