Gdy pojawiła się możliwość prowadzenia tego bloga postanowiliśmy wykorzystać okazję, by przybliżyć Państwu świat ekologicznych organizacji pozarządowych oraz szerokie spektrum tematów, którymi się one zajmują. Pracując w Greenpeace mamy dostęp do dużej ilości filmów, zdjęć i newsów ekologicznych z całego świata oraz sporo obserwacji i doświadczeń ze styku ekologii, polityki i biznesu. Na podróż w te właśnie obszary serdecznie zapraszamy.

REKLAMA
Praca w Greenpeace to wcale nie wiszenie na drzewach czy pływanie po oceanach w poszukiwaniu wielorybów, a raczej żmudna i czasochłonna praca biurowa, więc by zapewnić ciągły dopływ tekstów, zdecydowaliśmy, że bloga będziemy prowadzić we dwoje. Moja druga, blogowa połówka przywita się z Państwem wkrótce.
Po wielu latach pracy na stanowisku rzecznika prasowego polskiego biura Greenpeace, widzę ze smutkiem, że ogólny poziom wiedzy na temat ekologii i organizacji ekologicznych jest zastraszająco niski, a obraz, który przebija się do świadomości opinii publicznej jest często niepełny, uproszczony i pełen stereotypów. Wielu ludzi „z zewnątrz” nie zdaje sobie sprawy, że organizacji ekologicznych są w Polsce setki, każda z nich ma własne cele oraz metody działania i finansowania. Każda jest trochę inna. Są wśród nich ogromne międzynarodowe organizacje z wieloletnim doświadczeniem i tradycją jak Greenpeace czy WWF, zazwyczaj działające na poziomie systemowym, jak i małe, lokalne organizacje rozwiązujące problemy na poziomie gminy czy powiatu. Jak wszędzie są organizacje uczciwe i te, które powstają i znikają zaraz po zrealizowaniu głównego celu jakim jest zarobienie kwoty X (marginalna patologia psująca opinię całemu środowisku). Są takie zatrudniające profesjonalistów, jak i takie składające się z zapaleńców – wolontariuszy. Jak to w życiu – pomiędzy czernią a bielą rozpościera się cała gama kolorów. Zdecydowana większość tzw. zielonych NGO’s (NGO – non-governmental organization) ma jednak wspólny cel – ochronę przyrody i zachowanie jej dla przyszłych pokoleń w stanie przynajmniej takim, w jakim zastaliśmy ją my. Niestety na drodze do realizacji tego celu stoi potężny, bezwzględny i chciwy gatunek – człowiek. Ze swoim paradygmatem ciągłego wzrostu, biegnie coraz szybciej z zawiązanymi oczami nie widząc, że często zostawia po sobie ekologiczną pustynię. Gdy ktoś wchodzi mu w paradę, nawet w dobrej wierze, zostaje wrogiem. Tak ekolog-idealista zostaje ekoterrorystą. Tak, ja nim zostałem.
Jak na moje wyczucie to ekoterrorystami nazywa się nas, członków, pracowników, sympatyków organizacji pozarządowych zajmujących się ekologią, od ok. 6 lat. Jeśli wcześniej te słowa padały publicznie były to sporadyczne i akcydentalne przypadki. Dziś jest to powszechne. Zaczęło się na początku 2007 r., podczas obozu w Dolinie Rospudy. Był to pierwszy większy protest organizacji ekologicznych, który wzbudził takie zainteresowanie mediów, że usłyszała o nim cała Polska. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa oprócz wielu dziennikarzy, którzy okazali nam wówczas przychylność pojawiło się też sporo takich, którzy postanowili wykazać się kreatywnością i wprowadzić do języka debaty publicznej nowy termin – tak oto, w jednym z popularnych, ogólnopolskich tabloidów zadebiutowało słowo „ekoterroryści”. Opisywało wówczas grupę kilkuset ludzi, którzy w 25-cio stopniowym mrozie odmrażało sobie tyłki, by ochronić przed nieodwracalnym zniszczeniem ostatnie tak dobrze zachowane mokradła w Europie. Działali zgodnie z prawem i w obronie prawa, które było wówczas przez nieodpowiedzialnych polityków łamane. Zauważyła to Komisja Europejska, grożąc Polsce karami finansowymi w przypadku kontynuowania budowy obwodnicy Augustowa przez Dolinę Rospudy. Przyznał to także później Naczelny Sąd Administracyjny unieważniając pozwolenie na budowę jako niezgodne z prawem. Niemniej to ja i moi koledzy z Greenpeace i innych zielonych NGO’s zostaliśmy „ekoterrorystami”.
Poźniej już się posypało – budowy lotnisk, autostrad, obwodnic, stadionów – cokolwiek nie wychodziło, cokolwiek zawalno, zazwyczaj z powodu naszej rodzimej degrengolady rodem z filmów Barei, a można było zwalić na ekologów – zwalano. I nie było istotne, czy projekty były zgodne z prawem i logiką, a nawet czy były potrzebne. Pojawiły się duże pieniądze z Unii – budujemy i nie będzie ekolog pluł nam w twarz i blokował rozwoju. Tfu, jaki tam ekolog – ekoterrorysta. W ten sposób organizacje ekologiczne zostały obarczone winą nawet za powodzie bo wiele z nich sprzeciwia się regulacji rzek (i dobrze bo to właśnie regulacja jest jedną z przyczyn powodzi). Swoją drogą dostało się też bobrom – bo budują tamy ;-)
Ekoterrorysta – słowo to czytam i słyszę często, zarówno w mediach poważnych, jak i tych będących na bakier z podstawowymi normami języka i kultury oraz nie martwiących się zbytnio odpowiedzialnością za słowo. Słyszę je z ust dziennikarzy - od niektórych zupełnie poważnie, od innych z delikatną nutką żartu. Słyszę to nawet od przyjaciół, którzy zasłyszeli te atrakcyjnie brzmiące słówka w TV i pierwszym skojarzeniem byłem ja, więc śpieszą ze mną o tym pogadać. A ja mam już na to alergię… No bo ile można udowadniać, że się nie jest wielbłądem, nie każdy akt sprzeciwu to terroryzm i że do Ben Ladena mi równie daleko jak Ziobrze do Nelsona Mandeli.
Często mówią/piszą to zdeklarowani narodowo / katolicko / technokratyczno / neoliberalnie nastawieni do świata osobnicy. Czasem myśliwi czy leśnicy. Tu sprawa jest jasna – tacy jak oni nie cierpią takich jak ja organicznie. Większość z nich też ma alergię, tyle, że na wszystko co zielone. Gdy słyszą o ekologii i ekologach to przypomina im się, że „ich” papież, cytując pewną księgę uważaną przez nich z świętą, nakazał im „czynić sobie ziemię poddaną” i już, hulaj dusza, budują beztrosko drogę przez Dolinę Rospudy. Dla nich kwestie ochrony przyrody są jedynie przeszkodą w realizacji planów inwestycyjnych i powiększaniu portfela lub przykrym obowiązkiem wynikającym z naszych unijnych zobowiązań. Mają więc powód by nas nie kochać, czasem głęboko ideologiczny, czasem głęboko materialny, ale mają. Przynajmniej mają. Na nich już się uodporniłem, a czasem nawet zdarza mi się wspiąć na wyżyny cierpliwości i podjąć z którymś z nich rozmowę na ten temat. Zazwyczaj kończymy kulturalnie ale szybko ;-)
Nie ma natomiast takich wyżyn zrozumienia, ma które bym się musiał wspiąć by pojąć jak można używać zasłyszanych w mediach lub na ulicy słów, nie zdając sobie sprawy z ich znaczenia i z tego jak głęboko krzywdzące mogą być dla innych. To zło wynikające z głupoty i ignorancji. Wielu filozofów uznawało ten rodzaj zła za najgorszy. Niestety jest on też bardzo częsty. Szczególnie w dzisiejszej Polsce. Ostatnio wszedł szumnie na salony pod nazwą „mowa nienawiści” i dotyczy już nie tylko ekologów – ekoterrorystów ale i gejów-pedałów, katolików – katoli, kibiców – kiboli, polityków, księży, policjantów, aktorów i tradycyjnie przedstawicieli mniejszości etnicznych – zwłaszcza Żydów. Dla tych, którzy chcą widzieć świat jako, twór prosty, dwubiegunowy to pewnie wystarczy do jego opisania. Wszystkich innych zapraszam do śledzenia tego bloga i podjęcia próby zrozumienia motywacji i celów działania tych, których jeszcze przed przeczytaniem tego tekstu, nazwaliby Państwo ekoterrorystami.
Jacek Winiarski