Grafika: Wykres z zasobów wikipedia.org

Czy w związku z dziurą budżetową minister Rostowski powinien zwiększyć czy obniżyć podatki? Odpowiedź na te pytanie znalazł już kilkadziesiąt lat temu jeden z najwybitniejszych amerykańskich ekonomistów Arthur Laffer.

REKLAMA
Czy dla łatania budżetu powinno się podatki podwyższać czy obniżać? Przeważnie ministrowie finansów popełniają karygodny błąd i podwyższają je w nieskończoność. Zgodnie z teorią „Krzywej Laffera” istnieje jednak punkt nasycenia, który odpowiada za maksymalizację wpływów do kasy państwa.
Każda stawka opodatkowania powyżej tego punktu oznaczać będzie niższe dochody dla budżetu. Tyle teorii. W praktyce zasada krzywej Laffera jest wykorzystywana przez zwolenników niskich podatków dla uzasadnienia swoich postulatów. Jak cała koncepcja ma się do rzeczywistości?
Historia polskiej gospodarki pokazała, że obniżka podatków doprowadziła do zwiększenia się tempa wzrostu gospodarczego. Nie biorąca już udziału w aktywnej polityce profesor Zyta Gilowska obniżając podatki stworzyła legendarną już „zieloną wyspę”. Popyt wzrósł do tego stopnia, że Polska łagodnie przeszła przez pierwszą falę kryzysu.
Jednak to nie pani profesor jest odpowiedzialna za największy skok w polskiej gospodarce. Pierwszy tę zależność zauważył Leszek Miller w trakcie podwyżki a następnie obniżki akcyzy na wyroby spirytusowe. Skłoniło go to do kolejnych obniżek podatków co w efekcie doprowadziło do gigantycznego rozkwitu gospodarki.
Rząd Millera jednak upadł w wyniku „Afery Rywina” i „Listy Wildsteina”. Jego sukcesorzy nie wykorzystali w pełni tej szansy. Co gorsze, doprowadzili do sytuacji, w której znacząca obniżka podatków stała się kłopotliwa. Zarówno rządy PiS jak i PO doprowadziły do olbrzymiego wzrostu zatrudnienia w sektorze publicznym.
Rosnąca w nieskończoność liczba urzędników i koszty związane z ich utrzymaniem zabijają gospodarkę państwa. Na przykładzie samej Warszawy gdzie zatrudnionych jest około 400 dodatkowych, bezużytecznych radnych dzielnicowych, widać w jak kuriozalnej sytuacji jesteśmy. Dochodzi do tego ogromna liczba asystentów, zastępców i innych.
Jedynym rozwiązaniem jest znacząca obniżka podatków przy jednoczesnej redukcji sektora publicznego. „Budżetówka” to jednak olbrzymi kapitał wyborczy. Istnieje nawet teoretyczna możliwość, że rządzący przy niskiej frekwencji są w stanie „sami się wybierać”. Swoista reprodukcja władzy polegająca na zależnościach między zatrudnionymi a rządzącą siłą.
Te wszystkie już stworzone posady to łakomy kąsek dla pretendentów do przejęcia władzy. Nie ma co się łudzić – Kaczyński przy niesamowicie rozrośniętym aparacie partyjnym, nigdy nie ograniczy sektora publicznego ani nie zlikwiduje „łupu” wyborczego. Sam zresztą już zapowiedział rozbudowę już istniejącej biurokracji o kolejne miejsca „pracy”.
Obniżka podatków nie tylko zwiększy podaż ale i zachęci inwestorów do ulokowania swoich pieniędzy w Polsce – czyli również do stworzenia nowych miejsc pracy. Dzisiaj wszystko zależy od ministra Rostowskiego. Jeśli obniży podatki będzie zmuszony do cięcia kosztów i redukcji zatrudnienia w budżetówce – oznaczać to będzie przejściowy chaos i tysiące bezrobotnych, których w obecnym systemie będzie trzeba utrzymywać na zasiłku.
Niemniej istnieje potrzeba dokonania ruchu przez ministra. W przeciwnym razie, przekroczymy punkt nasycenia – maksymalizacji wpływów i wejdziemy w okres spadkowy – negatywny.