Leszek Miller znów zabłysnął bon motem. Postępując zgodnie z instrukcją udzieloną przezeń publice, a mianowicie że “mężczynę poznaje się po tym, jak kończy”, nie ośmielę się (karna jestem) powiedzieć, jakim eks-premier i wódz SLD jest mężczyzną, bo ten najwyraźniej wciąż nie skończył. Pokuszę się jednak o tezę, że marne ma szanse na wielki polityczny come-back człowiek “lewicy”, który swój potencjalny elektorat notorycznie klepie po tyłku.
Dziennikarka, publicystka oraz prezenterka telewizyjna, prowadząca programy informacyjne.
“Przepiękna jak Stadion Narodowy Joanna Mucha” – pisze w swoim ostatnim felietonie Leszek Miller. To już i tak spory postęp od czasów “mężnego serca w kształtnej piersi”, ale ja osobiście “komplementów” Leszka Millera wobec kobiet w polityce nie kupuję. Tym bardziej tych adresowanych do obecnej minister sportu. O ile bowiem mężne serce w kształtnej piersi było (kuriozalnym, ale jednak) wyrazem zachwytu samca nad podległą mu w politycznym stadzie samicą (Aleksandrą Jakubowską), o tyle pisanie o “pięknej jak stadion” Joannie Musze służy w tym przypadku wyłącznie, w moim bezczelnym mniemaniu, dyskredytacji wszelkich poczynań wyżej wymienionej.
Znacie to, miłe Panie: “niech pani już nie trudzi tym swojej pięknej główki”?
Nie lubię tego słowa, nie chcę (naprawdę bardzo nie chcę), ale muszę. Jedzie mi to, szanowni Panowie, SEKSIZMEM.
Czym? Seksizmem? Co to takiego? Fikcja! Wymysł sfrustrowanych feministek! Potwór z Loch Ness, po prostu, nikt go nie widział, choć wszyscy (wszystkie) o nim mówią. Szanowni Panowie: jeśli kiedyś przypadkiem spotkamy się na obiedzie, albo na spływie kajakowym, to proszę bardzo, mówcie nam, jakie cudne z nas niewiasty, jak kształtne mamy to i owo (na własne ryzyko, bo znam takie, co za to walą w pysk bez ostrzeżenia). Ale w ministerstwach, urzędach, podczas rozmów biznesowych, na poczcie, w robocie krótko mówiąc: dajcie sobie siana.
Czy Leszek Miller, mężnie broniąc we wspomnianym przeze mnie felietonie posady Grzegorza Laty (nawiasem mówiąc przecież i tak nieodspawalny, po co więc marnować cenny czas i atrament?) wspomniał coś o urodzie tegoż? Było coś o jego kształtnych łydkach? A może było o tym, że ”brzydcy mężczyźni odstraszają wyborców”, jak to Leszek Miller alarmował w ubiegłym roku przestrzegając partie przed “brzydkimi kobietami” na listach wyborczych?
Swoją drogą absolutnie rozumiem, że w przypadku PZPN Leszek Miller nie widzi powodu do ogłoszenia alarmu – nasz związek piłki kopanej to sekta, w której wynik wyborów znany jest z góry bez wględu na urodę lub brak tejże. Zupełnie jednak nie mogę zrozumieć, i tu wracam do tego, co napisałam na wstępie: jakim cudem (łaskawym dla PO i PIS-u) polityk mieniący się lewicowym, tak koncertowo kopie piłkę do własnej bramki.
Schodząc już z pleców Leszka Millera, poszerzę grono adresatów tego pytania.
Janusz Palikot też o Musze rozprawia i oskarża, że sex appealem gra. Choć jestem kobietą, wbrew obiegowej o kobietach opinii, nie zżymam się z zawiści na widok pięknej pani. Przeciwnie. Lubię kobiety, lubię je oglądać, lubię podziwiać ich urodę i lubię ich sex-appeal. Mogę więc z całą pewnością powiedzieć, że choć Joanna Mucha faktycznie piękną jest (o wiele moim zdaniem piękniejszą niż Stadion Narodowy, więc tu poczyniony przez Leszka Millera znak równości między stadionem a panią minister jest dla tej drugiej zdecydowanie krzywdzący), to swoim sex appealem nie tylko nie epatuje, ale wręcz pieczołowicie stara się go ukrywać. Co Wam więc Panowie po głowie chodzi? I co Wam po głowie NIE chodzi, że nie zauważacie, że jest coś takiego jak “gender voting”? Nie jesteśmy wyborczym monolitem, który da się kupić antykoncepcją czy aborcją – wiele z nas to odrzuca, ale ŻADNA z nas nie chce być traktowana, jak materiał do dobrotliwego (albo mniej), maczo – klepania po tyłku.
Joanna Mucha być może nie jest najlepszym z dotychczasowych ministrów sportu (z drugiej strony żaden z jej poprzedników nie sprawował urzędu w tak kosmicznie trudnym i wymagającym czasie, jak Euro 2012), ok – więc piszcie o tym, co robi lub nie, a nie o tym, jak na swoje nieszczęście wygląda (ładna=głupia).
Wiem, że wiele razy na własne życzenie ściągała na swoją głowę gromy. Choćby okładką w przebraniu Lary Croft, czy zbyt pośpiesznie wygłoszoną, choć wcale nie trywialną deklaracją o tym, że jest “ministrą”, a nie ministrem (powinna była wiedzieć, że w 15 minutowej rozmowie w telewizji nie przebije się ze skomplikowanym i wymagającym dłuższej argumentacji komunikatem). Widzę jej wpadki. Ale będę jej bronić jak Częstochowy, dopóki Wy Panowie będziecie tylko (usiłowali) widzieć jej “kształtną pierś”.
Tyle. Dla ochłody proponuję pomidorowo-arbuzowe gazpacho :)
Kocham to oryginalne, andaluzyjskie: intensywne, mocno pomidorowe, chlebowe, czosnkowe, oliwne. Jednak w tej swojej intensywności jednowymiarowe. Lubię rzeczy (i ludzi) nieoczywiste, więc... zdarzyło mi się kiedyś w Hiszpanii spróbować wariacji na temat tradycyjnego gazpacho. Wpadłam po uszy;) Nie wiem, jak to było w okolicach Estepony robione, pamięć kubków smakowych podpowiedziała mi co następuje na doskonałe GAZPACHO Z ARBUZA, vamos;)
Potrzebujemy:
600 g pomidórów malinowych
pół kilo arbuza ( po obraniu skórki )
1 średniej wielkości czerwona papryka
1 średniej wielkości zielona papryka
1 cebula czerwona
2 lub więcej ( ja stawiam na więcej ) ząbki czosnku
sok z 1 limonki
papryczka chilli ( wedle uznania, ja lubię mój chłodnik gorący, ale wrażliwsi mogą ten punkt pominąć całkowicie :)
5-6 łyżek oliwy extravergine
awokado
płatki migdałów
świeża kolendra
sól, pieprz naturalnie:)
Tak to się dzieje:
- odzieram arbuza ze skóry (sadystycznie), wydłubuję pestki, kroję w kostkę i wrzucam do miksera w asyście soku z limonki, miksuję przez 1-2 minuty, odkładam na bok,
- parzę pomidory i obieram ze skórki (kiedy nie mam czasu, nie obieram i też jest dobrze),
- kroję chilli i cebulę w kosteczkę, papryki w kostkę, wrzucam do miksera wraz ze sprasowanym czosnkiem i oliwą, miksuję od 2-4 minut w zależności od tego czy w danej chwili lubię moje gazpacho w wersji chrupiącej czy dla niemowlaków),
- łączę przecier z arbuza z pomidorowo-parykowo-cebulowo etc. tworem i wkładam do lodówki na co najmniej godzinę - gazpacho nie może być letnie, musi mieć charakter: najlepiej gdy jest lodowate i gorące zarazem, jeśli oczywiście skusicie się na chili;)
nalewam gazpacho do miseczek, wrzucam kilka plasterków awokado, posypuję płatkami migdałów, świeżą kolendrą i finiszuję porządną dawką świeżo mielonego pieprzu. Bajka, naprawdę;)
PS.
Zdałyśmy!!! Egzaminy zaliczone, dzięki za kciuki i dobre myśli ;)