Ostatnio na fejsbukowym profilu „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka” (skądinąd świetna akcja promocji czytelnictwa autorska Bianki Siwińskiej) pojawił się wpis o następującej treści: „Nie potrzebuję terapii. Potrzebuję książek. Właściwie to potrzebuję terapii ze względu na książki…ale godzę się na to.” Utożsamiam się z tym opisem, bo zaliczam się do grona chorobliwych książkofili, o czym wiedzą wszyscy moim przyjaciele. Nie przejdę obojętnie obok stoiska na pchlim targu ani księgarni. Często książki dostaję w prezencie. Czasem zaś otrzymuję propozycję współpracy przy powstawaniu jakiejś… i wtedy nie odmawiam. O jednej z nich napiszę kilka słów. Mam na myśli „Rekiny biznesu w mediach” - oryginalny podręcznik świadomego kreowania wizerunku publicznego.
Ekonomistka. Założycielka i prezydent Konfederacji Lewiatan, największej organizacji reprezentującej prywatnych pracodawców w Polsce. Była minister przemysłu i handlu. Orędowniczka zwiększenia roli kobiet w życiu publicznym. Współtwórczyni Kongresu Kobiet.
To druga książka Aleksandry Ślifirskiej po „Medialnych Lwach dla Rekinów Biznesu”. Razem stanowią spójną całość - jak napisała autorka – awers i rewers. Wydane niedawno opracowanie zawiera rozmowy z ludźmi biznesu, m.in. Piotrem Voelkelem, Ireną Eris, Rafałem Brzoską. Miałam przyjemność także znaleźć się w tym gronie. Czytając cały zbiór rozmów i obszernych do nich komentarzy odnoszę wrażenie, że to naprawdę inspirujące studium zróżnicowanych przypadków szczególnie dla tych, którzy funkcjonują w biznesie i mierzą się ze żmudnym budowaniem wizerunku w mediach. Czasami ten wizerunek jest budowany za nich…Myślę, że „Rekiny…” to łakomy kąsek nie tylko dla „moli książkowych”, ale przede wszystkim przedsiębiorców, polityków czy ludzi mediów. Dla tych, którzy są lub planują zostać rekinami pływającymi po szerokich wodach biznesu i życia publicznego.
Jako próbkę – za zgodą autorki – zamieszczam fragment mojego wywiadu udzielonego Aleksandrze Ślifirskiej, który znalazł się w jej najnowszej książce i życzę przyjemnej lektury całości (więcej o "Rekinach..." tutaj).
„Rozpocznę od wywiadu w Gazecie Wyborczej [DF, "Etatów nie będzie"], bo dla mnie jako osoby, która doradza prezesom i menedżerom w obszarze relacji medialnych i wystąpień publicznych, ten wywiad jest manifestem dość wyraźnej i odważnej postawy. W jakim stopniu wywiad dla dużej ogólnopolskiej gazety buduje Pani pozycję lidera, przewodniczki?
- Nie chcę mówić, że takie teksty wywołują euforię, ponieważ zdaję sobie sprawę jak wiele niepopularnych i niepoprawnych politycznie rzeczy zostało tam powiedziane. Ale i osobiście, i zawodowo dążę do dialogu i takie wywiady służą temu znakomicie, mimo że każde wypowiedziane słowo iskrzy do granic możliwości. Sądzę, że bycie liderem polega w dużej mierze na odwadze. Na mówieniu trudnej prawdy, na stawianiu i bronieniu odważnych tez, które inni boją się wygłaszać. Celem jest wywołanie szerszej debaty, co udało się osiągnąć wywiadem dla Dużego Formatu. Nakład takiej gazety, ale i zasięg robią swoje. To był pozytywny wyjątek. Szkoda, że format większości polskich mediów zamiast tworzenia platform dialogu zakłada inicjowanie i podgrzewanie sporów, które mają budować oglądalność poprzez triki i wyciągane z kontekstu hasła. Unikam dołączania do ringu czy na pole ze słownym ping-pongiem, który niczego merytorycznie nie wnosi. Dlatego ostro selekcjonuję propozycje wywiadów. A kiedy już decyduję się na rozmowę i wiem, że ona będzie „o czymś” można się po mnie spodziewać, że powiem naprawdę, to co myślę, że koniecznie trzeba powiedzieć. Nie uciekam od trudnych pytań. W relacjach z dziennikarzami i partnerami biznesowymi zawsze stawiam na partnerstwo i działania fair play.
Grupa docelowa, z którą Pani się komunikuje, to są przedsiębiorcy. Czy bierze Pani zatem pod uwagę, że to o czym Pani mówi, będzie nie do przyjęcia dla zwykłego Kowalskiego?
Kiedy dostałam ten wywiad do autoryzacji, nie zmieniłam w nim praktycznie nic i redaktor Grzegorz Sroczyński mógł być zaskoczony [analiza rozmowy na blogu autorki]. Nie zakładałam, że po tym wywiadzie ci, którzy uważają przedsiębiorców za wyzyskiwaczy, nagle zmienią front. Choć mam wrażenie, że wielu krytyków przeczytało tylko połowę, albo skróty ze zdaniami wyciętymi z kontekstu. Co ciekawe, tezy o tym, że w kryzysie rozwarstwienie między płacami menadżerów, którzy brali wysokie premie a pensjami zwykłych pracowników było nie fair – nikt nie podchwycił. A przecież to była krytyka mojego środowiska! Tylko niestety, przykleiła się do mnie etykietka bezwzględnej kapitalistki, która zawsze stoi po stronie biznesmenów. A ja de facto stoję po stronie zdrowego rozsądku i zasad bycia fair. Tyle, że jak komuś prawda do wcześniej ułożonego obrazka nie przystaje, to tym gorzej dla tej prawdy… Część odbiorców i spora grupa mediów, po prostu woli etykietkować, bo tak łatwiej. Cenne w całej tej historii było to, że udało się sprowokować dyskusję. Mniej lub bardziej merytoryczną, ale jednak. Martwi mnie, że w Polsce brakuje wymiany myśli na poważne tematy. Ludzie chętniej przeczytają informacje o fryzurze kandydatki na prezydenta, niż 3-stronicowy wywiad z kobietą, która mówi o sprawach ważnych dla rozwoju biznesu w Polsce, a co za tym idzie kierunku rozwoju gospodarki i miejscach pracy. Sam fakt, że wywiad wywołał lawinę komentarzy był zatem dla mnie pozytywny. Nie można bowiem ludzi oszukiwać, dając im złudne poczucie bezpieczeństwa.
Dziennikarz poniekąd skorzystał z mechanizmu, o którym Pani powiedziała, definiując współczesne media. W tym przypadku czytelnicy kupili obrazek, który stanowił sam tytuł: ETATÓW NIE BĘDZIE. To wytwarza wyrazisty obrazek w wyobraźni i emocjach. Jaka była Pani strategia komunikacji podczas tej i podobnych rozmów?
- Moja strategia jest prosta: uświadomić ludziom, że rynek się zmienia i na te zmiany muszą być gotowi. Taka jest moja zawodowa misja i na niej opieram moje bycie w mediach, nawet jeżeli to, co mówię, jest dla wielu trudne i nie do przyjęcia. A ponieważ ludzie woleliby usłyszeć, że przedsiębiorcy są w dobrej kondycji, a jeszcze bardziej, że zapewnią im pracę do końca świata i jeden dzień dłużej, zdaję sobie sprawę z lawiny społecznego oburzenia. Moim zadaniem jako liderki jest uczciwe powiedzenie prawdy, tłumaczenie realiów, a nie tworzenie złudnych baniek. Tym wystarczająco dobrze zajmują się politycy. Rozumiem obawy wielu ludzi, a moje tezy są zaproszeniem do rozmowy, nie atakiem. Świat się bardzo szybko zmienia i zmianie ulegają rządzące nim reguły. Zatem wszyscy musimy być na to gotowi. Jak ktoś powiedział „w życiu jedyną stałą rzeczą jest zmiana”. Oswojenie się z tym pozwala doświadczyć prawdziwej wolności. Chcę odbiorcom pokazywać, że zmiana nie jest łatwa, ma swoją cenę, ale nie oznacza, że będzie gorzej. Tylko po prostu inaczej. Od nas samych w dużej mierze zależy, jak się do tego przygotujemy i odnajdziemy w nowych warunkach. Staram się zachęcać ludzi do tego, aby zaczęli się zastanawiać nad tym, jak będą funkcjonować w przyszłości. Podam przykład: górnicy ciągle walczą o zachowanie przywilejów rodem z PRL. Tymczasem, gdyby konsekwentnie prowadzono program restrukturyzacji górnictwa, to górnicy i ich rodziny mieliby zapewnioną przewidywalną przyszłość. Mogliby się przygotować do nowego. Jak ich do tego przekonać? Mieć przekaz, który jest uczciwy i mówić głośno prawdę, by ludzie otwierali się na zmiany.
Mówiąc w skrócie: komunikacja lidera charakteryzuje się przede wszystkim odwagą?
- Myślę, że tak, ale ta odwaga wynika z tego, że lider przeszedł wiele zmian i wie jaką trzeba zapłacić za nie cenę. Ja przeszłam, więc wiem. Nie boję się tego. Uczę tego moje dzieci i wnuki. Wolność wyboru nie ma ceny.