Zostałam zaproszona na premierowy spektakl w Teatrze Kamienica. Spektakl wyjątkowy, bo – jak powiedział sam założyciel Teatru Kamienica Emilian Kamiński – spektakl misyjny. Teatr Kamienica przygotował inscenizację książki „My dzieci z dworca Zoo” w reżyserii Giovanny Castellanos. Przygotował go z myślą o tym, żeby pokazywać go młodzieży, ale nie tylko. Nie jestem znawcą teatru, więc nie mnie oceniać spektakl od strony sztuki teatralnej. Ale mam za sobą doświadczenia z uzależnieniem. Z brakiem akceptacji. Z zagubieniem w życiu. Z brakiem miłości. Moje doświadczenia sprawiły, że przeżywałam ten spektakl nie raz, ani dwa. Przeżywałam go co chwila. Z każdym kolejnym wyznaniem bohaterki. Z każdym wyznaniem jej matki. Tak dobrze to znam…
Dlaczego życie jest niesprawiedliwe?
REKLAMA
Przychodzimy na świat i dane nam jest żyć właśnie tu i teraz. Z takimi rodzicami, w takim towarzystwie, na takiej ulicy. Dlaczego jedni z nas idą przez życie pewnym krokiem, a inni upadają na kolana? Dlaczego przychodzą dni, kiedy żyjemy pewnością, że to co przyniósł nam los jest ponad nasze siły? Dlaczego?
Nigdy nie piłam denaturatu na melinie. Nie miałam ataków poalkoholowej padaczki. Ale jestem chora na śmiertelną chorobę – uzależnienie od alkoholu. Każdy z nas, uzależnionych, ma swoje własne dno. I musi go sięgnąć, nim uda mu się podjąć walkę z nałogiem. Moim dnem był dzień, w którym pomyślałam, że lepiej dla moich dzieci byłoby, gdyby nie miały żadnej matki, niż mają mieć taką jak ja. Obsługującą ich jak automat. Sprzątanie, gotowanie, prasowanie, lekcje i czekanie na moment, kiedy pójdą spać, żeby można się było znów się napić. Zadbane, schludne dzieci w dobrej szkole „dla tych lepszych” – bo za duże pieniądze.
To było moje dno. Ale każdy ma swoje własne. Każdy musi przeżyć swoje życie na własną odpowiedzialność i na własne ryzyko. Nie wiem jak jest u innych, ale moje dno otworzyło przede mną drogę do szczęśliwego życia. Dzięki pomocy innych ludzi zaczęłam uczyć się żyć od nowa. Zaczęłam uczyć się, jak być szczęśliwą. Zaczęłam cenić każdą minutę, każdą sekundę, którą spędzam z moimi dziećmi. Przestałam mieć poczucie, że ich problemy przy moich są błahe. Zrozumiałam, że życie toczy się tu i teraz, i moja obecność, moja uwaga pozwala im pokonywać ich największe problemy, bo mają z kim o nich rozmawiać. Mają kogoś, kto ich nie ocenia. Mają kogoś, kto akceptuje ich takimi jakimi są, starając się dać im jak najwięcej wiedzy o tym, co w życiu jest dobre, a co złe. Nie odbierając im prawa do popełniania błędów, przeżywania swoich najważniejszych w życiu momentów, mówiąc „teraz to nic, jak dorośniesz to zobaczysz…”.
Myślę, że właśnie to było pierwszą rzeczą, która tak bardzo poruszyła mnie w spektaklu „My dzieci z dworca Zoo”. Żyjemy w rodzinach, w których jesteśmy samotni. Bo pieniądze, problemy, sprawy… Bo nie ma już siły na borykanie się z jeszcze jednym problemem. Zostawieni sami sobie, bez wiedzy o tym jak żyć. Patrząc na rodziców, którzy są zbyt zajęci walką o godne życie, żeby nauczyć nas czym to życie w ogóle jest, nie mamy szansy na wygraną. Dzisiaj moje dzieci chodzą do normalnej szkoły. Ale czy przez to jest im gorzej? Nie stać mnie na tą „lepszą” szkołę. Ale mam dla nich czas. Mają moją uwagę. Mają moje zrozumienie. Każdego dnia opowiadają mi o swoich nowych odkryciach, sukcesach, porażkach. Mają kogoś BLISKIEGO. Dla kogo wspólny czas jest najważniejszy i nie istnieje wtedy praca, jakieś „dorosłe” problemy, przeszłość i przyszłość – jest to, co „tu i teraz” – to co najważniejsze.
Dawniej żyło się inaczej. Wolniej. Spędzało się dużo więcej czasu z innymi ludźmi. Rozmawiało się o tym, co nas boli, co nas niepokoi. W tych rozmowach brały udział osoby z różnych pokoleń, dzieląc się swoimi doświadczeniami. I nie rozmawiało się po to, żeby ktoś udzielił nam rady, bo wtedy wszyscy respektowali to, że każdy ma swoje życie. Po prostu dzieliliśmy się doświadczeniami i emocjami. Każdy problem blednie w świetle dnia, każdy problem staje się mniej straszny, kiedy opowiemy o nim na głos. I maleje jeszcze bardziej, kiedy usłyszymy, że ktoś miał podobnie. Dzisiaj jesteśmy dużo bardziej samotni. Nie ma nam kto powiedzieć, że los daje nam tylko tyle, ile potrafimy unieść. Że nic nie jest ponad ludzkie siły, jeśli tylko zachowamy nadzieję i wiarę. Żyjemy w takich czasach i w takich właśnie czasach musimy sobie radzić.
Myślę o tym, jak to się dzieje, że wpadamy w pułapkę nałogu. Tak jak pisałam wcześniej, na pewno jednym z powodów jest brak miłości. Brak, który sprawia, że sami wątpimy w siebie. Brak, z którym wchodzimy w życie, nie wierząc we własne siły. Oceniając siebie zbyt surowo, stawiając sobie poprzeczkę zbyt wysoko. A wszystko to prowadzi do tego, że samych siebie uważamy za miernych, niewiele wartych, niegodnych szczęścia i „dobrego życia” – cokolwiek to oznacza. Jesteśmy nieszczęśliwi. Więc szukamy tego szczęścia w ucieczce od rzeczywistości.
Każdy z nas potrzebuje akceptacji. Jej brak w domu pcha nas do szukania jej gdzie indziej. Często w miejscach, gdzie spotyka się wielu takich jak my sami – odtrąconych. Ale gotowych dać sobie nawzajem akceptację za wszelką cenę – za cenę swojej niewinności, za cenę swojego życia. Chociaż na początku nie wiemy, że ta cena będzie tak wygórowana. A kiedy dociera do nas, że płacimy własnym życiem, nałóg wbija swoje szpony tak głęboko, że nie umiemy się wyrwać. Nie mamy dość siły żeby się uwolnić.
Nikt nie uczy nas, jak radzić sobie z emocjami. Więc dorastamy, wchodzimy w dorosłość wiedząc doskonale, czego się od nas oczekuje, a kiedy życie dociska nas trochę mocniej uciekamy z naszymi problemami w świat łatwego rozluźnienia. Oddalenia problemów – choćby na chwilę. Najpierw raz w tygodniu. Potem co drugi dzień, codziennie. Aż któregoś dnia okazuje się, że to nie my kontrolujemy nasze życie, a alkohol, czy narkotyki. Ale wtedy znajdujemy tysiąc wymówek. Sami powtarzamy sobie, że przecież każdego dnia możemy z tym skończyć… Tyle że nie kończymy. Nawet jeśli obiecamy sobie, że od jutra… A jutro okazuje się, że jeszcze nie, że może za tydzień. Tak mija pół roku, rok. Aż wszystko się zawali. Aż dosięgniemy swojego dna… I wiele szczęścia mają ci, którzy tego dnia dożywają. Bo większości się nie udaje.
Znam wielu ludzi, którzy walczą z uzależnieniem. Chcę powiedzieć coś, co jest bardzo ważne. Każdemu z nas kiedyś wydawało się, że to my kontrolujemy sytuację. Każdy z nas był przekonany, że jest inny, wyjątkowy. Że nie jest taki, jak ci wszyscy pijacy. Każdy z nas nie mógł pojąć, jak to jest że słuchając opowieści innego uzależnionego, czuł się jakby słyszał swoje własne życie. Mimo że każdy z nas naprawdę jest inny – jeden z doktoratem, drogi z wielkim majątkiem, a trzeci z budowy po drugiej stronie ulicy.
Nagle uświadamiamy sobie, że wobec uzależnienia jesteśmy równi. Wobec tej choroby jesteśmy tak samo bezsilni. I chociaż każdy z nas ma swoje własne dno, każdy ma swoją drogę, to wszyscy cierpimy tak samo mocno. Tak samo pragniemy szczęścia. I o dziwo – właśnie to sprawia, że umiemy dać sobie wsparcie. Bo nie musimy nawet rozmawiać – bo wiemy, jak to jest. Wiemy jak trudna to jest walka. I nikt nie ocenia drugiego człowieka. Nikt nie daje rad. Dzielimy się tylko tym, co sami przeżyliśmy i to daje nam siłę, żeby wierzyć że się uda. Że przez następne 24 godziny się nie napijemy. A potem kolejne 24 godziny. I kolejne. Aż któregoś dnia mija rok. Potem drugi i trzeci.
Nie jestem inna od Ciebie. Oddycham tym samym powietrzem. Krwawię, kiedy się skaleczę. Cierpię z powodu spraw, których jeszcze nie umiem załatwić i każdego dnia podejmuję walkę, żeby nie odsuwać tego, co mnie dręczy. Żeby rozwiązywać problemu. Pogłębiać swoją wiedzę o samej sobie. Każdego dnia upewniam się w tym, że jestem szczęśliwa nie udając kogoś, kim nie jestem, bo to daje mi siłę żeby obdarzyć miłością moje dzieci, moich bliskich. Nie jestem nikim wyjątkowym, nikim lepszym w czymkolwiek niż Ty, więc jeśli mnie udało się wyrwać z rodziny, w której byłam ofiarą przemocy, jeśli mnie udało się podjąć walkę o trzeźwe życie, jeśli mnie udało się nauczyć, jak żyć, żeby być szczęśliwą, to dlaczego nie miałoby udać się Tobie? Nie ma żadnego racjonalnego powodu. Jeśli tylko chcesz, możesz dzisiaj przestać uciekać. Dzisiaj możesz zacząć nowe życie.
Siedzę przed komputerem z kubkiem kawy i myślę że świat jest ani dobry ani zły. Ani sprawiedliwy ani niesprawiedliwy. Świat jest. A od nas zależy, czy przeżyjemy nasze życie dobrze czy nie. Od nas zależy, czy znajdziemy w sobie odwagę i siłę, żeby być sobą, nie oszukiwać się, odnaleźć własną wartość, własną miłość do samego siebie, co otworzy nam drzwi do pokochania innych. Może ta praca jest bolesna. Może ciężko się za to zabrać. Ale warto – bo któż z nas nie chce być szczęśliwy? Kto z nas chce zostać „dzieckiem z dworca Zoo”…
Więcej:
Obyczaje