„Życie to jest teatr – mówisz, ciągle opowiadasz. Życie to jest tylko kolorowa maskarada. Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra. Przy otwartych i zamkniętych drzwiach – to jest gra. Życie to nie teatr – ja ci na to odpowiadam. Życie to nie tylko kolorowa maskarada. Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest. Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć. Ty i ja – teatry to są dwa, ty i ja. Ty, ty prawdziwej nie uronisz łzy. Ty najwyżej w górę wznosisz brwi Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle, bo ty grasz. Ja dusze na ramieniu wiecznie mam Cały jestem zbudowany z ran Lecz kaleką nie ja jestem tylko ty Bo ty grasz. (…)” E. Stachura 

REKLAMA
Ten tekst pisałam wyjątkowo długo. Dlaczego? Szukałam najlepszych słów, żeby opowiedzieć o tym, co uważam za ważne. A wiem, że to co chcę powiedzieć większość czytelników wyprze. Nie przyjmie do wiadomości. Powie samym sobie „mnie to nie dotyczy”. A ja zastanawiam się, jak napisać ten tekst, żeby takich ludzi było jak najmniej, bo wiem że im wcześniej zdamy sobie sprawę z tego, że jednak mnie też to dotyczy, tym szybciej nasze życie będzie miało szanse stać się szczęśliwe i piękne.
Chcę powiedzieć o uczciwości. Wobec innych i siebie.
Ile trzeba odwagi, żeby przeżyć życie nie wstydząc się przed samym sobą?
Jednym wystarcza stać z boku, kiedy tłum rozpala stos. Inni odwrócą się plecami, żeby przy wieczornej modlitwie czuć się czystym. Ale są też tacy, dla których nie dorzucanie drwa do stosu to za mało. Kiedyś nie umiałam zrozumieć, co to znaczy – dzisiaj już wiem. Ten wpis dedykuję właśnie tym. Tym, dla których lojalność jest cnotą. Tym, którzy potrafią odróżnić rzeczy naprawdę w życiu ważne od tych, które tylko błyszczą budząc łakomstwo i demony.
A ile razy odwróciłaś się od samej siebie? Ile razy postąpiłaś wbrew sobie, chociaż wiedziałaś że to będzie cię bolało, że wcale tego nie chcesz. Znalazłaś oczywiście sto powodów, żeby tak postąpić, ale nic nie zmieni faktu że „złamałaś samą siebie”.
Nikt ci tego nigdy nie powiedział, więc skąd masz wiedzieć, że wszystko co robisz wbrew sobie niesie cierpienie. Życie to prosta i żelazna logika. Albo coś jest dla ciebie dobre albo nie. Jeśli do czegoś się zmuszasz – to nie jest dla ciebie dobre. Jeśli z czymś nie czujesz się komfortowo – to nie jest dla ciebie dobre. Niezależnie od tego, jak wiele osób powie ci, że tego właśnie potrzebujesz – jeśli czujesz inaczej, to ty masz rację, a nie oni.
Chcę powiedzieć o kłamstwach. Naszych i cudzych.
Kłamiemy, kiedy nie potrafimy z jakiegoś powodu stanąć wobec życia w prawdzie. Kłamiemy ze strachu. Kłamiemy dla świętego spokoju. Kłamiemy, bo nauczyliśmy się, że to nie prawda, a zgrabne kłamstwo mogą nam dać coś dobrego. Co z tego że na krótką metę – ważne, że przez chwilę jest lepiej. Nasze kłamstwa mogą zaszkodzić wielu ludziom, ale przede wszystkim niszczą nas samych. Kłamiąc pozbawiamy samych siebie szacunku w swoich własnych oczach. Bo o ile może uda się ukryć kłamstwo przed innymi, o tyle sami przed sobą go nie ukryjemy. Oczywiście nasz mózg jest tak zbudowany, że z czasem sami uwierzymy, że prawdą jest to co sobie wmawiamy. Ale… Odbudować zniszczony szacunek do samego siebie jest bardzo ciężko.
Kłamią inni wobec nas. Ale przede wszystkim chodzi mi o te kłamstwa, kiedy mówią „ja wiem”, „życie takie jest”, „powinieneś zrobić…”. Niewiele wiem, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że nikt poza tobą nie wie kim masz być, jak masz postępować, co ci wolno, a czego ci nie wolno. Ani kościół, ani państwo, ani Karolina Korwin Piotrowska, ani Ewa Chodakowska – NIKT! Tylko ty decydujesz o tym, co zrobić ze swoim życiem i jak je przeżyć. Bardzo wielu osobom wydaje się, że doskonale wiedzą, jak powinni żyć inni. W tym nie ma nic złego – źle zaczyna się robić, kiedy ci ludzie próbują swoją wiedzę na siłę przekazać innym. Każdy powinien zająć się swoim życiem i w swoim życiu realizować swoją wiedzę o tym, co i jak należy robić. Nikt poza tobą nie wie, co jest dla ciebie naprawdę dobre.
Chcę powiedzieć o pułapkach. Tych, w które się złapaliśmy i tych, w które możemy się złapać.
Żyjemy najlepiej jak umiemy. Co wcale nie znaczy, że umiemy żyć dobrze. Jeśli nie czujesz się szczęśliwy. Jeśli nie jesteś przekonany, że droga, którą podążasz jest właściwa – coś jest nie tak. Wiem, że potrafisz sobie to jakoś wytłumaczyć. Bo trzeba, bo tak należy, bo tak mi mówią, bo nie widzę innego wyjścia. Jesteś na tyle mądra, że znajdziesz tysiąc uzasadnień, ale z całą siłą moich doświadczeń chcę ci powiedzieć, że każdy z nas może być szczęśliwy. Nasze szczęście nie zależy od tego, gdzie się urodziliśmy. Nie zależy od tego, jak wiele błędów popełniliśmy. Nie zależy od tego, jak bardzo pogmatwane jest nasze życie. Ono zależy wyłącznie od tego, czy chcesz być szczęśliwa i czy znajdziesz w sobie odwagę, żeby o własne szczęście zawalczyć. Chcesz być szczęśliwa? To zacznij robić rzeczy, które zaprowadzą cię do szczęścia. Nawet jeśli nikt w to nie wierzy. Nawet jeśli wydaje ci się, że to nieosiągalne. Po prostu zacznij iść w kierunku swojego szczęścia. Być może zajmie ci to trochę czasu. Być może wcale nie będzie łatwo. Być może po drodze okaże się, że odejdą od ciebie ludzie, których nazywałaś przyjaciółmi – ale jeśli tak się zdarzy to zapytaj samą siebie, czy ktoś kto nie chcę twojego szczęścia naprawdę jest przyjacielem? W miejsce starych przyjdą nowi, którzy będą wspierać cię w twoich wysiłkach, żeby stać się lepszym szczęśliwym człowiekiem. Tak właśnie się dzieje. Tak jest urządzony ten świat.
Ja wpadłam w pułapkę wyśnionego życia. Bogatego męża. Koniecznie musiał być dojrzały i wysoki – bo jak miałabym się pokazać z kurduplem? Koniecznie musiał być bogaty – bo chciałam żyć w dostatku. Musiał być mądry, bo chciałam czuć się bezpieczna i chciałam, żeby moje dzieci były bezpieczne. I dostałam to czego chciałam. Tyle że w krzywym zwierciadle. Musiałam stracić wszystko, żeby uświadomić sobie, że tak naprawdę w głębi serca chcę szczęścia. A żeby być szczęśliwą nie można „wymyślać” swojego życia – trzeba je PRZEŻYĆ! Iść za głosem serca! Robić to co się kocha z ludźmi, których się kocha. Trzeba unikać taniego blichtru i szukać tego, co naprawdę wartościowe. Trzeba rozwijać się każdego dnia i każdego dnia być lepszym człowiekiem.
Chcę powiedzieć o tym jak trudno jest zaakceptować prawdę. I jak pięknie jest żyć, kiedy pokona się własny strach przed prawdą.
Żyjemy w przekonaniu, że musimy być doskonali. Bo wszystko co nas otacza, wszystko co jest najlepsze i o czym marzymy jest doskonale. Nie wolno nam się mylić. Nie wolno być innym. Trzeba odgrywać rolę, bo za dobrze odegraną rolę czeka nagroda. Ale to nieprawda. Kiedy już wiedziałam, że mam kłopot z alkoholem, ale jeszcze nie umiałam się do tego przyznać, wcale nie byłam szczęśliwa. A odgrywałam swoją rolę doskonale. Matka, bizneswoman, żona. W życiu same sukcesy. Aż któregoś dnia wszystko się rozpadło. Bo nie da się budować na kłamstwie. Kłamstwo jest chwiejne. Nie daje spokoju i podpory. Ale miałam wyjście – mogłam dalej udawać, że wszystko jest ok. Że jestem idealna. Zdecydowałam jednak postawić na prawdę. Przyznałam się przed samą sobą, że jestem uzależniona od alkoholu. Przyznałam się przed wszystkimi. Przyznałam się bo wiedziałam, że muszę z tym coś zrobić i nie ma co oszukiwać siebie ani innych – tu nie ma półśrodków – albo człowiek trzeźwieje albo nie.
To bolało. Bolało bardzo. Musiałam zbudować cały swój świat od nowa. Musiałam zbudować od nowa siebie. Pogodzić się z tym, co we mnie niedoskonałe. Pielęgnować w sobie to, co dobre. Odrzucić to co złe i wytrwać w tej pustce aż pojawi się to co dobre. Ale warto. Warto ponad wszystko, bo teraz moje życie stoi na solidnych fundamentach, których nie podważy nic i nikt.
I co zadziwiające – dużo trudniej było mi zrozumieć i przyznać przed samą sobą, że byłam ofiarą przemocy. Dlaczego? Nie wiem. Może dla tego, że akceptując swoją chorobę alkoholową miałam nadzieję, że to już „całe zło” jakie w sobie mam. I kiedy pewnego dnia stanęłam twarzą w twarz z faktami, które jasno mówiły, że dałam się wciągnąć w związek nacechowany przemocą psychiczną, seksualną i ekonomiczną, nie chciałam uwierzyć, że mogłam być aż tak słaba, aż tak głupia. Aż tak naiwna. Ale byłam. A że podjęłam decyzję o życiu w prawdzie nie zostało mi nic innego jak przyznać się przed samą sobą: tak, byłam aż tak głupia, aż tak słaba, aż tak nawiana. Czy to bolało? Bardzo. Czy było mi źle? Najgorzej. Czy poczułam radość? Nie. Zaczynam ją odczuwać dopiero teraz, kiedy rozpoczęłam pracę nad tym, dzięki pomocy innych kobiet, które też kiedyś były w podobnej sytuacji. Dopiero teraz czuję, że uda mi się z tym zmierzyć i że w tym starciu nie jestem sama. Są blisko mnie ludzie, którzy rozumieją, wspierają mnie i są przy mnie dodając mi otuchy i wiary.
Chcę powiedzieć o Świątecznym stole.
W tym roku, pierwszy raz w życiu zasiądę do Świątecznego stołu z ludźmi, których znam i kocham. Ale przede wszystkim po raz pierwszy zasiądę przy tym stole JA – ze swoimi słabościami, ze swoim strachem, z pogodzeniem się z tym, co we mnie złe i docenieniem tego, co we mnie dobre. Po raz pierwszy w życiu usiądę do tego stołu szczęśliwa, chociaż „moje wymarzone życie” miało wyglądać inaczej – ale okazało się, że szczęście jest tu, w realnym świecie, a nie tam w marzeniach. Jeśli te Święta coś dla Was znaczą, jeśli są dla Was symbolem, zastanówcie się z kim siadacie do Świątecznego stołu. Zastanówcie się kim jesteście siadając do tego stołu. Nawet jeśli boicie się powiedzieć na głos co myślicie – powiedzcie to sobie w głowie. Po praz pierwszy uczciwie. I postanówcie że za rok, przy waszym Świątecznym stole będzie królowała miłość i szczęście. To dobry pierwszy krok.
Obudzicie w sobie nadzieję.