szczecińska Trafostacja Sztuki w trakcie prac remontowych.
szczecińska Trafostacja Sztuki w trakcie prac remontowych. szczecin.eu
Reklama.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie sytuacja związana ze szczecińską Trafostacją Sztuki. Wykorzystano tam nowa regulację umożliwiającą wybór zarządzającego instytucja kultury w trybie prawa zamówień publicznych. Regulacja ta doskonale wpisuje się w lekko już skompromitowany sposób myślenia z wczesnych lat ’90, o substancjalnej wyższości prywatnego managementu nad publicznym. Ustawodawca niczym kiedyś Hegel uznał jednak, że skoro fakty nie pasują do teorii to trzeba te fakty pognębić dodatkową dawką rynku.
W mojej opinii nie do końca zdano sobie sprawę z jakości nadzoru właścicielskiego sprawowanego przez samorządy nad instytucjami kultury. Tu naprawdę nic się istotnie nie zmienia, a zasady i sposób m.in. przeprowadzania konkursów dyrektorskich wołają czasem o pomstę do nieba. W sytuacji skrajnego upartyjnienia samorządów trudno zresztą spodziewać się jakiś zmian, bo nie ma punktu od którego dałoby się odbić.
Rezygnacja z konkursu dyrektorskiego i rozpisanie przetargu teoretycznie może w szczególnych sytuacjach być dobrym wyjściem. Jednak brak uszczegółowienia zasad wykorzystania tego trybu staje się bardzo niebezpieczne. W procedurze przetargowej nie muszą brać udziału ludzie merytorycznie przygotowani do oceny ofert i nie powoduje to jakiejś istotnej wady w postępowaniu. W przeciwieństwie do konkursu nie ma obowiązku zasięgania opinii związków zawodowych czy związków twórczych. Forma przetargu fantastycznie natomiast ogranicza ilość ofert i zawęża krąg potencjalnych konkurentów. Naprawdę niewielu dobrze przygotowanych ludzi w świecie kultury jest w stanie zorganizować zaplecze w postaci fundacji czy stowarzyszenia i jednocześnie ponieść koszty związane obsługą startu w przetargu. W konkurencji z zupełnie niedoświadczoną ale posiadająca sprawną obsługę prawną spółką nie ma na to szans. Jeśli w grę wejdą koszty związane z procedura odwoławczą to wynik może być tylko jeden.
Trudno tez określić jak radzić sobie z konfliktami interesów które powstają kiedy wskazany w przetargu zarządca będzie jednocześnie prowadził działalność komercyjną na rynku sztuki. Ustawa niestety nie precyzuje co wtedy zrobić.
Kolejnym kłopotem jest otwarcie możliwości dla zajmowania stanowisk kierowniczych w instytucjach kultury przez osoby które nie mają szans w normalnym konkursie, z powodu niespełnienia przez nie często elementarnych wymagań. W zestawieniu z pomysłowością samorządowych decydentów mamy otwartą furtkę do naprawdę poważnych nadużyć.
Jest to o tyle smutne, iż ta sama ustawa wprowadza kadencyjność dyrektorów, co nawet przy niskiej jakości procedur jest od dawna oczekiwaną zmianą. Dwa kroki do przodu jeden do tyłu.
Problem z jakością zarządzania kulturą w samorządach ma swoje źródło jednak w szerszym zjawisku. Każde załamanie koniunktury gospodarczej i towarzyszące jej problemy na rynku pracy są mocnym impulsem do upolityczniania kolejnych publicznych instytucji. Muzea, galerie, domy kultury są w tym przypadku naturalnym celem. Można łatwo zauważyć, iż problem jest zdecydowanie mniej bolesny tam gdzie rynek pracy jako tako funkcjonuje. W byłych miastach wojewódzkich, obecnych stolicach większych powiatów ta presja jest zdecydowanie łatwiej dostrzegalna.
Drugim wymiarem problemu jest zgubna dla kultury jej przydatność do budowania pr polityków. Zarówno w wymiarze „pozytywnym” kiedy dumnie przecinają wstęgi jak i typowo czarnym kiedy urządzając dęte protesty podnoszą swoją rozpoznawalność. Ta druga jakość jest od kilku lat na szczęście rzadziej spotykana, niemniej istrumentalizowanie pracy wykonywanej przez instytucje kultury i sprowadzanie jej do roli producenta eventów ma się w najlepsze.
Smutną sprawę Trafostacji opisuję w tym tekście.