Początek roku mnie nie rozpieścił. Darujmy sobie szczegóły, ale lekko nie było: zawiedli ludzie, po których spodziewałam się wyłącznie dobrych rzeczy, sama nawaliłam na innym froncie a do tego legło w gruzach (oby tymczasowo!) jedno z moich marzeń... Ale jak mawiają mędrcy: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Jestem więc na etapie powrotu do żywych...

REKLAMA
(zdjęcia "pijane, bo mój telefon oszalał...)Tyle, że taki powroty trzeba sobie osładzać. Ja więc przez ostatni tydzień czyniłam zadość różnym moim mrzonkom. Taki tydzień dziecka potrafi zdziałać cuda!
logo

Do mojego zielonego pokoju wpuściłam jeszcze więcej nadziei i optymizmu: zimę przepędzam wiosennym akcentami. Kwiaty, motyle, światło i szeroko otwarte okno... Ok, to ostatnie bardzo rzadko bo ostatnio w stolicy panują zamiecie śnieżne a ja nie planuję stawiać bałwana w salonie. Ale reszta - aktualna!
logo
Co jeszcze? Ponoć każda wariatka ma w głowie kwiatka. Ja stawiam na wersję trwalszą - szałowe opaski od mojej genialnej koleżanki Ani Pięty. Tiulowy bąbelek z piórkiem jednych bawi, innych intryguje, jeszcze innych prowokuje do mało wybrednych komentarzy. A mnie on służy jako kosmiczna antena - odbieram same pozytywne wpływy ;0))
logo
logo

Nie obyłabym się też bez jedzenia pocieszenia. Dziwne, czekolada nie działa. A raczej - wcale nie mam na nią apetytu. Raczę się przysmakami pięciu przemian, polecam wszystkim. Błyskawiczne, sycące, smaczne i jakie zdrowe!!! Na parze gotujemy dowolne warzywa (mogą być mrożone ale te bez dodatku soli i przypraw). W woku rozgrzewamy trochę sosu sojowego Tamari z kminkiem, cynamonem i gałką muszkatałową. Wrzucamy warzywa i troszkę smażymy, wciąż mieszając. Dodajemy czerwoną fasolę, dosypujemy odrobinę pieprzy cayenne, ziół prowansalskich, skrapiamy odrobiną octu balsamicznego, trzymamy na ogniu jeszcze trzy minuty i gotowe!! Teraz tylko pałaszujemy.
logo

Fenomenalnie robią mi też spacery. Wreszcie mam czas, by po snuć się po stolicy, zobaczyć co nowego w mieście. Na mróz ruszam oczywiście uzbrojona w tony cieplutkiego i miękkiego ubrania i dobre kremy natłuszczające. Ale śniegu się nie boję, w końcu nie jestem z cukru. Zresztą, jak mawiały nasze babki, nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania (i źli ludzie ale o tym miałam nie pisać...).
logo
I na koniec moje światełko w tunelu - motylek. Trochę wiosny, trochę marzeń, dzieciństwa, dziewczęcości... Taka iskierka nadziei. Bo w końcu przecież śniegi stopnieją, rany się zaleczą, wiosna powróci a feniks powstanie z popiołów.