Pierwszy tydzień wakacji za nami. W Polsce dość kapryśny. Tak zresztą zapowiadają całe lato. Dlatego, obok wojaży po naszym pięknym kraju (ja planuję wizyty, choćby na weekend, nad morzem, na Mazurach, na Podlasiu i w górach!), gorąco zachęcam do wyprawy na Południe Europy. A konkretnie: na włoską Sycylię, do Taorminy.

REKLAMA
logo

Jeszcze miesiąc temu nie wiedziałam o istnieniu tego zjawiskowego miasteczka. Wprawdzie znam dość dobrze Włochy i włoski, ale jednak zwykle skupiałam się na kontynencie, wyspiarsko tylko raz odwiedziłam Sardynię. Sycylia wydawała mi się zbyt dzika i... mafijna. O, słodka ignorancjo, Sycylia to raj na Ziemi! Miejscami faktycznie dzika, spokojna, poprzetykana tylko rybackimi domkami i uwodzicielskimi hibiskusami. Miejscami - upiorna, na przykład w Palermo, gdzie bloki i smog zasłaniają całe światło. A miejscami - wręcz czarodziejski. Ja swój azyl, do którego będę wracać tak często, jak to możliwe, znalazłam w Taorminie.
logo

Miasteczko, porównywane do francuskiego Cannes (ja nie widzę podobieństwa - Taormina jest mniej nadęta) wyróżnia się niesamowitym położeniem: niemal u stóp Etny, na skałach około 1500 n.p.m. a jednocześnie nad samym morzem. Plaże na Isola Bella, w Paradise Beach czy w Zatoce Mazzaro są zjawiskowe. Woda, nie za ciepła, ok 25 stopni - idealna przy upałach! - ma kolor tak lazurowy, że aż nie chce się wierzyć, że to możliwe. Temperatury niby bardzo wysokie, ale przełamywane przez wyspiarski klimat, czyli z wiatrem od morza i przyjemnymi nocnymi chłodami. I te widoki... Ja co rano wstawałam, wychodziłam na balkon urokliwego Sirius Hotel (polecam wszystkim!!!) i szczypałam się, czy to aby nie sen. Uśmiech z ust mi nie schodził.
logo

W Taorminie urzekł mnie też styl życia. Ok, sporo tam turystów z Anglii i Skandynawii, ale zachowują się jakoś inaczej. Nikt nigdzie nie biegnie, nie wykrzykuje, za to wszyscy machają rękami w iście włoskim stylu. Tam i poranki i wieczory smakują rozkosznie. Poranki - kawowo lub cytrynowo (w zależności od tego, czy postawimy na crema di caffe, czy na granita siciliana; jeśli zamówicie herbatę, Włosi wezmą Was za dziwaków;0))), leniwie i promiennie. Wieczory - wytrawnie lub słodko (bo wybieramy albo jedno ze słynnych białych win sycylijskich, albo słodką, czerwoną jak krew Marsalę). W kafejkach zawsze dominują nie turyści, ale Włosi we wszelkim wieku, radośni, uśmiechnięci, zawsze chętni do nawiązania rozmowy (Polacca? Walesa! Wojtyla! Boniek!). Albo przystojni Norwedzy, zagubieni na włoskiej ziemi, gdzie ni pioruna nie mogą dogadać się po angielsku (ja mojego poznałam w rewelacyjnym barze Daiquiri, malowniczo rozlokowanym na schodach starówki i serwującym najlepsze martini alla basilico, jakie piłam).
logo

Z Sycyli wróciłam też z kilkoma krągłościami w iście włoskim stylu ;0)). Ale okazało się, że dla wegetarian to kraina "mlekiem i miodem płynąca" (dosłownie i w przenośni). W Polsce jedyne dobre bakłażany jadam, jeśli zrobię je sobie sama. Tam wszędzie są boskie. To, co polecam to: caponata siciliana (bakłażany z papryką, oliwkami i kaparami z aromatycznymi ziołami i balsamico) i Melanzane alla Parmigiana (bakłażany w prawdziwej passacie pomidorowej, z mozarellą i oregano - niebo w ustach!), sałatka z pomarańczy (do powtórzenia w domu: plastry najlepszych czerwonych pomarańczy bez skórki i białych błonek z krążkami czerwonej cebuli, kaparami, pomidorkami sycylijskimi, świeżą miętą, bazylią, grubą solą i balsamico - zaskakująco pyszne!), pizza z cebulą i ziemniakami, pizza ripiena (faszerowana) z bakłażanem, pomidorami i papryką i sfoglie ze szpinakiem i mozarellą. Na słodko oczywiście lody - najlepsze na globie! - cannoli (rurki z kruchego ciasta, nadziewane ricottą, skórką pomarańczową i czekoladowymi oczkami), cassatę sycylijską i wszelkie wariacje na temat migdałów: ciasta, marcepany, lody, ciastka, a nawet wino! Te bakalie służą tam niemal jako surowiec do dzieł sztuki, a powietrze jest przesiąknięte ich smakiem i aromatem. Jako przekąska - wszelkie wariacje na temat ricotty (solona, świeża, pieczona, marynowana, z rodzynkami...) i owoce, zwłaszcza kosmiczne czereśnie!!
logo

Jedno przy podróży do Włoch jest ważne: krem z filtrem. Ja bez 50 się nie ruszałam a i tak przywiozłam piękną opaleniznę. Słońce jednak mocno tam operuje, nie lekceważmy go.