Urodziły się na przełomie 1981/1982 roku podczas zimy stulecia. Mróz był trzaskający. Nie było łączności. Szwankował transport, bo władze nie radziły sobie z żywiołem. Do domu wracały w cienkich becikach, a w tych domach czekali na nie przerażeni rodzice i dziadkowie – przerażeni, bo jak w taką zimę i w stanie wojennym zapewnić maluchowi komfort i bezpieczeństwo? Mleka nie było. Leków nie było. Nie było środków do pielęgnacji niemowlaków i witaminek. Nic nie było. Był lęk.
Życie crossover to życie na skrzyżowaniu kultur. Od lat łączę różne gatunki muzyki z głosem operowym i zapraszam do współpracy muzyków z różnych światów. W chaosie poszukiwań dyscyplinuje mnie Bach. A was? Bloguję dla ludzi, którzy lubią mieć własne zdanie i iść zawsze własną drogą. Piszę o kulturze i popkulturze. Znajdziecie mnie na: www.izabelakopec.eu
Dziś, w debacie historyczno-rozliczeniowej o stanie wojennym, w ogóle nie słyszę głosu tego pokolenia. Nic nie mówią dzieci stanu wojennego. Te, które urodziły się w 1981, 1982 i 1983 roku.
Kiedy obserwuję przepychanki polityków, którzy albo żałują, że ich nie internowano albo z uśmieszkiem proponują, żeby dzisiaj wsadzić kogoś do więzienia, zastanawiam się, dlaczego do rozmów o stanie wojennym nie dopuszcza się jego „dzieci”.
Dlaczego nie słychać ich głosu? Bo im się nie należy? A czy urodzić się i przetrwać w stanie wojennym to nie był wysiłek, ba - wyczyn?!
Może dlatego nie mają głosu, bo ten głos brzmiałby nie tak, jak trzeba? Może nie byłoby widowiskowego sporu? Przecież te dzieci nie mają możliwości pokłócić się o to, czy warto było czy nie warto – być internowanym. Nie mają szansy żałować, że za krótko siedzieli w więzieniu albo że znaleźli się po wstydliwej stronie. Żadne z nich nie było aresztowane, bo w końcu nawet wtedy za płacz w kołysce nie można było wsadzić nikogo za kraty.
Dzieci stanu wojennego mają dziś po 30 lat. Tyle lat ma mój brat.To dorośli obywatele. To są ci ludzie, którzy wytwarzają PKB, którzy od 12 lat podejmują decyzje w wolnych wyborach. Są przeważnie nieźle wykształceni, znają języki, podróżują. Ciężko pracują i są zwykle dumni z tego, w jaki sposób Polska się rozwija. Wychowują już swoje dzieci. Na szczęście nie muszą ich wozić do szpitala, czołgiem, po śniegu. Telefonami komórkowymi wzywają taksówki, a do pomocy przy niemowlakach mają całą baterię odżywek i środków pielęgnacyjnych.
Nie daj Boże, mogliby jeszcze coś pozytywnego powiedzieć o Polsce!!! Albo na stan wojenny spojrzeć z nieemocjonalnej perspektywy. Od grudnia 1981 roku Polska bardzo się zmieniła, ale w debacie o Polsce wciąż bardzo popularny jest głos, że "stale jest jak za komuny". Usłyszałam wczoraj w telewizji, że nic nie ma. Wolności nie ma. Nie ma niezależnej prasy. Nie ma solidarności i nie ma pamięci.
Zamiast ciekawych rozmów o Polsce mamy więc jak co roku żenujące licytacje, szczucie jednych przeciw drugim, zadręczanie schorowanego generała i odgrzewanie podziału na NAS i ONYCH.
Ciekawe jak się zakończy dzisiejszy marsz w Warszawie. I ilu w nim idzie trzydziestolatków. Bo widzę raczej wciąż te same, niemłode już, twarze...