Mikołaj Nowak – wieloletni pracownik Grono.net opowiada o szczegółach pracy w pierwszym polskim serwisie społecznościowym oraz sytuacji w branży Social Media w Polsce i dziennikarstwie.

REKLAMA
Przedstaw się i powiedz skąd wziąłeś się w Grono.net?
Mikołaj Nowak – miałem przyjemność być jedną z pierwszych osób w Polsce, która pełniła funkcję dzisiejszego Community Managera (osoby odpowiedzialnej za społeczność). Byłem pierwszym specjalistą tego typu w Grono.net – „internetowej społeczności przyjaciół” należącej wtedy do firmy Brandlay.
Założeniem Brandlay była realizacja projektów specjalnych – takich jak ten serwis. Jednak skala była tak ogromna, że Grono pochłaniało całość zasobów firmy, więc została ona przekształcona w Grono.net Sp. z o. o., a następnie Grono.net S.A.
Skąd się wziąłem w Grono.net? To proste – z… grona. Byłem tzw. „heavy user”, często udzielałem się na gronie administracyjnym stworzonym przez jednego z założycieli serwisu. Niestety, nie mieli oni czasu na zaawansowane komunikowanie się ze społecznością, co budziło frustrację i rodziło konflikty na forum.
W pewnym momencie zacząłem po odpowiadać za nich innym użytkownikom. I tak – po nitce do kłębka – zaproszono mnie do siedziby firmy przy ul. Opaczewskiej. W ten sposób zostałem tam na kolejne 4 lata. Nie było wtedy na rynku Community Managerów, Content Designerów i tych innych – często pompatycznie brzmiących – stanowisk. Był to 2005 rok.
2005-2009, dlaczego Grono.net nie udało się zostać polskim Facebookiem? Możesz o tym opowiedzieć więcej?
Jasne. Można to zrzucić na niefart, bo serwis nad którym pracowaliśmy, miał wszelkie predyspozycje do tego, żeby osiągnąć międzynarodowy sukces. W pewnych aspektach taki osiągnął – głównie IT. Grono miało doskonałych programistów, którzy przepisali je z Javy na Pythona – aby w ten sposób je zoptymalizować i dopasować do nowoczesnej technologii. Był to wyczyn na skalę światową. Zarząd inwestował w najlepszych ludzi; możliwości te przyszły zaraz po pozyskaniu inwestora i to nie byle jakiego, bo Grono.net zwróciło uwagę samego Intel Investments.. Bez wątpienia właśnie ten polski serwis miał jeden z najlepszych działów IT w Polsce, a może nawet w całej Europie.
Ogromne szczęście miała ówczesna Nasza-Klasa.pl (2006+) – dziś NK.pl. Na niej której swoją uwagę skoncentrowała telewizja, ale także inne – tradycyjne – media. Niemniej zadziałała „magia TV” i poszło lawinowo. „NK” powstało po Gronie, ale prześcignęło je dzięki nagłośnieniu i konkretnemu USP. Zauważ, że przysłowiowe „5 minut” tego serwisu skończyło się wtedy, gdy ten cel został masowo zrealizowany – znalezienie znajomych, umówienie się na piwo, retrospekcje, przekazanie kontaktu, utrzymanie kontaktu bez udziału serwisu społecznościowego. Ale NK działa dalej i nikt jej w serwis hostingowy nie przemienił.
Pamiętam dokładnie, kiedy powstała Nasza-Klasa.pl – można powiedzieć, że jej błyskawiczny rozwój potrząsnął nami. Piszę o niej sporo, bo był to pierwszy poważny rywal Grona, który mu zagroził. Za to Grono miało międzynarodowe plany, więcej o tym opowiem później i gwarantuję Ci już teraz, że świadomość tego faktu na polskim rynku społeczności (zwanym dziś Social Media) jest tak nikła, że może to być szok. Jest nikła, ale taka jest cena konsekwentnych planów Grono.net z tamtego okresu.
Przeszkodą, jaką ten świetny produkt napotykał zawsze byli ludzie oraz ich wizje. Zmienności wizji, zmienność ludzi, zmienność w ogóle. A to właśnie Grono.net miało doskonałych specjalistów, od których nauczyłem się najwięcej, z którymi kontakt utrzymuję do dziś. Był taki czas, że „garażowe” na starcie Grono liczyło sobie – po niecałych trzech latach obecności – ponad 70 pracowników w kilku działach i zaczynało przypominać początek korporacji. Powstawały procedury, schematy, cykle… To długo się nie utrzymało – nastąpił niespodziewany odwrót sytuacji i zespół został zredukowany, a wraz z nim – plany rozwojowe. Ufano w to, że sieć obroni się sama, że eventy nie są potrzebne, aby promować serwis; patronaty także stały się nagle zbędne. Tak samo jak wszelkie działania marketingowe wychodzące poza sieć, ale sprowadzające się do niej. Grono przejął Xevin i postawiło na nim pierwszą literę swojej nazwy – krzyżyk. Najpewniej przyczyną śmierci Grona, jako serwisu społecznościowego była nierentowność oraz nieatrakcyjność produktowa i brak konkretnych planów. Prawda jest też taka, że dochodzisz do momentu, w którym stwierdzasz, że nie ma sensu się z koniem kopać. W tym przypadku jest to bezsprzecznie Facebook.
Może grono.net było skażone grzechem pierworodnym (właściciele i założyciele, afery)?

Zapewne chodzi Ci o protoplastów Grono.net, a raczej antenatów jego koncepcji. Protoplaści byli przedstawiani w mediach – było ich dwóch. Kontrowersje wzbudził ten artykuł:
http://www.internetstandard.pl/news/94434/Grononet.Chcemy.odkryc.nowe.horyzonty.internetu.html
Antenatów było trzech. Te opinie przeplatały się i były niespójne dla branży. To wzbudzało kontrowersje, ale nie mogło być inaczej.
Zatem filary fenomenu Grona były ustawione na nieczystej karcie. Grzech? Może tak, może nie, ale w aspektach religijnych ta sytuacja święta by nie była. Pamiętaj – ryba się psuje od głowy. Był to niesamowity startup, bo skoncentrowany w 100% na ludziach i budowany przez ludzi – dla ludzi.
Żaden startup nie rodzi się przegrany. Serwis rozwijał się jak w zegarku do pewnego momentu. Napotkał barierę i nie byli nią ludzie na zewnątrz, ale wewnątrz. Powiem Ci to ja i potwierdzi to wielu innych pracowników. W Gronie przeżyłem prawie wszystkie zmiany struktur oraz wiele innych sytuacji, których byłem świadkiem. Były i konflikty, ale nawet po tak wielu latach nie ma sensu do tego wracać, a już na pewno nie w formie detali do wywiadu na blogu, wybacz.
Często wspominasz o kompetencjach w branży Social Media – możesz to teraz rozszerzyć?

Wspominałem, gdyż znam tę branżę z nieco innej perspektywy. Ja nie dołączyłem do działki Social Media w Polsce tylko obserwowałem jej narodziny tu. Ty też pamiętasz, czasy, gdy dzisiejsze Social Media było ówczesnym ‘User Generated Content’, a raczej budowaniem możliwości ku temu. WEB 2.0 – lepsze nawigacje, pastelowe kolory i UGC.
Ciężko mnie zaskoczyć, ale łatwo zirytować wnioskami formowanymi bez znajomości genezy zjawiska. Obecni specjaliści ds. społeczności koncentrują się głównie na facebooku, nie znają motywów, które kierują społecznością, a co gorsza – motywy te ich nie interesują. Chodzi złudne przekonanie, że absolutnie każdy, kto jest komunikatywny może być osobą odpowiedzialną za społeczność, strategie komunikacji i dotarcia, przekazywanie informacji.
Nie, nie może. Wiedza z zakresu psychologii i socjologii też jest passe. To błąd. Nieznajomość podstawowych procesów społecznych szkodzi w tej działce. Znajomość interfejsów nie wystarczy. A często właśnie znajomość interfejsów jest jedyną barierą wejścia.
Sprzedam Ci też anegdotę – niedawno zapytałem kilkunastu specjalistów ds. społeczności o to, czy znają teorię Milgrama „six degrees of separation”, która była inspiracją do budowy kodu dla pierwszego serwisu społecznosciowego na świecie. Tylko jedna osoba zapoznała się z tym procesem, ale też niedokładnie. Reszta w swojej niewiedzy nie widziała nic złego. Nie wymagam wiedzy akademickiej, ale według mnie wstydem jest brak znajomości podstaw.
Wspominałeś też że grono.net było prekursorem wielu trendów, rozwiązań które teraz widzimy w innych miejscach.… możesz je wymienić, przybliżyć?
Bardzo wiele udoskonaleń, które sekwencyjnie wprowadza facebook było już wcześniej w Grono.net.
Pamiętasz projekt niefortunnie nazwany „Glog”? Miał to być „gronowy blog”, ale my na to mówiliśmy po prostu autoblog. Jeżeli mnie pamięć nie myli to jego koncepcja została wdrożona i opracowana przed wersją news feeda facebooka. Gronowa wersja zakładała pokazanie znajomym aktywności, które wykonywaliśmy w serwisie – w formie panelu z aktywnościami. Co dziś masz na facebooku?
Aktywności w jednym miejscu. Dodatkowo zaawansowane ustawienia prywatności ukazały się w Gronie także wcześniej. Były bardzo rozbudowane – Użytkownik był w stanie zarządzać tym, co chce pokazać. Dokładaliśmy ustawienia prywatności w razie potrzeb – dział Architektury Portalu, którym zarządzał fenomenalny lider Andrzej Sienkiewicz (były główny projektant Onet.pl, pomysłodawca, założyciel i red. Naczelny „Machiny”) uważanie słuchał opinii Gronowiczów i wdrażane opcje były nie raz modelowane, gdyż grupa Beta Testerów nie zawsze była w stanie wyłapać niuanse.
Tak, Grono miało własną grupę beta testerów zewnętrznych i wewnętrznych na prywatnych gronach tematycznych. (Pamiętasz, kiedy fejs dodał grupy i możliwość nadawania im statusów? ;) Tam dział IT koordynował komunikację z testerami, aby wszelkie nowe opcje były dodawane w formie jak najbardziej stabilnej.
Galerie zdjęć – Grono zaoferowało doskonałe galerie zdjęć z niesamowicie powiększonym transferem. Dodatkowym atutem była możliwość przeglądania zdjęć na pokazie slajdów. I znów – pamiętasz, kiedy to pojawiło się w facebooku? Dwa lata temu? Dopiero?
Dodaniu każdej większej nowej funkcjonalności w serwisie zawsze towarzyszyły emocje. Ale chyba nic nie wzbudziło ich tyle, co BLIMP. Była to prosta funkcjonalność „piszesz krótki status i klik” – już leci do sieci oraz informuje Twoich przyjaciół. Grono posiadało szerokie spektrum opcji kontaktowych, ale właśnie Blimp sprawił, że zostało posądzone o plagiat – kilka tygodni później został uruchomiony serwis Blip.pl (Bardzo Lubię Informować Przyjaciół), którego core było właśnie to, co Grono już zaoferowało swoim użytkownikom. Oczywiście Grono.net plagiatu się wyparło; Serwis zaoferował mikroblogowanie, a jak to już jest w branży interaktywnej, newsowej, czy każdej innej – największe laury zbiera pierwszy. Kolejne lata pokazały, że Blimp wcale z Grona króla internetu nie uczynił, a trend w Polsce na mikroblogging jest słaby.
Interakcje były projektowane pod ludzi, a moim – i później moich kolegów, koleżanek – „po fachu” zadaniem było tak poprowadzić komunikację w serwisie, aby zebrać jak najwięcej opinii i przekazać do odpowiednich działów. Proces ten był bardzo ważny w formowaniu społecznościowego charakteru Grono.net, w którym – co oczywiste – kluczową rolę odgrywali użytkownicy.
Kto wyznaczał wtedy trendy a może przesypiano je, bo …
Bo kreowano trendy? Grono.net mogło pochwalić się rozwiązaniami autorskimi. Wielokrotnie dodawałem na „SG” notki zaczynające się od „Pierwsi na świecie udostępniamy Wam…”, ale także podpatrywaliśmy trendy – jasne. Potem maksymalny nacisk był kierowany na to, aby podać je w formie jak najatrakcyjniejszej, a nie nachalnie skopiowanej i bez przemyślenia wdrożonej. Prezesem firmy był wizjoner.
Dopóki działała machina wieloosobowa i wielozadaniowa to takie działanie miało mniejszy/większy sens. Potem – 2009 – Grono.net przypominało już tonącego, który chwyta się brzytwy; zaczęto nachalnie kopiować facebooka z nadzieją, że to jakkolwiek uratuje odpływ Gronowiczów zapewne stających się Fejsowiczami. Niestety , ale to wywołało skutek odwrotny do zamierzonego – ludzie nie chcieli korzystać z podróbki skoro tak niedaleko było do oryginału. To oczywiście paradoks, bo oryginałem tym powinno być Grono.net. Gdyby tylko plany zdobycia rynku brytyjskiego się powiodły to najprawdopodobniej dziś rozmawialibyśmy inaczej. Z kolei do mnie docierały opinie, że z serwisu dalej chętnie korzystają studenci i właśnie tam mają swoje dyskusje nt wielu kluczowych dla nich aspektów. Być może należało ten kierunek obrać i zachować?
Retrospekacja:
W 2007 roku Grono.net obudziło się ze stale odwlekanym projektem „Szkoły”, czując oddech „Naszej-Klasy.pl” na plecach. Co ciekawe koncepcja tego projektu była nam znana już PRZED powstaniem „nk.pl”! Bacznie obserwowaliśmy inne rynki i analizowaliśmy ich fenomeny. Ale jakoś „Szkoły” były odwlekaną nakładką, zawsze było coś ważniejszego do wdrożenia na cito. Priorytety zmieniły się całkowicie, gdy Nasza-Klasa.pl rosła w siłę, a jej formuła okazała się w Polsce strzałem w 10-kę. Grono przystąpiło do kontrataku. Niestety za późno, z miernym skutkiem.
Był to ostatni – z dziesiątek wstecz – projektów w Gronie, w którym brałem udział. Później serwis zaczął wręcz niesmacznie przypominać facebooka oraz niegdyś infantylnego ePulsa.pl – pojawiła się jakaś gronowa waluta i sporo opcji powodujących, że serwis ten stał się przeładowany funkcjonalnościami, a Użytkownikowi przypominał labirynt.
Dlaczego grono.net zarabiało tak mało, albo prawie wcale? /problem z użytkownikami, przerost formy nad treścią, brak formatów reklamowych/
Posiadam wiedzę na temat monetyzacji serwisów społecznościowych. Ale nie mam tej bazowej – dotyczącej stricte Grono.net – aby udzielić konkretnej odpowiedzi na to pytanie. W przeciwieństwie do polskich polityków – tu się nie znam i nie wypowiem. W tamtym okresie nie byłem odpowiedzialny za przychody Grona.net.
Ale coś w biznesie reklamowym się działo…
Warto wspomnieć, że ciekawym rozwiązaniem, nad którym pracowano kilka lat, miał być program partnerski nazwany „Strefą Grono.net”. W porozumieniu z Bankiem BZ WBK powstały specjalne Gronokarty płatnicze. Plany były jeszcze szersze, obejmowały wykorzystanie geolokalizacji i koncentrowały się na Użytkowniku poza siecią. (Geolokalizacja w Gronie działała doskonale i była opcją stale udoskonalaną)
Na szybach sklepów partnerskich znajdowały się naklejki „Strefa Grono.net” – to miało informować ludzi, że jeżeli należą do programu to mogą kupić taniej. Tak miały się przeplatać dwa światy relacji – hybryda świata wirtualnego z realnym i wymierne korzyści dla Gronowiczów. Powstały też karty Strefy Grono.net i akcja promocyjna:
Ale cofnijmy zegar o kilka lat – atutem dla reklamodawców miała być reklama kontekstowa, która niczym się nie różni od tego, co dzisiaj widzimy w prawej kolumnie na facebooku. I to wszystko od 2005 roku – wtedy została opracowana jej formuła. Pamiętam, że koncepcja tego systemu została opracowana jeszcze w biurze przy ul. Opaczewskiej w Warszawie. To był 2005 rok. Teraz mamy 2013, a dochody facebooka z tej formy stanową potężny procent w torcie przychodów. Pozostają jeszcze Gronowładni i wpływy z abonamentów / pakietów. Ale z tego co wiem były znikome wartości.
Dział sprzedaży Grono.net – w porozumieniu z działem marketingu i nami – „działem moderacji” przygotował ofertę na komercyjne grona tematyczne. Jeżeli pamięć mnie nie myli to pierwsze należało do marki Under Twenty (Dr. Irena Eris), jednak zainteresowanie było znikome pomimo aktywnej promocji na stronie głównej serwisu. Produkt ten nie miał tak silnej identyfikacji emocjonalnej, jak dziś na facebooku. Ale mówimy o latach minionych . Ludzie logowali się do Grona po to, żeby nawiązać / utrzymać relacje ze znajomymi – nie markami.
Bunt użytkowników grono.net w 2009 (jeśli dobrze pamiętam – „kopiowanie Facebooka”), to był początek końca czy też obudzenie się z ręką w nocniku?

Grono.net z produktu niesamowicie wyróżniającego się na tle konkurencji stało się produktem typowym, w dodatku uzurpującym sobie wygląd większego gracza. To nie mogło się na dłuższą metę udać przy takiej skali CTRL+C >> CTRL+V.
Buntów w Gronie było kilka, ale ten obserwowałem już jako zwykły użytkownik, z serwisem rozstałem się wcześniej, natomiast w 2008 roku byłem już w szeregach Onet.pl. Pracując ze społecznością musisz być świadom tego, że prędzej czy później napotkasz jej opór.
Im więcej ludzi – tym więcej opinii i reakcji na nowości. Na początku masz bunt pewnej grupy aktywnej – tzw. „działaczy” i „krzykaczy” – oni zawsze mają do powiedzenia. Potem ta sama grupa przekonuje się do nowego interfejsu, bo zaczyna działać przyzwyczajenie – chęć poznawania jest silniejsza od chęci odejścia w ramach buntu. Jeszcze później zaczynają dostrzegać pozytywny tej zmiany i dziękują ci za nią. Tak to działa i umiejętne sterowanie tymi zmianami daje w efekcie sterowanie pozytywne oraz zbalansowanie relacji na linii serwis – użytkownik.
Odczucia Grononowiczów były od pozytywnych przez ambiwalentne do skrajnych. Jedni kochali nas za nowe opcje, które poszerzały przede wszystkim ich możliwości w serwisie, inni twierdzili, że niepotrzebnie usprawniamy serwis, czyniąc go nazbyt wybajerowanym, wręcz lanserskim i nieużytecznym. Ale to jest norma dnia codziennego „po drugiej stronie barykady”. Grono.net bodaj w 2009 przyjęło strategię bezwzględnego dodawania nowości nawet kosztem zadowolenia Gronowiczów. Jednak nieugiętość inspirowana Margaret Tatcher nie opłaciła się, co widzimy dziś – legenda polskiego social networkingu jest tym: www.grono.net.pl Ale dalej należy do tego, kto ją odkupił.
Twoim zdaniem, kiedy „dorodne winogrono” stało się „denaturatem” i dlaczego?

Pytasz się z biznesowego punktu widzenia? Przecież dla większości ówczesnych „stałych bywalców” Grona jest ono dalej pięknym wspomnieniem, retrospekcją. Grono wykształciło ich pod kątem korzystania z serwisu społecznościowego, nauczyło konsumować Social Networking, nauczyło prezencji w sieci, stworzyło nowe nawyki konsumpcji mediów społecznościowych. W Gronie wypadało być jawnym, bo jakikolwiek przejaw anonimowości stawał się intruzywny. Choć początki były typowo anonimowe, istotą były nicki i avatary, czyli tożsamość często wykreowana, alter-ego w sieci. Z początku ludzie traktowali Grono, jak ich własną odmianę Biskupinu – osady, której są społecznością także odpowiedzialną za jej kształt, zasady i obyczaje. Przełom 2008 – 2009 uważam za kluczowy w kontekście odpowiedzi na Twoje pytanie.
Skąd pomysł „serwis tylko na zaproszenia”, dlaczego też zrezygnowano z tej formuły która chyba się sprawdzała i miała posmak „ekskluzywności” ?

Skąd pomysł? Tu bardziej powinni wypowiedzieć się wspomniani wcześniej antenaci: Tomek Lis, Piotr Bronowicz i Wojciech Sobczuk. A dokładniej jeden z nich, który na ten pomysł po prostu wpadł i sprawił, że reszta powiedziała magiczne „robimy”.
Elitarność zwyczajnie się przejadła. Zaproszenia były początkowym marketingowym USP Grono.net i świetnie wyróżniło serwis na tle… no właśnie – przecież nie konkurencji, bo takowej nie było! Ekipa Grona nie uznawała wtedy IRC’a, forów itp. za konkurencję. Komunikatory także nią nie były, a nawet topowy – GG podjął się próby stworzenia serwisu społecznościowego w odpowiedzi na trend.
Zatem formuła „na zaproszenie” nadała inny format i dotąd nieznany w Polsce ton. Każdy znał już logowanie do systemów dyskusji, opinii, maila, itd., ale mało osób znało wtedy logowanie do społeczności i własnego systemu relacji w sieci. To było novum, to była nowa jakość prywatności w sieci. Dostęp na zaproszenie był sexi do czasu, gdy serwis nie był mainstreamowy. Później – powiedzmy to sobie szczerze – do Grona mógł wejść każdy. Nie było żadnej bariery, a firewall „elity” został przerwany dawno temu, więc Zarząd podjął strategiczną decyzję o otwarciu Grona. Spotkało to się z lawiną krytyki społecznej, która z czasem osłabła.
Może „polska szkoła biznesu” utrudnia powstanie rozpoznawalnych marek w social media – Blip, Nasza Klasa, Grono.net. Wszystkie te serwisy miały swoje 5 minut i przespały je.
Jesteś pewny czy przespały? Nie zgodzę się z Tobą. Każdy z nich wykorzystał swoje 5 minut na tyle, na ile: chciał, mógł, umiał, ale – z definicji – „5 minut” nie może trwać wiecznie. Pamiętaj o trywialnej zasadzie cyklu życia produktu. Z czasem paliwo w formie emocji i przywiązania, jakie Internauta gwarantuje na początku – wypala się. Należy tak zarządzać formułą, aby dozować to, co generuje emocje. I tu Grono zrobiło błąd – od 2006 do 2008 mechanicznie produkowało nowości – jedna po drugiej. Co miesiąc nowy feature, czasem dwa, czasem trzy. Co chwilę paczki z samymi nowościami. Ludzie nie zdążyli jeszcze dobrze nauczyć się poprzedniej – wytworzyć nawyku korzystania z niej – a my już dawaliśmy nowe, nowe, nowe… Internauci są przyzwyczajeni do zmian layoutów, nowych funkcjonalności, ale taka intensywność sprawiła, że zaczęli się gubić. Grono miało szerokie ambicje – chciało być największym serwisem społecznościowym w Europie. Ale tempo było fabryczne. Plany były niesamowite i wychodziły daleko poza Polskę obejmując rynek Hiszpański (gdzie wówczas korzystanie z Social Networkingu – termin Social Media jeszcze wtedy nie funkcjonował…), na którym nie było podobnego produktu oraz Wielką Brytanię. Stworzono nowe nazwy, skopiowano dotychczas dobrą strukturę funkcjonalną i layout Grono.net, przetłumaczono i wdrożono. Powstały specjalne działy, m.in. dedykowane osoby do zarządzania projektem na rynku hiszpańskim – Bago.es.
Były dwie osoby po stronie polskiej i ludzie po stronie hiszpańskiej. W stałym kontakcie. Doszło do launchu Bago.es, o którym celowo było cicho w polskich mediach. Znacznie głośniej było w epicentrum zdarzeń, czyli w Madrycie. Został tam zbudowany szklany dom, w którym przez tydzień zamknięto znaną postać. Miała ona kontakt z otoczeniem TYLKO przez Bago.es. Patricia Argüelles była twarzą nowego produktu na ich rynku internetowym. Nowego produktu od Polaków… Tak, centrum dowodzenia było w Warszawie przy Szturmowej 2A, czyli tam, gdzie Grono.net miało swoją siedzibę.
Hiszpańska ekspansja a to ciekawe…
Czy słyszałeś wcześniej o czymś takim? Akcja była rewelacyjna, ale w Polsce nieimpaktowa, wielu dzisiejszych specjalistów ds. Social Media nie ma nawet o niej pojęcia. Informacje te były ukrywane i niedystrybuowane po polskich mediach w obawie o zaburzenie kondycji projektu w Hiszpanii. Obawiano się głównie tego, że polscy użytkownicy zaczną się masowo rejestrować w Bago.es i na dzień dobry zdominują nowy serwis rodzimym językiem i zwyczajami… wiesz, co mam na myśli. Miało to sens, ale Hiszpanie jak nie chcieli korzystać z serwisu społecznościowego – tak mimo zaawansowanej promocji w ‘realu’ – nie korzystali masowo.
Akcja promująca Bago.es była unikatowa. Kilka lat później Harder&Harder skopiował koncepcję akcji dla swojego Klienta LG. Szklany dom stanął w centrum Warszawy. Poniżej link do dyskusji, włączam się na drugiej stronie:
http://www.goldenline.pl/forum/1801330/kampania-lg-onlife-by-harder-harder/s/2
Ponadto zdjęcia dokumentujące akcję (jest ich bardzo mało w sieci, śladowe ilości po wpisaniu „bago.es” w grafice Google’a)
Hiszpańska wersja to jeszcze nie wszystko. Przygotowana została wersja na rynek brytyjski i być może została dostrzeżona przez niektórych właśnie tam. To byłby dobry trop do serwisu „matki”, czyli Grona. Grapeo.co.uk było klonem polskiego serwisu dedykowanemu rynkowi brytyjskiemu.
Masz swój punkt widzenia co do dzisiejszych social media oraz „specjalistów” zajmujących się ta dziedziną. Często jest on dość krytyczny – czy to realizm, czy już zmęczenie materiału?
Realizm, bo zmęczony nie czuję się, nic a nic. Mam w sobie dużo energii do nowych wyzwań i projektów. Prawdziwym wyzwaniem była współpraca przy modelowaniu strategii komunikacyjnej dla Faktów TVN; jak to ugryźć aby stworzyć nowy charakter w ramach już dobrze znanego, ale bez szkody dla programu o 19:00? Fakty TVN udało się przystosować do epoki Social Media; aktualnie nasi reporterzy działają aktywnie m.in. na facebooku, a sam brand na FB, G+, Instagramie oraz w przyszłości na Twitterze. Takie wyzwania lubię. Standardy, schematy nie interesuję mnie, oznaczają nudę i wtórność przed którą się intuicyjnie bronię jak mogę.
Co myślisz o „klubie wzajemnej adoracji” branży internetowej, social media czy teraz blogerów?
Nieuniknione zjawisko. Wiesz Jacek, ważne jest aby po prostu dobrze ze sobą żyć. Ale czasem się nie da mimo najszczerszych chęci. Szczególnie, gdy potrafisz wyrazić statusem to, co chodzi Ci po głowie i odróżnić wartościowych specjalistów od partaczy i uzurpatorów fachu. Ja potrafię.
W każdej branży – mediowej zwłaszcza – formują się kółka wzajemnej adoracji i zawsze jedni na tym zyskują a inni tracą. Ale inne branże też tak działają, np budowlana, czy medyczna. Wzajemności, relacje, utarte ścieżki… To i tak najbardziej neutralne odpowiedniki ;) Ja nie należę do żadnego z tych kółek, staram się nie spoufalać i jestem ciężko dostępny, co pozwala mi obiektywnie oceniać sytuację.
Blogerzy to już społeczność i ważne jest, aby trzymali się razem. Ale blogowanie to jeszcze nie religia, abym wszędzie w sieci widział coraz to większe blogowe monumenty z rozpychającymi się łokciami biskupami swoich blogów. To mnie irytuje, mania wyższości i przekonania, że skoro ludzie czytają co piszę to jestem w jakimś stopniu ponad nimi.
Ja temu nie ulegam, moje opinie potrafiły nie raz sprowadzić blogera na ziemię, nie raz jego / ją zdestabilizować. Większość blogerów nie radzi sobie z krytyką, automatycznie blokuje za własne zdanie wymierzone w ocenę ich działalności twórczej. Naszą cechą narodową jest chęć tworzenia czegoś wielkiego, a w Internecie możesz zbudować coś wielkiego często małym kosztem. Do dzisiejszej branży Social Media bariera wejścia jest bardzo niska, niekiedy ktoś zapyta się o potwierdzenie Twoich umiejętności dyplomem, więc chodzi przekonanie, że może tu pracować absolutnie każdy. Dlatego wraz z branż rozwija się niebezpiecznie wysoka niekompetencja w niej, która będzie dawać o sobie znać w coraz większej ilości kryzysów i wpadek. Reasumując – mi się podoba ten narodowy dryg na monumenty, ta mania wielkości, większości. Mamy już największy na świecie pomnik Jezusa i Papieża – niebawem może szarpniemy się na zdeklasowanie piramid?
Blogerzy to materiał na gwiazdy czy raczej zakompleksione jednostki?

Zależy którzy. Gwiazdy, celebryci i tu analogia do aktorów, spójrz – są aktorzy stricte teatralni, którzy nie chcą brać udział w komercyjnych produkcjach. Nie kręci ich to i wolą zachować cień prywatności, mieć coś z życia. Nie muszą każdym gestem zwracać uwagi mediów na siebie. Ale są też tacy, którzy absorbują na siebie potężne dawki uwagi, bo zwyczajnie jej potrzebują do egzystencji. Dlatego ja wolę blogerów z tej pierwszej kategorii, który swoim stylem nie wymachują mi przed oczami i mają znacznie więcej do napisania niż inni lepiej znani autorzy. Jakości trzeba szukać – na tym to polega.
Wpadki z Twitterem, patologiczne zachowania społeczne na Faceboooku. Czy tacy jesteśmy czy to technologie wyolbrzymiają to co w nas siedzi, niekoniecznie dobrego.

Pamiętasz, co powtarzam od lat? Internet jest przełożeniem zachowań ze świata rzeczywistego na wirtualny. Nigdzie nie jest napisane „wrzuć do sieci zdjęcia cycków by być fajną”, „dodaj zdjęcie fury, żeby zdobyć respekt”. To ludzie decydują o tym, jacy są w sieci. To ludzie od początku tworzą swoją tożsamość sieciową i to jak jest ona postrzegana. Przeważnie są tacy sami jak w rzeczywistości równoległej poza łączem, ale nie zawsze – praca w Grono.net nauczyła mnie, że często w sieci uwypuklają się kontrasty nie znane nam z relacji face to face. W internecie introwertyk może być ekstrawertykiem i odwrotnie. Skoro to takie proste to wszystko wydaje się sprowadzać do możliwości. Mamy ich coraz więcej, więc wykorzystujemy je. Możemy ot tak dodać zdjęcie na TT, fejsa, itd. – robimy to. Dopiero potem się zastanawiamy, czy to miało jakiś sens i jakie mogą być konsekwencje. Przykład sprzed kilkunastu dni – zamach w Bostonie. Ludzie wracali się, aby zrobić zdjęcie na Twittera, nie mając pewności, czy za chwilę nie wybuchnie obok nich kolejna bomba. Co z instynktem samozachowawczym? Informacja stała się ważniejsza, a raczej chęć przekazania jej natychmiast, z miejsca zdarzenia. Wracając do użytego przez Ciebie słowa „patologia” – zależy dla kogo, od kogo i po co. Dla rządu egipskiego bunt ludzi przekazujący sobie wiadomość o miejscach spotkań via facebook mogła być patologiczna. Dla innej grupy taka możliwość była zbawienna. Wszystko zależy od perspektywy, ale nie każdy potrafi wyobrazić sobie inny punkt odniesienia.
Nowe media /social media zabiją „stare media”?

Internet bardzo mocno zakorzenia się w innych mediach w niektórych przypadkach już stanowi integralny element przekazu innych mediów. To nieuniknione. Chcąc, czy nie wszyscy wylądujemy w sieci.
Dlaczego media papierowe (gazety, tygodniki) tak słabo sobie radzą w starciu z social media?
Nie nazwałbym tego starciem, a ewolucją. Prasa jest jej poprzednim etapem, na naszych oczach modeluje się historia konsumpcji mediów, ale też jeszcze nie dla każdego… Są nowe – atrakcyjniejsze kanały – szczególnie dla młodego odbiorcy formy konsumowania wiedzy, rozrywki i do tego gwarantują możliwość wyrażenia siebie poprzez interakcję. A jaką interakcję masz z magazynem?
Ty chłoniesz, ale na Twoje pytanie gazeta nie odpowie. To przekaz jednostronny, nowocześni odbiorcy chcą obustronnego. Markom nadaje się tożsamość via Social Media. Istotą jest dialog, a raczej jego możliwość.
Telewizja nadal rządzi i nic nie złamie jej potęgi (nawet media społecznościowe)?

Z pewnością Ty i Twoi czytelnicy kojarzą termin „magia telewizji”. To nie wzięło się ot tak. Telewizor to integralny element naszej kultury. Telewizja to jeden z najpotężniejszych i maksymalnie rozwijanych wynalazków ludzkości. Internet formuje się i analogicznie rośnie w siłę zyskując z roku na rok więcej odbiorców i … fanów. Ja działam zawodowo pomiędzy TV a Internetem, jestem fanem i tego i tego medium. W telewizji robię „Internety” i na tę chwilę nie widzę dla siebie nic lepszego. Natomiast martwi mnie jak wielu speców mających tylko jednokierunkowe doświadczenie (Internet) neguje możliwości telewizji i uśmierca ją. Nie można myśleć tylko trybem „wielkomiejskim”, czy co gorsza – swoje subiektywne odczucia przekuwać na branżowe wnioski dla ogółu.
Skoro coraz większą rolę w ekosystemie mediowym zdobył Internet, jest miejscem tworzenia się gwiazd i osób rozpoznawalnych, to czym wytłumaczysz że wszystkie te osoby „ślinią się na możliwość funkcjonowania w TV”? Czy nie jest tak nadal że to TV tworzy gwiazdy?
I jeszcze raz – magia TV. I zasięg. Są celebryci stricte internetowi, ale gdy zapytasz się o nich ludzi na ulicy, a już szczególnie ludzi np. 35l + to rozpoznawalność będzie praktycznie zerowa. W młodszej grupie, która z Internetem jest za pan brat rozpoznawalność podskoczy. Można powiedzieć, że to telewizja formuje prawdziwą sławę i poszerza jej spektrum, które zapoczątkował Internet. Jako przykłady musiałbym nawiązać do tych dalej raptem kilku przykładów osób wałkowanych wszędzie. Oszczędźmy sobie tego chociaż tutaj.
Jeżeli mowa o celebrycie stworzonym przez telewizję – i na potrzeby telewizji – to rozpoznawalność jest nieporównywalnie większa. Jak to wytłumaczysz? Pomyśl – najprościej. Zasięg. I ta wspominana już przeze mnie po raz trzeci w ciągu tej rozmowy „magia TV”. Internauci mają sentyment do telewizji. Dzisiejsi studenci to pokolenie wychowane na niej; wychowane na bajkach w Cartoon Network, Wieczorynkach w TVP, czy teleturniejach. Telewizja ma ogromny wpływ na odbiorców, ale w dobie Internetu społecznościowego to odbiorcy mają ogromny wpływ na Internet.
Uściślając i wracając do pytania – wg mnie dalej termin „celebryta” jest wyłącznie zarezerwowany na potrzeby TV. W świecie internetowym nie widzę synonimu choć czasem martwi mnie, że takim synonimem po woli staje się słowo „Bloger”. Wg mnie blogosfera jest internetowym synonimem tego, co w TV nazywamy show businessem – występuje wiele analogii w zachowaniach jej reprezentantów. Też co chwilę imprezki branżowe (ścianki), tyle że oni zdjęcia robią sobie sami, bo sieć nie ma swojego odpowiednika papparazzi. I Bogu dzięki. Za to polska sieć ma swój odpowiednik swojego Kubę Wojewódzkiego, Natalii Siwiec oraz wielu innych. Ale to już mediowe naśladownictwo mniejszego za większym.
Pytanie zadawane wielokrotnie, ale – na moje oko – nigdy nie było konkretnej odpowiedzi: Czy Internet jest zagrożeniem dla tradycyjnego dziennikarstwa na przykład w telewizji?
Nie wiem, czy to będzie odpowiedź zadowalająca, ale na pewno będzie trywialna i dość logiczna: dopóki ludzie oglądają programy informacyjne w TV – a tym nie spada oglądalność – nie wolno nam uśmiercać tradycyjnego dziennikarstwa. A ludzie zasiadają punktualnie przed wieczornymi dziennikami, więc jest dla kogo pracować. Na razie mówienie o zagrożeniu jest przesadzone, a realne zagrożenie to dwie różne rzeczy i warto je rozdzielać.
Czy dziennikarz powinien rozgraniczyć życie „medialne” od prywatnego, jak ma się to do „kodeksu postępowania” który wdrożono w TVN (Social Media Policy).

Jak pamiętasz wdrożenie Social Media Policy do TVN spotkało się z oporem dziennikarza TVN24, który głośno wyraził swój sprzeciw. Nie chodziło absolutnie o to, aby cenzurować dziennikarzy.
Tu chodzi o odbiorców – subiektywne zdanie dziennikarza poza godzinami pracy może zaburzyć to, co obiektywnie musi on przekazać społeczeństwu. To może być niespójne, więc konsekwencje mogą być negatywne – utrata autentyczności i wiarygodności.
Prywatne opinie osób znanych zawsze będą utożsamiane z pełnioną przez nich funkcją. Nie ma szans, aby działało to inaczej, przeczy to prawom logiki w tym biznesie. Zobacz na profil Radka Sikorskiego na Twitterze. Lub nie – najpierw zobacz pole „kontakt” na stronie www.msz.gov.pl Zostało uzupełnione o rozróżnienie profilu oficjalnego i prywatnego profilu pana ministra. Ale dalej ministra.
I tu zachodzę w myśl, czy jeżeli Radek Sikorski palnie bzdurę (hipotetycznie) to palnie ją jako Radek Sikorski czy Minister Radek Sikorski? Wg mnie niestety to drugie, bo ludzie identyfikują nas po funkcjach publicznych zwłaszcza. Media społecznościowe to jednak media. Należy korzystać z ich atutów, ale też nauczyć się respektować je.