
Reklama.
W przypadku religii takie pytanie ma szczególny sens. Prof. Daniel Dennett, sławny „nowy ateista” i filozof umysłu, stwierdził w wielu swoich wykładach i publikacjach, iż większość ludzi wierzących nie wierzy w bogów (czy też boginie), ale wierzy w wiarę. Dennett ">przedstawił to zagadnienie szczególnie ciekawie podczas wykładu dla Atheist Alliance International na którym został zresztą odznaczony i zapowiedziany przez swojego przyjaciela, Richarda Dawkinsa:
Z wykładu Dennetta (niestety, jak większość jego wykładów na razie bez polskich napisów), wyciągnąć można wniosek, iż religie mają się tak mocno nie dzięki ludziom głęboko przekonanym, iż jakiś bóg (lub bogini, lub wiele bogów i bogiń) istnieje(istnieją), ale dzięki ludziom, którzy uważają, że religia i wiara pomagają zachować ład społeczny, który im się opłaca. Pisząc to, nie mam na myśli tylko cynicznych polityków, ale też jak najbardziej zwykłych ludzi – nie opłaca się im podważać przekonania o bogu (bogach, boginiach) w rodzinie, czy w środowisku zawodowym. Zatem wielu ludzi wybiera świadomie Matrix religii, gdyż uważa, że to się opłaca. W ten sposób dojść musi do sytuacji paradoksalnych, takich jak na przykład mocno zlaicyzowane społeczeństwa Zachodniej Europy, w których jednak religie mają niemal takie same przywileje, jak w klerykalnej Polsce.
Przedstawię krótką sytuację modelową. Adam udaje wierzącego katolika, gdyż sądzi, że jego żona Ewa jest wierzącą katoliczką i podważanie wiary katolickiej mogłoby zaburzyć szczęście domowego ogniska. Tak samo Ewa udaje wierzącą katoliczkę ze względu na Adama, o którym nie wie, że udaje. Jako, że obydwoje udają, starają się podchodzić do swej wiary bardzo rytualnie, ale raczej o niej nie rozmawiać. Do tego Adam jest szefem małej firmy, gdzie udaje bardzo pobożnego, aby nie zrazić do siebie klientów (z których część też udaje), oraz pracowników (w którym to gronie też większość udaje). Oczywiście mając religijnego szefa pracownicy też raczej nie będą się afiszować ze swoją niewiarą... Taki model można uzupełniać dalej i bardzo łatwo wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym niemal nikt nie wierzy w żadnego boga (czy boginię), ale niemal wszyscy udają, że wierzą, albo przynajmniej darzą religie znacznie większym respektem, niż one na to zasługują. Francja, Wielka Brytania, Holandia to, moim zdaniem, kraje, które w pewnym stopniu pasują do zarysowanej powyżej sytuacji, w swojej istocie dość groteskowej.
Oczywiście w Polsce też takie zjawisko zachodzi i dotyczy być może większości osób deklarujących się jako katolicy.
">Zobaczcie proszę sondę na temat Jana Pawła II, jaką ostatnio zrobiliśmy. To wynik trzygodzinnego zadawania pytań:
">Zobaczcie proszę sondę na temat Jana Pawła II, jaką ostatnio zrobiliśmy. To wynik trzygodzinnego zadawania pytań:
Niemal wszyscy zapytani odpowiadali, że Jan Paweł II jest największym człowiekiem, jaki stąpał po Ziemi, ale znacznie gorzej było z odpowiedzią na pytanie, dlaczego tak sądzą? Wiele wskazuje na to, że duża część Polaków czczących Jana Pawła II uznała po prostu, iż opłaca się zajmować taką postawę. Oczywiście sama postawa wystarczy, bo nikt już nie pyta o podstawy twierdzeń o miłości do Jana Pawła II. Pytań jest mało być może dlatego, iż tak bardzo wielu udaje wielką miłość i atencję do nowego świętego.
No i właśnie. Wraca moje tytułowe pytanie. Czy warto być wolnym? Skoro politykom i zwykłym ludziom opłaca się zajmować postawy niekiedy dewocyjne, padać na twarz przed relikwiami, z pasją głosować za religijnymi dogmatami, to może trzeba się z tym pogodzić?
Nikt przecież nie zna „Całej Prawdy o rzeczywistości,” więc co komu przeszkadza opłacalny mit? Uważam, że jednak przeszkadza. Za religiami idą dogmaty, które godzą w rzeczywiste interesy wielu ludzi. Uznane przez wszystkich mity mają też swoje odzwierciedlenie w edukacji najmłodszych, która staje się przez to gorsza. Jednocześnie religie chcą, aby ich kler był uważany za namaszczonych przez boga/bogów nauczycieli i pedagogów. Tragedia z Zabrza jest jednym z tysięcy przykładów na to, że to nieprawda. A jednak nawet w bardzo laickich krajach uważa się, że przedstawiciele religii mają większe prawa do zajmowania się dziećmi niż ludzie świeccy, zaś przywódcy duchowi do pouczania społeczeństwa.
Oczywiście dogmaty religijne nie są jedynymi dogmatami, które czyhają na naszą wolność. Są też dogmaty polityczne, rasowe, kulturowe, rodzinne, płciowe i wiele, wiele innych. Piszę o dogmatach religijnych głównie dlatego, że są najlepiej promowane i najbardziej zasiedziałe. Przykładowo – uważam, że silna niechęć do USA części środowisk lewicowych bywa dogmatem, prowadzącym na przykład do zbytniego wybielania Iranu, czy Hamasu, oraz zbytniej krytyki Izraela. Jednakże ten dogmat nie jest tak mocno promowany w naszym kraju jak dogmaty katolickie. Nie jest też opłacany z pieniędzy wszystkich podatników, ani „nauczany” w szkole jako odrębny „przedmiot”. Wyobraźcie sobie lekcje nielubienia USA i wybielania Iranu. A są przecież lekcje uczące wiary w katolickie dogmaty... To też lekcje uznawania, że katolicyzm jest prawdziwy, a hinduizm, czy wudu już nie są, nie wspominając już o postawach światopoglądowych odrzucających religię.
Czy warto zatem być wolnym? A raczej dążyć do wolności, bo dogmatów jest tak wiele, że sądzę iż nikt z nas nie jest od nich w 100% wolnym...
Znany działacz laicki i wolnościowiec, Andrzej Dominiczak, ">zwraca uwagę na to, że podstawowym warunkiem wolności od dogmatów jest krytyczne myślenie. Czyli podważanie wszelkich wygodnych pewników, zwłaszcza tych, które nam się wydają wygodne. Obok tego w każdej sytuacji warto być w miarę obiektywnym, nawet gdy przejaskrawione jej przedstawienie nam się opłaca (a zawsze nam się opłaca w jakiś sposób). Andrzej lustruje w ten sposób również nasze, laicko – humanistyczno -ateistyczne środowisko, co nie zawsze podoba się osobom chcącym jasnych haseł i jasnego frontu światopoglądowej walki.
Z kolei prof. Wojciech Krysztofiak, którego oddanie dla wolności słowa jest wręcz szokujące dla części Polaków, obok krytycznego myślenia podkreśla też rolę wyobraźni. To dobrze, że mamy wyobraźnię, że mamy tysiące mitów, że potrafimy stworzyć tysiące innych. Ktoś, kto nie umie sobie wyobrażać nowych, nawet fałszywych rzeczy, ma – zdaniem prof. Krysztofiaka - mniejszy zasób wolności. Tym niemniej krytyczne myślenie wobec tego co sobie wymyśliliśmy jest nieodzowne, bo inaczej nasza fantazja może stać się naszym dogmatem i zablokować dalsze twórcze myśli. Tu dodam od siebie, że dogmaty religijne to przecież odziedziczone fantazje, odbierające wolność jeszcze bardziej niż prywatne, „autorskie” dogmaty.
Ja zaś mogę dodać od siebie, że wolność od dogmatów nie jest możliwa do osiągnięcia tylko na drodze myślenia logicznego. Potrzebne są również emocje, bo bardzo często przy dogmatach trzymają nas „miłość”, „przywiązanie”, „oddanie”, „poczucie bezpieczeństwa”. Moim zdaniem istotna jest sztuka, która pomaga kształtować własne emocje i nie być skazanym na to, co już odczuwamy jako emocjonalną oczywistość. Wśród wielu sztuk, które na nas oddziałują, najsilniejsza jest chyba architektura, choć i muzykę wymieniłbym jako wpływową i wszechobecną. Tworzenie sztuki to moim zdaniem przede wszystkim umiejętność racjonalnego kształtowania przez twórcę emocji u odbiorców dzieła. Taką definicję sztuki zaczerpnąłem ze średniowiecznych traktatów... indyjskich i uważam, że jest bardzo trafiona. W związku z tym zrealizowałem ostatnio film o początkach nowoczesnej architektury w jednej z jej kolebek, czyli we Wrocławiu. Zobaczcie, czy przedstawione w tym materiale dzieła wzbudzają w was twórcze i niedogmatyczne emocje...