W czasie, gdy papież Franciszek I stwierdza nagle, iż nawet ateiści spełniający dobre uczynki pójdą do nieba, zaś Watykan to prostuje, przypominając dogmat, iż bez Jezusa Chrystusa ani rusz, zwłaszcza gdy ktoś miał możliwości zapoznania się z chrześcijaństwem, naszła mnie refleksja na temat nowego ateizmu. Zanim jednak przejdę do meritum, dodam (nie będąc żadnym papieżem), iż jako ateista uważam, że wielu ludzi wierzących chce pozytywnie działać dla siebie i dla innych ludzi, ma dobre intencje, choć z tą religią to się raczej mylą…

REKLAMA
Nowy ateizm zaczął się w pełni rozwijać po zamachu fundamentalistów muzułmańskich na WTC w Nowym Jorku. Wówczas to grono wybitnych naukowców i publicystów uznało, iż pora na jawny, nie bojący się swoich opinii ateizm. Na czele tego ruchu stanęli, dzięki swoim znakomitym publikacjom, Harris, Dawkins, Dennett i nieżyjący już niestety Hitchens. Nowy ateizm znalazł silne oparcie w odkryciach nauk biologicznych, które dowiodły, iż to co ludzie zwykli nazywać duszą (umysłem, psyche), najprawdopodobniej ma całkowicie materialną naturę, której powstanie jest zrozumiałe, gdy spojrzy się na proces ewolucji, w którym przypadkowe mutacje genów są moderowane przez nieprzypadkowy dobór naturalny. Z tej perspektywy patrząc, możliwe, że najważniejszą dla nowego ateizmu pozycją nie jest wcale skądinąd znakomity „Bóg urojony” Dawkinsa, czy „Bóg nie jest wielki” Hitchensa, ale „Samolubny gen” Richarda Dawkinsa.
Neodarwinizm redukcjonistyczny, w którym głównym podmiotem trwających setki milionów lat przemian tworzących różnorodność życia jest gen, pozwolił ateistom oprzeć się bardziej na przesłankach naukowych, niż filozoficzno - społeczno – etycznych, popularnych w wielu dawniejszych formach ateizmu. Powołując się na naukę, nowi ateiści mogli stwierdzić, iż obchodzi ich przede wszystkim prawda o świecie i jego genezie, o człowieku i jego percepcji, włącznie ze świadomością, którą ludzie wierzący zwykli nazywać duszą i oddzielać od ciała. Ta prawda może być miła, lub niemiła, może być wyrażana przez autorytety, albo zwykłych szarych ludzi, ale bez względu na te podziały, prawda jest prawdą. Prawdą, albo przynajmniej najbliższym jej dostępnym nam modelem rzeczywistości. Najbliższym dzięki temu, że nauka nie opiera się na dogmatach, ale na ciągłej weryfikacji opartej na doświadczeniach, analizach i obserwacjach.
Krótko mówiąc, nowi ateiści stwierdzili, że to co mamy w głowie (mózg i wynikająca z jego działania świadomość) i to co mamy przed głową nie stanowi dwóch światów. Należymy w pełni do tego, materialnego świata. Nasze myśli i uczucia mają podłoże w pełni materialne, zaś w bliższej perspektywie jesteśmy bliskimi kuzynami szympansów i bardzo dalekimi krewnymi trawy, krótko mówiąc, całe życie na ziemi to nasza odległa rodzina. Takie śmiałe postawienie kropki nad „i” wzburzyło wielu ludzi wierzących, jak i niewierzących humanistów, którym ten klarowny naturalizm wydał się ideą podważającą ich własne płaszczyzny badawcze i prywatne światopoglądy. Kto wie, czy paradoksalnie to nie w tej drugiej grupie krytyków mają nowi ateiści największych przeciwników. Jako, że ogólnie pojęta humanistyka po części ewoluuje w stronę postmodernizmu i relatywizmu kulturowego, gdzie każda narracja kulturowa jest niemal samodzielnym bytem, owa wrogość w niektórych kręgach narasta. Stwierdzenie, że świat jest jeden i ma materialne, a nie ideowe podłoże, bywa traktowane jak herezja nie tylko przez religijnych mistyków…
Nowy ateizm jednakże nie stroni od refleksji etycznej. Występuje on jawnie i merytorycznie przeciwko ideom religijnym, gdyż jego przedstawiciele uważają, iż religie mają silnie zakorzeniony w społeczeństwie pozytywny wizerunek, tymczasem analiza ich roli w nowszych i starszych dziejach ukazuje wiele ofiar dyskryminacji, agresji, okrucieństwa i innych niemiłych rzeczy. Ta krytyka narasta tym bardziej, że pozytywny wizerunek religii jest kreowany nie tylko przez bezpośrednio nimi zainteresowanych wyznawców, ale i przez humanistów uważających, że ludzkie narracje kulturowe stoją ponad materialną rzeczywistością. Argument z szacunku do prawdy obiektywnej, podnoszony przez najwybitniejszych nowych ateistów, nie trafia do postmodernistów i relatywistów kulturowych. Aby być nieczułym na ten argument, nie trzeba jednak wcale ulegać najmodniejszym nurtom intelektualnym. Starczy spojrzeć na świat akademicki, gdzie dość istotną rolę pełni nawiązywanie do narastających w cieniu korytarzy tradycji badawczych, gdzie raczej pisze się o szkole Kanta, niż wprost buduje własne koncepcje filozoficzne etc. Do tego dochodzi specjalizacja i narastająca niechęć do całościowej wiedzy na poziomie choćby podstawowym. Powoduje to niejako oderwanie od Ziemi, po której wszyscy chadzamy, zaś naturalizm materialistyczny, czy też biologizm traktowane są przez wielu akademików jako określenia pejoratywne. Z drugiej strony nie dziwię się stanowczemu odrzucaniu wielu dywagacji filozoficznych (a teologicznych tym bardziej…) przez nowych ateistów, bo po co wkraczać do rzeki danej tradycji, jeśli już u źródła zauważyło się błędy. Stronie broniącej tej rzeki pozostaje mówienie o rzekomej arogancji nowych ateistów, bo ciężko przecież odciąć gałąź, na której się siedzi, nawet, jeśli jest coraz bardziej spróchniała.
Jawna krytyka religii sprowadza na nowych ateistów zarzut uprawiania „wojującego ateizmu”. Najlepszą chyba odpowiedzią na ten zarzut jest obrazek pokazujący trzech wojowników – wojujący chrześcijanin fundamentalista stoi ze strzelbą nad lekarzem z kliniki aborcyjnej, wojujący islamista uruchamia bombę w metrze, zaś wojujący ateista… pije kawę przed laptopem. Trzeba przyznać, że to przedstawienie jest dość dosadne, ale też ciężko mu odmówić racji. Krytyka idei to nie to samo co zabijanie ludzi, ich dyskryminowanie, czy nawet pogarda wobec nich. Jeśli jawny ateista jest „wojujący”, to jak określić islamskiego terrorystę, czy choćby matkę, która zauważywszy, że jej dziecko odchodzi od wiary, wysyła je wbrew jego woli do gimnazjum katolickiego (udokumentowane są tego typu przypadki). Ogólnie, bardzo niedobrze jest poświęcać ludzi dla idei, zwłaszcza, gdy ci ludzie nie wyrażają na to zgody.
Jako osoba, której nowy ateizm jest bardzo bliski, śledzę z zaciekawieniem jego zmieniający się wpływ kulturowy w naszym kraju. Wydawnictwo CIS wydało wiele dzieł Dawkinsa, przy dużym zaangażowaniu jego polskiego tłumacza Piotra Szwajcera. Harris ma póki co mniej szczęścia. Prekursorska dla nowego ateizmu książka „Koniec wiary” nie może się dostać na listy bestsellerów. Kibicuję jej tłumaczowi, Dariuszowi Jamrozowiczowi, który jest zarówno jej wydawcą, jak i tłumaczem. Miło poznać wydawcę, który ostatni grosz przeznacza na to, aby książka, którą uważa nie bez racji za ogromnie cenną, zaistniała na naszym rynku. Więcej szczęścia ma Andreas Lipiński, współwydawca i tłumacz „Humanizmu ewolucyjnego” Michaela Schmidta - Salomona, który wprawdzie nie przedarł się do głównonurtowych obszarów sprzedaży i promocji, jednak staje się ważnym punktem odniesienia dla wielu ateistów i humanistów świeckich. Teraz biorę udział w działaniach promujących znacznie bardziej kontrowersyjne dziełko Michaela Schmidta – Salomona „Jak jeżyk z prosiaczkiem boga szukali i co z tego wynikło”, którego wydawcami są Lipiński i prezes Towarzystwa Humanistycznego, Andrzej Dominiczak. Jest to książka ateistyczna dla dzieci, o którą nawet w rodzimych, bardziej od Polski laickich, Niemczech toczyła się batalia. A przecież tak wielu ludzi na ziemi uważa, że dzieci rodzą się muzułmanami, chrześcijanami czy hinduistami. Gdzie jest miejsce na ich samodzielny wybór? Być może ateistyczne książki dla najmłodszych pozwalają zaistnieć możliwości wyboru. Dla starszych dzieci mamy przepięknie wydaną „Magię rzeczywistości” Dawkinsa, która bynajmniej nie przypadkowo zestawia starożytne mity (w tym, obok wielu innych, biblijne) ze współczesną, naukową wizją świata. Pytanie stawiane nie wprost przez tą świetną książkę brzmi nie tylko „co jest prawdziwsze?”, ale też „co jest piękniejsze i bardziej ciekawe?”.