
Trzeciego maja 2013 roku zapadł wyrok przed Sądem Rejonowym w Gdyni, uniewinniający Nergala - wokalistę zespołu Behemoth, który został oskarżony za obrazę uczuć religijnych spowodowaną podarciem Biblii na własnym koncercie. Artysta stwierdził, iż wyrok to "zwycięstwo logiki nad zabobonem, zacietrzewieniem i wstecznictwem".
REKLAMA
Sąd nie uznał, iż wolno publicznie drzeć Biblię. Stwierdził jedynie, iż koncert Nergala był imprezą zamkniętą i żaden z fanów zespołu Behemoth nie poczuł się urażony. Osoby, które wniosły pozew uznając się za "pokrzywdzone", nie były obecne na koncercie, zaś z wydarzeniami mu towarzyszącymi mogły się zapoznać tylko z opowieści, lub z nielegalnych rejestracji, gdyż organizatorzy koncertu nie wyrazili zgody na nagrywanie. Za pokrzywdzonych uznali się walczący z sektami Ryszard Nowak i czterech polityków PIS.
Jak to więc jest z tym darciem świętych ksiąg? Z pozoru odpowiedź powinna być prosta - ktoś kto kupi wydawaną w milionach identycznych egzemplarzy książkę, powinien mieć prawo robić z nią co chce. Jeśli chce z niej zrobić trociny dla chomika, to przecież jego pieniądze. Zresztą, w obecnych czasach, gdy stopień czytelnictwa w Polsce jest żenująco niski, w tanich księgarniach można kupić za grosze wielkie tomiszcza, nie zdziwiłyby mnie zatem osoby uznające, iż jest to jeden z tańszych sposobów na pozyskanie papieru (oczywiście do innych celów, niż pisanie). Zresztą książki, których nawet w Taniej Książce nie uda się sprzedać, tak czy siak idą na przemiał... Oczywiście na wyprzedażach pojawiają się też święte księgi, ale jako, że mój artykuł jest być może "miejscem publicznym", nie ośmielę się rozmyślać nad tym, co się z nimi dzieje, jeśli nikt ich nie kupi...
Nie dziwi mnie oczywiście potrzeba ochrony ksiąg unikatowych i zabytkowych. Tak czy siak ich ilość maleje, bo przecież zdarzają się pożary znaczących bibliotek, muzeów i prywatnych kolekcji. Z uwagi na takie, a nie inne dzieje naszej cywilizacji, wiele starych manuskryptów to dzieła religijne, w tym psałterze, ewangeliarze i Biblie. Podobnie jak zabytkowa architektura sakralna, mają one wartość nie tylko religijną, ale przede wszystkim artystyczną i historyczną. Celowe ich zniszczenie jest zubażaniem ludzkości o źródła jej historii, jak i w wielu wypadkach o owoce kreatywności dawno już nieżyjących, a niekiedy wybitnych twórców miniatur czy grafik. Te wszystkie argumenty nie dotyczą jednakże masowych, wysokonakładowych współczesnych edycji księgarskich.
Skąd zatem zakaz publicznego niszczenia świętych ksiąg? I dlaczego tylko ich? Czy ktoś niszczący publicznie katalog znaczków pocztowych nie obraża uczuć filatelistów? Co zrobić z aktorem (albo reżyserem), który w filmie niszczy na przykład współczesne wydanie Iliady Homera? Czy instytuty filologii klasycznej mogą domagać się z tego powodu ukarania sprawców? Dlaczego uczucia przykładowych filatelistów i filologów klasycznych są prawnie uznane za drugorzędne wobec uczuć miłośników Biblii czy Koranu? Czy jako ateista mogę się domagać wielotysięcznego odszkodowania (albo i dwóch lat więzienia!) od osoby, która publicznie zniszczy "Boga urojonego" Dawkinsa, czy też "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego?
Abstrahując od tego, że nie mogę się zgodzić z jakimkolwiek karaniem osób, które zniszczyły wysokonakładową książkę nabytą za własne pieniądze, zastanawiam się nad innym jeszcze zagadnieniem. Czy z tą całą świętością świętych ksiąg to nie jest jednak trochę przesada ze strony wierzących? Czy nie jest to nadużywanie swoich prawnych przywilejów? 20 marca 2011 roku światową opinią publiczną wstrząsnęło spalenie Koranu w parafii pastora Terry'ego Jonesa w Gainesville na Florydzie będące zwieńczeniem sześciogodzinnego procesu Koranu. Jones twierdził, że Koran głosi prawdy niezgodne z Biblią, i zachęca muzułmanów do przemocy. Rzeczywiście, wkrótce po tym akcie przemoc muzułmanów przejawiła się w różnych miejscach na świecie i obok kukieł amerykańskiego prezydenta zginęli ludzie. Zachodni intelektualiści mieli podzielone zdania, jeśli chodzi o ocenę tych zajść. Wielu z nich skłaniało się bardziej do krytyki ekscentrycznego pastora, niż do piętnowania morderców, którzy z uwagi na spalenie książki przelali krew niewinnych ludzi europejskiego i amerykańskiego pochodzenia. Mnie dziwiło jeszcze coś innego. Mam wśród swoich znajomych muzułmanów (wielu muzułmanów to sympatyczni ludzie), z którymi czasem rozmawiam na temat ich wierzeń, badam też hobbystycznie kulturę muzułmańską, interesując się kaligrafią, muzyką i architekturą (zdecydowanie jest czym). Od nich, jak i od wielu ich znajomych imamów, niejednokrotnie słyszałem opinię, iż prawdziwy Koran musi być wydany w języku oryginalnym. Tłumaczenie Koranu nie jest dla prawego muzułmanina czymś świętym, jest tylko tłumaczeniem. Znając tę popularną, również wśród muzułmańskich duchownych, opinię, w trakcie afery spowodowanej przez pastora Jonesa szukałem w mediach informacji, czy "sądzony" przez chrześcijanina Koran był wersją oryginalną, arabską, czy tylko angielskim tłumaczeniem, o jakie chyba w USA znacznie łatwiej... Nie można było przecież zakładać, iż ekscentryczny pastor jest znawcą teologii muzułmańskiej. W pewnym momencie uświadomiłem sobie jeszcze większy paradoks - skoro ja nie mogłem znaleźć informacji na temat tego, czy pastor osądził Koran, czy tylko jego tłumaczenie (zwane przez niewtajemniczonych "Koranem"), to jak się co do tego upewnili talibowie i inni mściciele Koranu, przelewający za niego krew zupełnie przypadkowych ofiar euro - amerykańskiego pochodzenia?
Z Biblią zdaje się nie ma tego problemu. Każda jest "prawdziwa", nie musi być to publikacja zawierająca tylko języki oryginału. Jednakże znacząca grupa chrześcijan na świecie przyznaje, że "Biblii nie należy traktować dosłownie". Część z niej to dla nich metafory, zaś na przykład niezbyt miłe zachowania związane z podbijaniem Ziemi Obiecanej, to zdaniem wielu chrześcijan rzeczy napisane przez ludzi, a nie przez ludzi natchnionych przez boga. Skąd zatem u niektórych chrześcijan bierze się chęć karania osób niszczących swój własny egzemplarz wysokonakładowej, współczesnej Biblii? Być może grożąc komuś karą do dwóch lat więzienia warto by ustalić, które strony Biblii są z chrześcijańskiego punktu widzenia "naprawdę święte", które są "tylko metaforami", które w końcu "pisali po prostu ludzie, bo przecież Bóg nie chciał zabić wszystkich w tym mieście". Choć zdecydowanie nie popieram prześladowania kogokolwiek za zniszczenie świętej księgi, to wydaje mi się, że nawet osoba, która się ze mną nie zgadza i chce piętnować "książkoburców" powinna ustalić, czy osoba zagrożona niebłahym wyrokiem rzeczywiście zniszczyła tę część Biblii, którą uważa za "na pewno świętą"...
