Pierwszy polski satelita naukowy "Lem" znalazł się 21 listopada w przestrzeni kosmicznej. Satelitę nazwali internauci w ramach konkursu zorganizowanego przez Ministerstwo Nauki w 2010 roku. Pozostaje pytanie, na ile tu, na Ziemi, wciąż żywa jest spuścizna wielkiego polskiego pisarza, Stanisława Lema.

REKLAMA
Satelita "Lem" należy do kategorii tak zwanych "nanosatelitów" - ma kształt kostki o 20 centymetrowych bokach i waży niecałe 7 kilogramów. Dzięki temu mogła go wynieść na orbitę o wysokości 800 kilometrów z bazy wojskowej "Jasny" stosunkowo niewielka rosyjska rakieta nośna "Dniepr". Kolejny satelita "Heweliusz" znajdzie się na orbicie za miesiąc.
Dzięki rozwojowi elektroniki, polski nanosatelita przeznaczony jest, mimo niewielkich rozmiarów, do poważnych zadań. Podkreśliła to minister nauki prof. Barbara Kudrycka: "To jeden z najambitniejszych polskich projektów badawczych. Otwiera drogę do uzyskania przełomowych wyników naukowych". Na skonstruowanie obu satelitów Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przeznaczyło ponad 14 mln zł.
Satelity zostały skonstruowane w ramach programu BRITE-PL przez naukowców z Centrum Badań Kosmicznych PAN i Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN, we współpracy z Uniwersytetem w Wiedniu, Politechniką w Grazu, Uniwersytetem w Toronto i Uniwersytetem w Montrealu.
Satelita "Lem" będzie prowadził przez kilka lat pomiary naukowe 286 najjaśniejszych gwiazd. Łączność z nim umożliwiać będzie stacja kontroli lotów, znajdującą się w Centrum Astronomicznym im. Mikołaja Kopernika PAN (CAMK) w Warszawie. Stamtąd też będą wysyłane komendy do satelity oraz odbierane dane operacyjne i naukowe misji. Satelita będzie obserwować jaśniejsze i gorętsze od Słońca gwiazdy. Naukowcy wiążą z nim nadzieję na lepsze poznanie procesów konwekcyjnych zachodzących we wnętrzu masywnych gwiazd.
Wracając myślami do patrona satelity, Stanisława Lema, żałuję, że obecnie tak niewielu artystów inspiruje się rozwojem nauki i techniki, a także ciągłymi odkryciami otaczającej nas rzeczywistości. Czytając powieści z XIX wieku często spotykam się z zachwytem nad rozwojem ludzkich możliwości i ludzkiej wiedzy. Ta fascynacja jest silnie obecna nie tylko w powieściach Juliusza Verne.
Żyjąc w drugiej dekadzie XXI wieku mam niestety często wrażenie, że nie skończył się wciąż mówiący o swym końcu postmodernizm. Albo też nie skończyła się tzw. "epoka ponowoczesna". Dziwnym jest już samo mówienie o epoce ponowoczesnej u progu nowoczesności... Nie ruszyliśmy przecież jeszcze na rzeczywisty podbój kosmosu, o którym tak ciekawie i głęboko marzył Stanisław Lem.
Obecnie nawet literatura fantastyczna (wraz z opartymi na niej filmami, grami etc.) zdaje się wybierać ścieżki Roberta E. Howarda i JRR Tolkiena (którego skądinąd cenię), czyli nowe wcielenie romansu rycerskiego, ze smokami, rycerzami i czarami. Romans rycerski już w XVI wieku wyśmiewał Cervantes, czyniąc odpowiedzialną za szaleństwo swojego głównego bohatera, Don Kichota, ówczesną literaturę fantasy...
Studiując postmodernistyczne dowody wiary w równorzędność wszelkich kulturowych narracji, oraz przekonanie o tym, że wszystko jest jedynie konstruktem kulturowym, zaś materialna rzeczywistość nie jest zbyt ważna (o ile nie jest tylko "neokolonialną narracją białego człowieka"), mam wrażenie bycia świadkiem powstawania nowej religii, która zniechęca ludzi do nowoczesności, do tego, co możemy stworzyć, co możemy jeszcze odkryć i czym możemy się cieszyć.
Pożerany jest w ten sposób optymizm, który powinien towarzyszyć odkrywcom i odkryciom i udzielać się wszystkim tym, którzy z tego korzystają. Bez tego optymizmu nie pozostaje wiele więcej, jak pogrążenie się w donkiszoterii i skupienie się na walce z wiatrakami nowych mód intelektualnych, zupełnie niekiedy obojętnych na przełomowe odkrycia biologii, astrofizyki, czy fizyki cząstek. Nawet Stanisław Lem w swoich ostatnich dziełach dawał się ponosić pesymizmowi, co jednak łatwo zwalić na karb tego, iż przez większość swoich dni nie żył w wolnym kraju, zaś wolnościowe przemiany były trudne dla ludzi, którzy większość życia spędzili w PRL. Również świetny rosyjski pisarz S-F Kirył Bułyczow zaczął pisać mroczniej po upadku ZSRR.
Dlatego warto się cieszyć z naszego pierwszego satelity badawczego "Lem". To znacznie ważniejszy sukces, niż polskie pochodzenie tego, czy innego przywódcy religijnego, lub dalekie narciarskie loty innego Polaka. Badanie struktury gwiazd to nie jest coś oderwanego od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Niemal całe życie na Ziemi zawdzięcza swą energię Słońcu - czy to bezpośrednio jako rośliny, czy to pośrednio jako zwierzęta. To, że w ogóle istniejemy, zawdzięczamy innej gwieździe, lub gwiazdom, które musiały się rozpaść jako supernowe, abyśmy mieli w sobie cięższe pierwiastki.
My, ludzie, jak i całe życie na Ziemi, jesteśmy w jakimś sensie przejawem aktywności Słońca, podobnie jak jego światło. Bez Słońca nie byłoby ewolucji naturalnej na Ziemi, nie powstałyby miliardy złożonych form, w tym nasz mózg, dzięki któremu możemy poznawać wszechświat. A Słońce jest przecież jedną z 200 miliardów gwiazd w naszej galaktyce. We wszechświecie galaktyk też jest od 100 do 200 miliardów. Badając funkcjonowanie gwiazd dowiadujemy się bardzo wiele o nas samych i o naszej historii.
Sądząc po bezmiarze wszechświata łatwo stwierdzić, iż żyjemy u progu nowoczesności, a nie w epoce "ponowoczesnej". Cywilizacja europejska również nie jest stara, ani nie wygasa. Europejscy naukowcy, w tym Polacy, ciągle odkrywają nowe tajemnice natury. Nagroda Nobla za odkrycie bozonu Higgsa nie była przypadkowa, zaś największy akcelerator cząstek, w którego budowie brali udział również polscy naukowcy, znajduje się w samym sercu Europy. Polska przystąpiła do Europejskiej Agencji Kosmicznej i jest to ogromny sukces naszego kraju i naszych naukowców.
Źródła:
http://www.kosmonauta.net/pl/menu-bezzalogowe/menu-artykuly-bezzalogowe/orbitalne-bz/6023-2013-11-21-britepl-start.html
http://www.racjonalista.pl/index.php/s,38/t,39637
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lem_(satelita)