rocznik 1973, prawnik, Wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Zjednoczonej Prawicy
Od początku swojego istnienia Platforma sporo inwestowała w kreowanie wizerunku organizacji „sympatycznej” - zawsze uśmiechniętej, a jednocześnie poważnej. Zresztą partyjne logo doskonale wpisywało się w klimat, jaki starano się wokół partii tworzyć. Miało być „na poważnie”, ale przy tym życzliwie.
Miało być, ale już nie jest. Coś się rozsypało. „Ch**, d*** i kamieni kupa” - dokonana przez ministra Sienkiewicza diagnoza stanu państwa powinna stać się wyborczym hasłem Platformy. Bo prowadzona przez PO kampania wyborcza nie jest już „sympatyczna”. To raczej czerpanie wiadrem z własnego szamba i oblewanie nim opozycji.
Kalendarium kampanii układa się w dość ponury obraz. Najpierw pycha i pewność sztabowców PO, że pierwsza tura załatwi Bronisławowi Komorowskiemu reelekcję. Potem nerwowy falstart okraszony pospiesznym wprowadzeniem do Sejmu kwestii in vitro. Temat fantastycznie dobrany, bo od lat polaryzujący społeczne nastroje. Nawet, jeśli tym razem nie rozgrzał wyborców, to z pewnością okazał się chwytliwy dla komentatorów i dziennikarzy, którym łatwo można przypisać sympatie polityczne. I tak przywołano stary już i nieco męczący podział na „ciemnogród” i „świat cywilizacji zachodniej”. A Bronisław Komorowski... mógł pokazać się w telewizji.
Chwilę później – widząc jak wielką szkodę wyrządziły Platformie afery Amber Gold oraz „taśmowa” - sztabowcy wykreowali tak zwaną aferę SKOKów. Przestrzelili. Tak na dobrą sprawę żaden wyborca nie zrozumiał, o co w medialnym szumie chodzi, a jedynie grono najbardziej oddanych Platformie dziennikarzy usiłowało skierować oskarżycielski palec w stronę PiS. Prawie się udało. Prawie, bo oskarżenie niczym bumerang zatoczyło koło i uderzyło w samego Bronisława Komorowskiego. Tym razem, prezydent Komorowski wolał się w telewizji nie pokazywać.
Pięć dni temu – oczywiście „przez przypadek” - prokuratura wojskowa przypomniała sobie o katastrofie w Smoleńsku. Panowie prokuratorzy nie powiedzieli nam nic nowego, ale sprawnie odkurzyli dawne emocje i zapowiedzieli kolejną konferencję... na październik, miesiąc wyborów parlamentarnych. Taki tam, zwykły zbieg okoliczności.
W międzyczasie, uciekający przed poczuciem niechęci do samego siebie Michał Kamiński – najnowszy nabytek premier Kopacz – obwieścił, że osoba Andrzeja Dudy kładzie się cieniem na prezydenturze Lecha Kaczyńskiego. Zabieg raczej rozpaczliwy, niż sprytny, ale zawsze trochę smrodu powstało.
I wreszcie wydarzenie z wczoraj. Po latach śledztwa Sąd uznał, że były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a obecnie wiceprezes PiS, przekroczył uprawnienia szefa CBA i musi iść na 3 lata do więzienia. Wyrok absurdalny. Apelacja zajmie miesiące i nie zdziwię się, jeśli będzie rozpatrywana dopiero... w październiku. Ważne jest to, że dziwnym trafem, po kilku latach czynności procesowych, wyrok został wydany w samym środku kampanii wyborczej. Gorzkiego wymiaru całej sprawie dodaje fakt, że sądy dość szybko uniewinniły posłankę PO, która na oczach całej Polski przyjęła łapówkę. Natomiast po raz pierwszy w historii RP skazany zostaje poważny urzędnik państwowy, który ujawnił korupcję w obozie władzy. Pomyje zostały wylane. A Bronisław Komorowski mógł znowu pokazać się w telewizji...
Tak dla jasności – Bronisław Komorowski nie pokazuje się w telewizji, żeby debatować. Rozmów z konkurentami definitywnie odmawia. Ale lubi porozmawiać sam ze sobą. I chce, żebyśmy na to patrzyli. Takie, ot, hobby.