czyli dlaczego różne substancje odurzające traktujemy w różny sposób.
REKLAMA
W edukacji antynarkotykowej oraz debacie dotyczącej polityki narkotykowej w Polsce funkcjonuje od wielu lat dramatyczna historia o młodym małżeństwie, które wzięło na imprezie LSD a następnie po powrocie do domu postanowiło upiec i zjeść kurczaka. Następnego ranka, gdy małżeństwo wytrzeźwiało okazało się, że surowy kurczak nadal jest w lodówce natomiast gdzieś zniknęło dziecko, które niedawno urodziło się parze. Rodzice będąc pod wpływem narkotyków zjedli więc przez przypadek swojego potomka. Jeżeli więc nie chcecie dołączyć do grona kanibali-dzieciobójców (trudno wyobrazić sobie coś gorszego), nie możecie brać narkotyków.
Każda z osób opowiadających tę historię zaklina się, że parę znała osobiście, lub w najgorszym wypadku byli to znajomi znajomych. Po raz pierwszy usłyszałem ją bodajże jeszcze w szkole podstawowej podczas jednej z pogadanek antynarkotykowych, którymi raczy się dzieci w naszym kraju, i które polegają na tym by w przeciągu dwóch godzin lekcyjnych nastraszyć je tak, aby nie odważyły się sięgnąć po narkotyki do następnej pogadanki (czyli przez 2-3 lata). Biorąc pod uwagę, że od 1995 roku kiedy to zaczęto prowadzić w Polsce badania ESPAD dotyczące używania alkoholu, papierosów i nielegalnych substancji odurzających przez młodzież szkolną, odsetek uczniów biorących narkotyki wzrósł ponad dwukrotnie (w przypadku marihuany z 10,1% do 24,3% wśród uczniów III klas gimnazjów i z 17,1% do 37,3% wśród uczniów II klas szkół ponadgimnazjalnych- źródło) możemy stwierdzić, że jest to raczej mało efektywna strategia.
Każda z osób opowiadających tę historię zaklina się, że parę znała osobiście, lub w najgorszym wypadku byli to znajomi znajomych. Po raz pierwszy usłyszałem ją bodajże jeszcze w szkole podstawowej podczas jednej z pogadanek antynarkotykowych, którymi raczy się dzieci w naszym kraju, i które polegają na tym by w przeciągu dwóch godzin lekcyjnych nastraszyć je tak, aby nie odważyły się sięgnąć po narkotyki do następnej pogadanki (czyli przez 2-3 lata). Biorąc pod uwagę, że od 1995 roku kiedy to zaczęto prowadzić w Polsce badania ESPAD dotyczące używania alkoholu, papierosów i nielegalnych substancji odurzających przez młodzież szkolną, odsetek uczniów biorących narkotyki wzrósł ponad dwukrotnie (w przypadku marihuany z 10,1% do 24,3% wśród uczniów III klas gimnazjów i z 17,1% do 37,3% wśród uczniów II klas szkół ponadgimnazjalnych- źródło) możemy stwierdzić, że jest to raczej mało efektywna strategia.
Wracając do opowieści o dziecku w piekarniku, okazało się, że podobne historie można również usłyszeć w odpowiednio zmodyfikowanej wersji zarówno w innych miastach Polski jak i w innych krajach. Czasami jest to para, która wróciła z imprezy techno w Katowickim Spodku, czasami z nielegalnej imprezy rave w lesie pod Londynem, czasami była to nie para a opiekunka do dzieci, która podczas gdy jej pracodawcy byli na przyjęciu postanowiła zapalić marihuanę, podpić trochę alkoholu z barku a następnie coś przekąsić. Okazuje się więc, że historia, która nad Wisłą jest wciąż żywa była w państwach na zachodzie już dawno przewałkowana i odłożona między miejskie legendy. Więcej na ten temat można poczytać tutaj.
Nie chcę jednak poświęcić całego wpisu na przytaczanie głupich historii o narkotykach, a na uwidocznienie problemu, który widzę w dyskusji na temat narkotyków zarówno w Polsce jak i na całym świecie- podejmowania decyzji dotyczących całego społeczeństwa na podstawie pojedynczych przypadków, co jest zarówno skutkiem jak i przyczyną zbyt emocjonalnego a niewystarczająco racjonalnego podejścia do problemu.
Przykładem z ostatnich lat jest sprawa "dopalaczy": w ciągu kilku tygodni media rozpętały ogólnonarodową histerię, opowiadając o dziesiątkach ofiar śmiertelnych, nowych narkotyków, co w efekcie doprowadziło do zdelegalizowania kilkudziesięciu substancji i zamknięcia ponad 1000 sklepów w całym kraju (swoją drogą nikt niewiele osób zdobyło się na refleksję, czym spowodowana była ta niespotykana w skali świata popularność tych substancji). Gdy sprawa już trochę przycichła okazało się, że nie mieliśmy ani jednego potwierdzonego przypadku zgonu spowodowanego dopalaczami! Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii sprawdzało wszystkie doniesienia medialne na temat śmierci młodych ludzi, których przyczyną miały być dopalacze, poprzez kontaktowanie się ze szpitalami, w których rzekomo do nich doszło. Okazało się, że w żadnej placówce lekarze nie potrafili powiedzieć, czy dana osoba odeszła z tego świata właśnie przez "produkty kolekcjonerskie" i czy w ogóle miała z nimi kontakt ("przywieźli młodego człowieka w złym stanie ale nie po wypadku samochodowym więc to mogły być te dopalacze, bo teraz tyle się mówi o tym, ale tak na pewno to my nie wiemy").
W tym samym czasie tysiące osób straciło życie przez legalne substancje jak leki bez recepty czy alkohol. Co więcej, według danych policji w w roku 2010, jak i w poprzednich latach sprawcy większości morderstw, gwałtów, rozbojów i pobić byli pod wpływem alkoholu w momencie popełnienia przestępstwa. Dlaczego kilkadziesiąt niepotwierdzonych informacji o zgonach spowodowanych dopalaczami zdobyło większą uwagę mediów, polityków i społeczeństwa niż kilkaset zabójstw pod wpływem alkoholu? Dlaczego te dane nie wywołały debaty nad tym, czy należy zdelegalizować alkohol? Moim zdaniem powody są przynajmniej trzy:
W tym samym czasie tysiące osób straciło życie przez legalne substancje jak leki bez recepty czy alkohol. Co więcej, według danych policji w w roku 2010, jak i w poprzednich latach sprawcy większości morderstw, gwałtów, rozbojów i pobić byli pod wpływem alkoholu w momencie popełnienia przestępstwa. Dlaczego kilkadziesiąt niepotwierdzonych informacji o zgonach spowodowanych dopalaczami zdobyło większą uwagę mediów, polityków i społeczeństwa niż kilkaset zabójstw pod wpływem alkoholu? Dlaczego te dane nie wywołały debaty nad tym, czy należy zdelegalizować alkohol? Moim zdaniem powody są przynajmniej trzy:
1. Jesteśmy emocjonalnie oswojeni z negatywnymi skutkami używania legalnych środków. Każdy z nas wiele razy widział ludzi leżących na przystanku autobusowym z butelką taniego wina czy piwa w ręce. Widok człowieka wymiotującego po alkoholu nie wzbudza w nas strachu, a co najwyżej obrzydzenie. Gdyby ktoś jednak stał na ulicy i przez pół godziny śmiał się na cały głos z pewnością wywołałby niepokój przechodniów, którego skutkiem byłaby interwencja patrolu policji bądź karetki- "Dlaczego się tak śmieje? Pewnie jest naćpany albo chory psychicznie. Może zrobić komuś krzywdę."
2. Legalne substancje znamy lepiej. Przeciętny człowiek nie ma oczywiście wiedzy na temat tego jakie procesy aktywuje w naszym organizmie alkohol, papierosy czy środek przeciwbólowy ale zażywa je sam, bądź codziennie obcuje z ludźmi, którzy je zażywają. Wiemy, że po połknięciu kilku apapów albo wypiciu kilku piw nie wsadza się dziecka do piekarnika, nie wiemy jednak jak zachowuje się człowiek pod wpływem extasy czy LSD więc jesteśmy w stanie przyjąć, że jest zdolny do czegoś takiego.
3. Specyfika mediów i polityki, wynikająca częściowo z dwóch poprzednich punktów. "Mężczyzna w Kołobrzegu rozbił się samochodem po pijanemu" to żaden news- każdy wie, że codziennie w Polsce ludzie giną w wypadkach samochodowych spowodowanych alkoholem. "Nasze dzieci umierają od dopalaczy" to już temat do wieczornych wiadomości. Podobnie z polityką- "będziemy chronić kraj przed handlarzami śmiercią" brzmi znacznie lepiej niż "obniżymy spożycie alkoholu o 15%", mimo, że w liczbach bezwzględnych oznaczałoby uratowanie zdrowia i życia znacznie większej liczby ludzi.
Teraz pojawia się pytanie- czy powinniśmy w takim razie zdelegalizować szkodliwe substancje, które obecnie są legalne, mimo, że przyczyniają się do śmierci wielu osób? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Pomimo wszystkich szkód jakie wyrządził choćby alkohol w naszym społeczeństwie, to większość jego użytkowników nigdy pod wpływem nikogo nie zabiła, nie zgwałciła ani nie prowadziła samochodu. Skrajnie niesprawiedliwe byłoby więc aresztowanie ludzi w całym kraju dlatego, że ktoś gdzieś zrobił po pijaku coś złego. Tej logiki nie stosuje się niestety w Polsce do narkotyków. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że ich zażywanie również doprowadziło do niejednej tragedii i różnorakich problemów społecznych, jednak obecne prawo narkotykowe tworzy ich znacznie więcej, choćby poprzez umieszczanie co roku tysięcy młodych ludzi za posiadanie narkotyków w rejestrze skazanych, przez co będą mieli oni problemy ze znalezieniem pracy.
Interpretowanie całego problemu i proponowanie rozwiązań na podstawie pojedynczych przypadków nie jest jedynie domeną dziennikarzy i polityków. W zeszłym tygodniu byłem na organizowanej przez OSF GDPP i PSPN konferencji dotyczącej polityki narkotykowej w Czechach. Jedna z prelegentek krytykowała karanie ludzi za posiadanie narkotyków na własny użytek na co usłyszała od pewnego pana profesora, będącego autorytetem na temat narkotyków w "programach śniadaniowych", żeby przyjechała do ośrodka dla uzależnionych, w którym on pracuje, i zobaczyła co narkotyki zrobiły z jego pacjentami, to przestanie popierać depenalizację posiadania. Nie było oczywiście cienia refleksji nad tym, że osoby w ośrodku reprezentują jedynie pewien odsetek całej grupy ludzi używających narkotyki (a więc zdecydowana większość użytkowników nie ma takich problemów jak oni), oraz tym, czy gdy zalegalizujemy/zdelegalizujemy daną substancję to liczba problemów z nią związanych się zwiększy/zmniejszy (nie ma żadnych dowodów, na to, że zaostrzanie przepisów antynarkotykowych zmniejsza liczbę osób używających narkotyków. Wręcz przeciwnie, przeznaczanie środków na edukację i służbę zdrowia zamiast na policję i prokuraturę przyniosło w krajach które się na to zdecydowały, jak choćby Portugalii i Szwajcarii bardzo pozytywne efekty).
Logikę mediów, polityków i części "ekspertów" możemy zamknąć w jednym zdaniu- żeby dzieci w Polsce nie kończyły w piekarnikach musimy wsadzać do więzień jak największą liczbę osób. Oczywiście ten, kto się z nami nie zgadza popiera pieczenie dzieci.
Logikę mediów, polityków i części "ekspertów" możemy zamknąć w jednym zdaniu- żeby dzieci w Polsce nie kończyły w piekarnikach musimy wsadzać do więzień jak największą liczbę osób. Oczywiście ten, kto się z nami nie zgadza popiera pieczenie dzieci.
