Potrzebujemy Unii Europejskiej, która pomyślnie przejdzie próbę koronawirusa i tym samym potwierdzi swoją użyteczność dla mieszkańców naszego kontynentu. To już trzecia kryzysowa próba w krótkim czasie. Wszystkie trzy niezawinione. Kryzys finansowy 2008-9 zaraził nas z USA, kryzys migracyjny 2015 wziął się z nieszczęść Bliskiego Wschodu i głodu Afryki, a wirus trafił do nas z Chin. Notuję rozczarowanie Południa i Francji, ale wbrew kłamliwej propagandzie naszego rządu, zdolność antykryzysowa Unii rośnie.
W roku 2020 Bruksela reaguje sprawniej, niż kiedykolwiek, chociaż służba zdrowia nie jest domeną wspólnotową. Od sygnałów ostrzegawczych w styczniu, przez ofertę przekierowania funduszy strukturalnych na walkę z pandemią (bez krajowego współfinansowania), po uzgodniony już pakiet antykryzysowy wart 540 mld euro. Cdn...
Dlaczego rosnąca zdolność antykryzysowa Unii jest istotna? Ponieważ każdy kryzys ożywia narodowe egoizmy i antyeuropejski populizm, czyhający na porażkę UE. A Bruksela nie jest sprawna w komunikowaniu rzeczy dobrych.
Potrzebujemy UE, która jest projektem otwartym, gotowym stawić czoła nowym wyzwaniom. Żadnego „finalite” – kreślenia kształtu docelowego, zwłaszcza federacyjnego! Z prostego powodu: nie ma i nie będzie narodu europejskiego. Od swego początku, czyli Wspólnoty Węgla i Stali, integracja europejska nabierała nowej treści stopniowo, a nie rewolucyjnie – aż do narodzin wspólnej waluty i Europy bez granic. Tworzące ją narody miały wspólną, kulturową pamięć, dzięki czemu możliwa była budowa instytucji ponadnarodowych na fundamencie wspólnych wartości.
Te wartości zapisano w europejskich traktatach. Mówią o tym, jak ubezpieczyć obywatelską wolność przed nadużyciami władzy, a gospodarkę przed nieodpowiedzialnym rządzeniem, obliczonym na zwycięstwo w najbliższych wyborach. Dlatego potrzebujemy Unii, która stoi na straży fundamentalnych wartości, spajających rozmaite tożsamości narodowe. To niełatwe zadanie, bo Unia nie była przygotowana na rozwój sytuacji w krajach, które spełniły wymogi akcesji (tzw. kryteria kopenhaskie), a potem skręciły w kierunku autorytarnym, jak Polska i Węgry.
Nie jest wyposażona w środki zaradcze, bowiem sławny już art.7 jest bezzębny, a szykowana na lata 2021-27 możliwość zawieszenia funduszy unijnych w kraju niepraworządnym może uderzyć w beneficjentów funduszy, płacących za grzechy na górze. Potrzebujemy Europy, która strzeże wartości wspólnego europejskiego domu, ale to nie wyręczy jego mieszkańców - Polek i Polaków - w misji obrony naszej demokracji.
Potrzebujemy Unii, która zaspakaja największą potrzebę mieszkańców Europy – potrzebę bezpieczeństwa. Na kontynent wróciły egzystencjalne lęki i jest to żyzna gleba populizmu, który wskazuje państwo narodowe jako bezpieczną przystań, a obwinia UE. Wnioskiem z kryzysu finansowego, który obudził lęki ekonomiczne, była przebudowa strefy euro na gospodarczą niepogodę (unia fiskalna, rynków kapitałowych i bankowa – ciągle praca w toku).
Wnioskiem z kryzysu migracyjnego jest fundusz migracyjny i azylowy, wpisany w projekt budżetu 2021-27 oraz solidna służba ochrony zewnętrznych granic UE. Wnioskiem z pandemii będzie Europa bardziej samowystarczalna w zakresie lekarstw i sprzętu medycznego, wyposażona w lepszy arsenał reakcji antykryzysowych w dziedzinie chorób zakaźnych. Bardziej socjalna.
Nie potrzebujemy Unii natrętnie regulującej nasz sposób życia i kwestie obyczajowe. Choćby kwestię używania tabaki, co tak mocno wkurzyło mieszkańców Bawarii i naszych Kaszubów.
Zgodnie z zasadą subsydiarności, zatrzymanie „biegunki regulacyjnej” UE jest tak samo ważna, jak zbiorowa siła 27 krajów – warunek znaczenia Europy na arenie globalnej. Jeśli nie chcemy być zaledwie przystawką na stole, przy którym zasiadają prezydenci Chin i USA. Dla Polski stawka jest znowu egzystencjalna – bezpieczeństwo kraju, który Kreml uważa za tymczasową strefę utraconych wpływów.