Kanonizacja Jana Pawła II nie musiała stać się w Polsce narzędziem uprawiania polityki – przez partie, przez Kościół. Mogła pozostać wydarzeniem religijnym dla polskich katolików, a dla pozostałych Polaków mogła się stać okazją do refleksji nad naszą historią najnowszą i rolą w niej Karola Wojtyły.
Janusz Palikot. Filozof, polityk, przedsiębiorca, wydawca książek. Człowiek z Biłgoraja
Kanonizacja Jana Pawła II mogła też stać się pretekstem do dyskusji, a nawet gorącego sporu o faktyczną rolę tego papieża w historii Kościoła katolickiego. Nie musiała być kolejną okazją do wymuszania jedności w najwrażliwszych dla liberalnej demokracji kwestiach, jakimi są kwestie sumienia.
Jeśli jednak zamiast dyskusji, w której ścierają się stanowiska i argumenty, mamy wymuszanie kultu – w polskim Sejmie, w znacznej części mediów, w Kościele hierarchicznym – jest to wina polskiego Kościoła, który z Karola Wojtyły, szczególnie przy okazji beatyfikacji, postanowił uczynić narzędzie umacniania swojej świeckiej władzy, a nie pogłębiania duchowego czy intelektualnego życia polskich katolików. Ale jest to także konsekwencja skrajnego oportunizmu polskich polityków. Oportunizmu, który przemienił się już w najobrzydliwszy cynizm.
Kiedy w Sejmie pojawił się pomysł uchwały upamiętniającej kanonizację Jana Pawła II, posłowie Twojego Ruchu – a są wśród nich zarówno ludzie wyznający światopogląd laicki jak też katolicy, których od Kościoła hierarchicznego oddaliły błędy konkretnych biskupów i księży – zgodnie z własnym sumieniem byli gotowi poprzeć niewyznaniowy tekst takiej uchwały. Zgadzaliśmy się upamiętnić Karola Wojtyłę za jego udział w walce o nowe, bardziej demokratyczne i bardziej suwerenne polskie państwo, za jego wpływ na wydarzenia roku 1980 i 1989. Zamiast takiej uchwały, która nie naruszałaby zasady rozdziału Kościoła od państwa, PSL i PO, licytując się z PiS i Solidarną Polską w zaprzęganiu religii do trwającej kampanii wyborczej, zaproponowały tekst jawnie wyznaniowy, w którym polski Sejm zachęcałby „wszystkich Polaków do podejmowania i kontynuowania dzieła Jana Pawła II”.
Takie sformułowania byłyby na miejscu w dokumencie wewnątrzkościelnym, są jednak niedopuszczalne w uchwale polskiego Sejmu reprezentującego przecież nie tylko katolików. Ale zrozumielibyśmy nawet i to, że PO, PSL, PiS i SP w swoim wyścigu do politycznego poparcia ze strony Kościoła, a nawet SLD w swoim ostrożnym oportunizmie, same przegłosują uchwałę w takim brzmieniu. Jednak przewodniczący klubu Parlamentarnego PO, pani marszałek i wielu innych parlamentarnych reprezentantów Platformy - zażądało przyjęcia tej uchwały w Sejmie przez aklamację, jednogłośnie. A kiedy posłowie Twojego Ruchu odmówili udziału w tej farsie, w instrumentalizacji religii i deptaniu świeckości państwa, po raz kolejny zostaliśmy uznani za „czarne owce”, za osoby „kontrowersyjne”, psujące atmosferę wymuszonej jedności.
W ten sposób z kwestii sumienia polska prawica czyni narzędzie dyscyplinowania. Ocena kanonizacji czy szerzej, postaci i dorobku Karola Wojtyły, jest tu tylko jednym z przykładów. Niedawno podobny spór wybuchł w Sejmie przy okazji uchwały mającej upamiętnić Romana Dmowskiego, wychwalającej go jako postać bez skazy. Byliśmy przeciw, bo mamy inną ocenę człowieka, który niezależnie od swoich zasług wprowadził też do serca polskiej polityki antysemityzm. I pozostawił po sobie spuściznę ruchu narodowego, który przed wojną organizował getta ławkowe i pogromy, a dziś wraca do tej tradycji stosując przemoc na uczelniach i na ulicach. Ale znowu, problemem nie była różnica ocen Romana Dmowskiego, całkiem naturalna pomiędzy politykami prawicy, lewicy, liberalnego centrum. Podobnie jak w przypadku kanonizacji Jana Pawła II, prawica nie chciała się zadowolić przegłosowaniem własnymi siłami uchwały „kanonizującej” Dmowskiego. Zażądali przyjęcia jej w Sejmie przez aklamację. Także głosami posłanek i posłów o lewicowych czy liberalnych poglądach, a co ważniejsze – reprezentujących wyborców, którzy kultu Dmowskiego też nie akceptują. I znowu, najbardziej zdeterminowanymi zwolennikami aklamacji byli parlamentarni liderzy PO.
Polska z oczywistych historycznych przyczyn nie ma nadmiernie rozwiniętej tradycji demokratycznej, a już szczególnie demokracji liberalnej – z gwarancjami praw jednostek i mniejszości, których należy bronić także przeciwko głosowi większości. Nawet jednak w skromnej tradycji nowożytnego polskiego parlamentaryzmu wymuszanie opiewania Dmowskiego na posłach o lewicowych czy liberalnych poglądach; wymuszanie na przedstawicielach innych niż katolicyzm wyznań lub na ludziach o światopoglądzie laickim uczestnictwa w kulcie papieża – to wszystko są standardy niebywałe i niedemokratyczne. W parlamentach II RP nikomu nie przyszłoby do głowy wymuszać na posłach i posłankach PPS wychwalania Dmowskiego. A polscy Żydzi, prawosławni, protestanci czy ludzie o światopoglądzie laickim w tamtych parlamentach nie musieliby „wzywać wszystkich obywateli RP do podejmowania i kontynuowania dzieła katolickiego papieża”.
Dziś jednak te zupełnie podstawowe standardy liberalnej demokracji są jawnie łamane. I to nie przez PiS, ale przez Platformę Obywatelską ścigającą się z PiS-em wyłącznie o prawicowy elektorat, wyłącznie o poparcie ze strony biskupów.
Właśnie dlatego, że kanonizacja Jana Pawła II zamiast wydarzeniem religijnym stała się w Polsce kolejną okazją do wymuszania jedności w kwestiach sumienia, musimy walczyć o prawo do różnicy. Także w ocenie dokonań Karola Wojtyły. Przekonanie o wielkości czy nawet świętości Jana Pawła II jest oczywistym prawem tych wszystkich, którzy w tym kulcie chcą uczestniczyć. Ale obowiązkiem wszystkich innych – nie tylko niewierzących, ale też bardziej niepokornych katolików – jest przedstawianie wątpliwości. Zadawanie pytań. Prowadzenie sporu. Inaczej nie tylko ze świętego uzyskamy świątka, ale pozwolimy zakłamać całą naszą wiedzę historyczną i zdusić wszystkie wątpliwości.
Jaki jest bowiem podstawowy dogmat kultu Wojtyły, który zastępuje próbę rzeczywistego zrozumienia tej postaci poprzez rozmowę czy spór? „Jan Paweł II obalił komunizm”. Nieprawda. Polski papież był uczestnikiem i beneficjentem geopolitycznego procesu, który zakończył zimną wojnę zwycięstwem USA – i szerzej Zachodu – a ZSRR skazał na przegraną i rozpad. Jan Paweł II był też tylko jednym z aktorów ważnego społecznego procesu zachodzącego w Polsce przez całe lata osiemdziesiąte. Procesu, w którym brali udział zarówno ludzie „Solidarności”, jak też uczestnicy okrągłego stołu ze strony partyjnej, rozumiejący już, że „na bagnetach nie da się siedzieć”. Nie jest zatem tak, że „papież dał Polakom wolność”. Wojtyła był jednym z wielu Polaków – świeckich i religijnych, katolików, Żydów, protestantów, ludzi o światopoglądzie laickim – którzy walczyli lub pracowali nad pokojową zmianą Polski, nad jej demokratyzacją. Należy go postawić w tym samym rzędzie, co Lecha Wałęsę, Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego, Adama Michnika..., co nie jest bynajmniej umniejszaniem postaci Wojtyły, ale przeciwnie – oddaniem mu sprawiedliwości.
Mamy też prawo spierać się o rolę, jaką Karol Wojtyła odegrał w historii całego Kościoła Katolickiego. Czy rzeczywiście był w nim „papieżem tysiąclecia”? Czy jego wkład w doktrynę i dorobek instytucjonalny Kościoła da się w ogóle porównać z wkładem ludzi takich jak Tomasz z Akwinu, papież Innocenty III, Leon XIII czy Jan XXIII? Ja uważam, że na tle wielkich katolickich teologów czy reformatorów Kościoła, dorobek Jana Pawła II wypada więcej niż skromnie. A charyzmatyczność Wojtyły, jego zdolność do nawiązywania kontaktu z tłumami, przesłoniła nam fakt, że jego encykliki były eklektyczne, filozoficznie płytkie, intelektualnie bez większej wartości. A jego diagnozy współczesnego świata okazywały się fałszywe. Jak choćby uznanie liberalnego Zachodu, z jego pluralizmem, tolerancją, elementami państwa opiekuńczego, których w „katolickiej Polsce” wciąż jeszcze nie zdołaliśmy zbudować - za „cywilizację śmierci”. Dostarczył w ten sposób argumentu i broni ludziom – w polskim Kościele i na polskiej prawicy – którzy odrzucają cały dorobek polskiej demokracji po roku 1989.
Dla mnie ten papież był wielki w czasie swego umierania. Kiedy najpierw zrezygnował z najcięższych środków przeciwbólowych, wybrał świadome cierpienie, dopóki było świadome, dopóki pozwalało mu zachować ludzką godność, także jako szefa wielkiej instytucji. A później, kiedy zrezygnował z „uporczywego leczenia”. Wybrał godne odejście. To oczywiste, że dla mnie - osoby niereligijnej – był to heroizm świecki, ale w niczym go to nie umniejsza.
Jednocześnie jednak Jan Paweł II zniszczył Teologię Wyzwolenia. Wykluczył z Kościoła lub zepchnął na jego margines wielu jezuitów i dominikanów kojarzonych z tym nurtem. A narzędziem oddziaływania Kościoła – nie tylko w Ameryce Łacińskiej – uczynił Opus Dei i Legion Chrystusa. Organizacje elitarne, niemające wiele wspólnego z duchem Ewangelii, obrastające patologiami. Janem Pawłem II, ukształtowanym przez polskie doświadczenie, niepotrafiącym w tym wypadku myśleć w kategoriach naprawdę uniwersalnych, kierowało fałszywe przekonanie, że lewicowość czy po prostu wrażliwość społeczna popychająca ludzi Kościoła w Ameryce Łacińskiej podejmujących walkę z najbardziej niesprawiedliwymi i okrutnymi dyktaturami, to „wpływ ZSRR”.
Z pedofilią walczył słowem, a chronił ją uczynkiem. Księża winni pedofilii byli faktycznie osłaniani przed świeckim wymiarem sprawiedliwości, a ochraniający ich biskupi w „Kościele Jana Pawła II” awansowali. Kolejne deklaracje, a później formalne decyzje mające przeciwdziałać tej pladze, Jan Paweł II formułował i podejmował dopiero w odpowiedzi na działania świeckiego wymiaru sprawiedliwości i mediów. Ofiary pedofilii w Kościele nie kanonizowałyby polskiego papieża, ale ich świadectwa nie zostały wzięte pod uwagę przez „adwokata diabła”.
Sobór Watykański II do tej pory kojarzymy z Janem XXIII, bo z Janem Pawłem II go kojarzyć po prostu nie sposób. On realnie hamował soborowe reformy. W czasie jego pontyfikatu Kościół stał się bardziej scentralizowany, laikat był w nim spychany na margines życia kościelnego przez kler. Nadzieje na głębszy dialog ze świecką nowoczesnością, nadzieję na większą równość kobiet w Kościele – wszystko to zostało pogrzebane. Z tego zresztą powodu Franciszek zdecydował się na jednoczesną beatyfikację Jana Pawła II i Jana XXIII – papieża Soboru. Chcąc w ten sposób nieśmiało pokazać, że konserwatyzm Karola Wojtyły nie jest być może jedyną twarzą Kościoła.
Wiem, że te oceny – na świecie dość powszechne, zarówno wśród krytyków Kościoła jak też podzielane przez wielu katolików – mogą zaskakiwać w Polsce, kraju przyzwyczajanym do jednomyślności, przymuszonym do kultu. Dlatego właśnie nigdy nie chciałbym ich nikomu narzucać. Chcę po prostu mieć prawo do sporu – także o Karola Wojtyłę. A już na pewno nie chcę Wojtyły odzierać ze świętości „przez aklamację”. Tak jak posłowie PO, PSL, PiS i Solidarnej Polski chcą go przez aklamację czynić w Sejmie świętym.