
Gdzie jest ta "zielona wyspa" ?
REKLAMA
PSL współrządzi krajem od blisko pięciu lat. Nadużycia i inne nieprawidłowości z udziałem polityków PSL zdarzają się z częstotliwością proporcjonalną do afer z udziałem przedstawicieli PO. Zwykle jednak nie poświęca się im takiej uwagi. Przypominamy część z nich.
PSL stosuje nepotyzm i obrzydliwe partyjniactwo.
(Gazeta Finansowa – 18-05-2012)
(Gazeta Finansowa – 18-05-2012)
Nepotyzm i partyjniactwo PSL przekracza wszelkie dopuszczalne granice. W szeroko rozumianym sektorze rolnym zatrudnienie znajdują działacze tej partii oraz rodziny jej prominentnych polityków.
„Porozumienie Służy Ludziom” – pod takim hasłem w poprzednich latach szedł do wyborów PSL. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Adam Kalinowski, brat byłego prezesa PSL, a obecnie europosła Jarosława Kalinowskiego, został zatrudniony w Zamojskich Zakładach Zbożowych i Towarowych, pensja około 10 tys. zł; Andrzej Kłopotek, brat prominentnego posła ludowców Eugeniusza Kłopotka, znalazł zatrudnienie w oddziale spółki Elewarr w Wąbrzeźnie, wynagrodzenie ponad 7,5 tys. zł; Dariusz Żelichowski, syn byłego szefa klubu parlamentarnego PSL, Stanisława Żelichowskiego, pracuje na stanowisku doradcy w centrali Elewarr Sp. z o.o. w Warszawie, odbiera pobory w wysokości 2,8 średniej krajowej.
Nepotyzm i partyjniactwo PSL przekracza wszelkie dopuszczalne granice. W szeroko rozumianym sektorze rolnym zatrudnienie znajdują działacze tej partii oraz rodziny jej prominentnych polityków. Struktury Agencji Rynku Rolnego, Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz Agencji Rezerw Materiałowych są obsadzane przez ludzi z PSL. Premier Donald Tusk, mimo zapowiadanej polityki wysokich standardów, nie podejmuje żadnych kroków, w pełni tolerując taką sytuację.
Woda na młyn
Jedną z najciekawszych osób działających w orbicie PSL jest Zbigniew Komorowski. Jest on nazywany Gudzowatym branży spożywczej, z uwagi na wpływy, jakimi dysponuje na rynku produktów spożywczych. To dobry znajomy obecnego wicepremiera Waldemara Pawlaka. W roku 2002 był głównym udziałowcem Warszawskiej Giełdy Towarowej, w czasach, kiedy funkcję prezesa tej instytucji sprawował właśnie Pawlak. Z majątkiem szacowanym na 1100 mln zł, zajął w 2011 r. 23. miejsce na liście najbogatszych Polaków w rankingu tygodnika „Wprost”. Komorowski na początku procesu transformacji założył wraz z Edwardem Mazurem znaną firmę „Bakoma”, kupił również sieć zakładów zbożowych w Brzegu, Bydgoszczy, Szymanowie i Kielcach, tworząc grupę Polskie Młyny S.A. Dzięki temu stał się głównym rozgrywającym na polskim rynku zbożowym. Jest on ściśle powiązany z PSL, w latach 2001-2005 pełnił mandat posła IV kadencji z ramienia ludowców. Obecnie skupił się na działalności typowo biznesowej. Jakiś czas temu krążyły pogłoski, że Komorowski chce zakupić młyny spółki Elewarr, kontrolowanej przez Agencję Rynku Rolnego. To potentat na rynku zbożowym, zajmujący się skupem i przechowywaniem ziarna dla Agencji Rezerw Materiałowych. Komorowski zaś jest właścicielem sieci zakładów zbożowych, skupionych w ramach grupy Polskie Młyny S.A. Z ekonomicznego punktu widzenia ewentualna transakcja byłaby więc dla niego niesłychanie opłacalna, wzmacniając pozycję na rynku polskich zbóż. W tym przypadku sprzedaż Elewarru zadziałałaby jak woda na młyn Komorowskiego. Kiedy w 2007 r. PSL doszedł do władzy, prezesem spółki Elewarr został inny polityk związany z ludowcami, Andrzej Śmietanko. Nominacja Śmietanko, przeprowadzona bez wymaganego postępowania konkursowego, była jedną z pierwszych decyzji ministra rolnictwa Marka Sawickiego. To wyjątkowy przejaw partyjniactwa. Dopiero po interwencji ówczesnego ministra skarbu państwa, Aleksandra Grada Agencja Rynku Rolnego ogłosiła konkurs na funkcję prezesa Elewarru. Jak łatwo się domyśleć wygrał go Śmietanko. Wyłoniony w tak kontrowersyjnych okolicznościach prezes szybko zabrał się za monopolizowanie polskiego rynku zbożowego. Jedną z jego pierwszych decyzji było wprowadzenie obowiązku sprzedawania rezerw zbóż na Warszawskiej Giełdzie Towarowej, gdzie rolę głównego akcjonariusza odgrywał inny ludowiec, właściciel grupy Polskie Młyny S.A, Zbigniew Komorowski. Śmietanko interesów PSL w Elewarze pilnuje do dziś. Obecnie pełni tam funkcję dyrektora generalnego, zasiada również w radzie nadzorczej spółki jako prokurent. Jest także członkiem kilku innych rad nadzorczych różnych podmiotów gospodarczych rozsianych po całym kraju, spośród których najbardziej znane to: Polimex – Cekop S.A., Fundacja Rozwoju – Polska-Białoruska Izba Handlowo-Przemysłowa, czy Towarowy Dom Maklerski „Arrtrans”, który jest jednocześnie spółką córką Elewarru.
W rodzinie nic nie ginie
Działacze związani z PSL kontrolują rynek polskiego obrotu zbożowego. Karty w tym istotnym dla bezpieczeństwa żywnościowego państwa obszarze rozdają osoby blisko powiązane z ruchem ludowym: Zbigniew Komorowski, Andrzej Śmietanko i Przemysław Litwiniuk. To szlagierowe nazwiska, dobrze znane w polskim życiu publicznym. Spółka Elewarr, nadzorowana przez Agencję Rynku Rolnego, stanowi modelowy przykład partyjnego łupu. W radzie nadzorczej tego ważnego dla polityki zbożowej państwa, podmiotu aż roi się od polityków PSL. W jej skład wchodzą: Andrzej Śmietanko, były prezes Elewarru, aktualnie dyrektor generalny spółki; Lucjan Zwolak, obecny wiceprezes Agencji Rynku Rolnego; Władysław Łukasik, były prezes ARR, Józef Kulza zatrudniony w ARR na stanowisku dyrektora Biura Zarządzania Bezpieczeństwem. Część z tych osób, m.in. Śmietanko, Litwiniuk, Łukasik, Kulza, Zwolak zasiada w radach nadzorczych wielu innych podmiotów gospodarczych, nastręczając poważnych wątpliwości co do zgodności takiego zachowania z prawem, nie wspominając już o aspekcie moralnym.
Polityka kadrowa prowadzona w spółce Elewarr nosi znamiona wyjątkowo obrzydliwego partyjnego nepotyzmu. Nie chodzi już tylko o obsadzanie kluczowych, intratnych stanowisk działaczami PSL, ale o gorszący dla norm życia publicznego fakt zatrudniania członków rodzin prominentnych polityków ruchu ludowego. Przykłady tego typu praktyk można znaleźć w wielu miejscach. Jest to działalność grubymi nićmi szyta. Jedną ze spółek córek Elewarru stanowią Zamojskie Zakłady Zbożowe. Na stanowisku głównego specjalisty ds. rozwoju zatrudniono tam niejakiego Adama Kalinowskiego, brata byłego prezesa PSL, niegdysiejszego wicepremiera i ministra rolnictwa, a obecnie europosła, Jarosława Kalinowskiego. Pociotek Kalinowskiego został przyjęty w ramach konkursu, poprzedzonego zmianami organizacyjnymi. Wtajemniczeni twierdzą, jakoby funkcję dla brata prominentnego polityka PSL stworzono na polecenie z Warszawy. Jego pensja to równowartość trzech średnich krajowych, a więc ok. 10 tys. zł.
Elewarr posiada wiele oddziałów terenowych rozmieszczonych na obszarze całej Polski. Można tam z łatwością upychać lokalnych działaczy partyjnych, niezauważalnych dla dziennikarzy czołowych mediów. W jednym z takich ośrodków znalazł pracę Andrzej Kłopotek, brat innego prominentnego polityka PSL, Eugeniusza Kłopotka. Pełni on funkcję specjalisty ds. kontraktacji w magazynie grupy Elewarr w Wąbrzeźnie. O jego zatrudnieniu bez wątpienia zadecydowały kryteria merytoryczne, posiada podstawowe wykształcenie. Zarabia 7 600 zł. Z kolei w centrali Elewarru w Warszawie na stanowisku doradcy pracuje Dariusz Żelichowski. Nie jest to przypadkowa zbieżność nazwisk – jest on synem byłego ministra ochrony środowiska, szefa klubu PSL w Sejmie VI kadencji, Stanisława Żelichowskiego. Pensja doradcy w spółce Elewarr wynosi 2,8 średniej krajowej, chociaż maksymalne wynagrodzenie zasadnicze może sięgnąć nawet jej pięciokrotności. Im niżej spojrzymy w struktury Elewarru, tym robi się coraz bardziej zielono. W marcu 2008 r. Zgromadzenie Wspólników Zamojskich Zakładów Zbożowych przeprowadziło postępowanie konkursowe w celu wyłonienia członków rady nadzorczej. Wyniki konkursu były do przewidzenia. Wybrano dwóch kandydatów związanych z PSL: Lucjana Orgasińskiego i Mariusza Sucheckiego. Pierwszy to czołowy działacz Stronnictwa na Lubelszczyźnie; drugi jest najbliższym współpracownikiem europosła Jarosława Kalinowskiego i był jego doradcą w czasach, gdy ten pełnił funkcję wicemarszałka Sejmu.
Partyjny nabór
W agencjach odpowiedzialnych za obsługę rolnictwa, w tym zwłaszcza na rynku zbożowym i rezerw materiałowych, panuje prawdziwa karuzela stanowisk. PSL zatrudnia kogo chce i kiedy chce. Po dojściu ludowców do władzy, funkcję prezesa Agencji Rynku Rolnego objął Bogdan Twarowski. Po jego nominacji szybko wyszły na powierzchnię różnego rodzaju brudy. Pracownicy ARR zarzucili Twarowskiemu niegospodarność w postaci zakupu sprzętu wykraczającego rzekomo ponad przeciętny standard: chodziło m.in. o nabycie telefonu „PARADA” o wartości 5 tys. zł oraz 32-calowego monitora komputerowego za 4,1 tys. zł. W liście do premiera Tuska pracownicy podnieśli okoliczności awansowania na intratne funkcje znajomych prezesa, a także ustalania dla nich maksymalnych wynagrodzeń. Zwrócono uwagę na wyjątkowo kontrowersyjną politykę kadrową – sprawa dotyczyła zwolnienia ze stanowisk 15 spośród łącznej liczby 16 dyrektorów ARR. Sygnatariusze listu zarzucili również Twarowskiemu, że pełniąc funkcję prezesa Agencji, jednocześnie zasiadał bezprawnie w trzech radach nadzorczych powiązanych z grupą Elewarr: spółkach córkach Elewarru – Zamojskich Zakładach Zbożowych, Towarowym Domu Maklerskim „Arrtrans” oraz samym Elewarze. Twarowski długo nie nacieszył się funkcją prezesa ARR. Jednak na dzień przed jego odwołaniem wręczył nominacje trzem nowym dyrektorom placówek terytorialnych Agencji. Szefem oddziału w Rzeszowie został Mariusz Kawa, były burmistrz w gminie Strzyżów; w Lublinie stanowisko dyrektora objął ówczesny radny wojewódzki PSL Andrzej Romańczuk, zaś w Gorzowie Wielkopolskim zasłużony działacz ZSL, a później PSL – Ryszard Kołodziej. Dwaj pierwsi, mimo niezwykle kontrowersyjnych okoliczności mianowania (na dzień przed dymisją Twarowskiego), nadal pełnią swoje funkcje.
W roku 2008 Twarowskiego na stanowisku prezesa ARR zastąpił inny powiązany z PSL działacz, Władysław Łukasik. Z dokumentów, do których dotarła „Gazeta Finansowa”, wynika, że w czasie, kiedy sprawował funkcję prezesa, zasiadał w ośmiu radach nadzorczych różnych podmiotów, m.in. w Lubelsko-Małopolskiej Spółce Cukrowej, Fundacji Banku Ochrony Środowiska, Brau Union Polska czy Podkarpackim Centrum Hurtowym „Agrohurt”. Do dziś zasiada w radzie nadzorczej Elewarru i wraz z innymi działaczami ludowców pilnuje tam PSL-owskich interesów.
Zarówno Twarowskiemu, jak i Łukasikowi prokuratura postawiła zarzuty zatrudniania oraz zwalniania osób wbrew zasadom określonym w ustawie o Agencji Rynku Rolnego i organizacji rynków rolnych, która stanowi, że nabór kandydatów do zatrudnienia na wolne stanowiska pracy jest otwarty i konkurencyjny. W chwili obecnej toczy się wobec oskarżonych postępowanie sądowe. W tej samej sprawie, aczkolwiek wyłączonej do odrębnego postępowania, zapadł już wyrok pierwszoinstancyjny wobec byłego dyrektora białostockiego oddziału ARR, Andrzeja S. W grudniu 2011 r. Sąd Rejonowy w Białymstoku warunkowo umorzył wobec niego postępowanie na okres próby obejmujący dwa lata (co jest środkiem karnym) i nakazał wpłacić 500 zł na rzecz jednej z miejscowych placówek wychowawczych. Obecnie trwa proces apelacyjny. S. twierdzi, że byli prezesi ARR, Twarowski i Łukasik, wywierali na niego presję w celu zatrudniania określonych osób. Andrzej S. stał się słynny w całej Polsce, gdy jego zachowania obnażyła prowokacja dziennikarzy programu „Teraz My” telewizji TVN, którzy jesienią 2008 r. udowodnili, że w bydgoskim i białostockim oddziale ARR można załatwić pracę przez telefon. Wystarczyło powołać się jedynie na znajomości w Ministerstwie Rolnictwa oraz wykazać konotacje z PSL.
Degrengolada w Agencji Rynku Rolnego trwa do dziś. Formalnie nie ma tam prezesa. Pełniącym obowiązki jest od 29 grudnia 2011 r. Andrzej Łuszczewski. To człowiek raczej z rozdania Platformy Obywatelskiej, niezwykle barwna politycznie postać, w przeszłości organizował BBWR, był członkiem PSL-Porozumienia Ludowego, RS AWS oraz SKL.
Nietransparentny obraz
Na początku rządów koalicji PO-PSL wiele kontrowersji wzbudziła decyzja wicepremiera Waldemara Pawlaka o uchyleniu decyzji w sprawie bezprecedensowej kary, w wysokości prawie 0,5 mld zł, nałożonej przez poprzednie kierownictwo Agencji Rezerw Materiałowych na spółkę J&S Energy, z tytułu utrzymywania zbyt małych rezerw paliwowych. W grudniu 2007 r. Pawlak „darował” J&S Energy olbrzymią karę finansową, wykazując w decyzji o jej przyznaniu jedynie błędy formalne a nie merytoryczne. O rozstrzygnięciu sprawy zadecydował banalny błąd, sprowadzający się do brzmienia jednego słowa: poprzedni prezes ARM, Józef Aleszczyk, zamiast wyrazu „wymierza” napisał w decyzji o przyznaniu kary – „wymierzam”. To spowodowało, że powstał błąd rzeczowy, bowiem karę powinna nałożyć Agencja, a nie jej prezes.
W tego rodzaju sytuacjach, jeżeli istnieją merytoryczne podstawy, po unieważnieniu wadliwej formalnie decyzji, wydaję się kolejną, tym razem już prawidłową. Jednak wicepremier Pawlak nie zachował się w tym przypadku rutynowo, nie złożył wniosku o ponowne ukaranie spółki J&S Energy. Decyzja o umorzeniu kary zbiegła się w czasie z powołaniem na stanowisko prezesa ARM Jacka Bąkowskiego. We wtajemniczonych kręgach posiada on opinię zaufanego człowieka Waldemara Pawlaka. Wcześniej pracował w Agencji Rynku Rolnego, pełniąc funkcję wicedyrektora a następnie dyrektora biura analiz i programowania. Po otrzymaniu posady szefa ARM przez pewien czas zasiadał jednocześnie w radzie nadzorczej spółki Elewarr, co wywołuje wątpliwości natury prawnej. Mogło dojść do konfliktu interesów, gdyż właścicielem Elewarru jest ARR, która współpracuje z ARM w zakresie zamówień publicznych, m.in. na zakup zboża. Ale kontrowersji w działaniach Agencji Rezerw Materiałowych jest o wiele więcej. Swego czasu współpracowała ona z Tarchomińskimi Zakładami Farmaceutycznymi „POLFA” S.A w przedmiocie dostaw leków. Tymczasem przewodniczącym rady nadzorczej tej spółki był dyrektor biura prawnego ARM, Zbigniew Dębski. Wszystkie te fakty tworzą bardzo nietransparentny obraz sytuacji. Bąkowski urzędowanie w ARM rozpoczął od porządków kadrowych. Zaczął zwalniać dotychczasowych pracowników i sprowadzać swoich ludzi. Między innymi, w wyniku konkursu na stanowisko dyrektora Oddziału Terenowego ARM we Wrocławiu został zatrudniony działacz PSL Marek Maciejak. Niewątpliwie zadecydowały jedynie przesłanki merytoryczne. Wcześniej ten sam Maciejak „wyleciał z hukiem” ze „stołka” dyrektora generalnego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Odwołał go osobiście sam premier Donald Tusk. Czy człowiek zdymisjonowany przez premiera, z którego pracy nie był zadowolony wojewoda, może być dobrym szefem terytorialnej placówki ARM?
W sprawie uchylenia decyzji o przyznaniu kary dla J&S Energy niektórzy informatorzy mgliście wskazują na wątek znanego warszawskiego adwokata Jacka Dubois. To ikona polskiej adwokatury; w przeszłości bronił gangsterów z Pruszkowa. Prokuratura zarzucała mu nawet przekroczenie granic obrony, ale ostatecznie został uniewinniony przez sąd. Dubois jest rzekomo powiązany z założycielami spółki J&S Energy: Sławomirem Smołokowskim i Grzegorzem Jankilewiczem. Jako adwokat występował w najważniejszych procesach polityków Platformy Obywatelskiej. Latem 2010 r. reprezentował ówczesnego kandydata na prezydenta, Bronisława Komorowskiego, w procesie wytoczonym Jarosławowi Kaczyńskiemu, w tzw. trybie wyborczym, za wypowiedzi na temat prywatyzacji służby zdrowia – obecnie zaś broni oskarżoną o korupcję, byłą posłankę Platformy, Beatę Sawicką. Nie ma jednak żadnych mocnych przesłanek, które wskazywałyby ma jakąkolwiek rolę, jaką Dubois mógłby odegrać w sprawie uchylenia przez wicepremiera Pawlaka decyzji o karze nałożonej na J&S Energy.
Akcjonariat partyjny
Wszystkie drogi biznesowe, którymi wędrują prominentni politycy PSL, prowadzą do spółki Elewarr. To łakomy kąsek, dający z jednej strony okazję do zatrudniania lojalnych partyjnych działaczy, w skrajnych przypadkach nawet członków własnych rodzin, zaś z drugiej – stwarzający możliwość kontrolowania polskiego rynku zbożowego i zarabiania na określonych transakcjach niemałych pieniędzy. Przez najważniejsze organy tego ważnego dla państwa podmiotu gospodarczego przewinęła się cała plejada ludowych działaczy. Znakomita większość rady nadzorczej spółki do dziś pozostaje pod kontrolą członków PSL. W zakulisowych kręgach wiele mówi się o tym, jakoby przygotowywano prywatyzację Elewarru i rzekomo zamierzano sprzedać część jego zakładów potentatowi w dziedzinie zbóż, właścicielowi grupy Polskie Młyny S.A, Zbigniewowi Komorowskiemu. Jedna z domniemanych wersji prywatyzacji miałaby zakładać zastosowanie reguł przypominających akcjonariat pracowniczy. To ma tłumaczyć transfer członków PSL do struktur Elewarru.
Spółka może magazynować 700 tys. ton zboża, a jej roczne zyski wynoszą ok. 5-6 mln zł. Wartość Elewarru szacuje się na prawie 250 mln zł. Rozległe zaplecze magazynowe powoduje, że właściciel może kupić zboże tanio zaraz po żniwach i sprzedać, kiedy ceny pójdą w górę. Jest więc o co się bić.
Nepotyzm i partyjniactwo PSL przekracza wszelkie dopuszczalne granice. W szeroko rozumianym sektorze rolnym zatrudnienie znajdują działacze tej partii oraz rodziny jej prominentnych polityków. Struktury Agencji Rynku Rolnego, Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz Agencji Rezerw Materiałowych są obsadzane przez ludzi z PSL. Premier Donald Tusk, mimo zapowiadanej polityki wysokich standardów, nie podejmuje żadnych kroków, w pełni tolerując taką sytuację.
Woda na młyn
Jedną z najciekawszych osób działających w orbicie PSL jest Zbigniew Komorowski. Jest on nazywany Gudzowatym branży spożywczej, z uwagi na wpływy, jakimi dysponuje na rynku produktów spożywczych. To dobry znajomy obecnego wicepremiera Waldemara Pawlaka. W roku 2002 był głównym udziałowcem Warszawskiej Giełdy Towarowej, w czasach, kiedy funkcję prezesa tej instytucji sprawował właśnie Pawlak. Z majątkiem szacowanym na 1100 mln zł, zajął w 2011 r. 23. miejsce na liście najbogatszych Polaków w rankingu tygodnika „Wprost”. Komorowski na początku procesu transformacji założył wraz z Edwardem Mazurem znaną firmę „Bakoma”, kupił również sieć zakładów zbożowych w Brzegu, Bydgoszczy, Szymanowie i Kielcach, tworząc grupę Polskie Młyny S.A. Dzięki temu stał się głównym rozgrywającym na polskim rynku zbożowym. Jest on ściśle powiązany z PSL, w latach 2001-2005 pełnił mandat posła IV kadencji z ramienia ludowców. Obecnie skupił się na działalności typowo biznesowej. Jakiś czas temu krążyły pogłoski, że Komorowski chce zakupić młyny spółki Elewarr, kontrolowanej przez Agencję Rynku Rolnego. To potentat na rynku zbożowym, zajmujący się skupem i przechowywaniem ziarna dla Agencji Rezerw Materiałowych. Komorowski zaś jest właścicielem sieci zakładów zbożowych, skupionych w ramach grupy Polskie Młyny S.A. Z ekonomicznego punktu widzenia ewentualna transakcja byłaby więc dla niego niesłychanie opłacalna, wzmacniając pozycję na rynku polskich zbóż. W tym przypadku sprzedaż Elewarru zadziałałaby jak woda na młyn Komorowskiego. Kiedy w 2007 r. PSL doszedł do władzy, prezesem spółki Elewarr został inny polityk związany z ludowcami, Andrzej Śmietanko. Nominacja Śmietanko, przeprowadzona bez wymaganego postępowania konkursowego, była jedną z pierwszych decyzji ministra rolnictwa Marka Sawickiego. To wyjątkowy przejaw partyjniactwa. Dopiero po interwencji ówczesnego ministra skarbu państwa, Aleksandra Grada Agencja Rynku Rolnego ogłosiła konkurs na funkcję prezesa Elewarru. Jak łatwo się domyśleć wygrał go Śmietanko. Wyłoniony w tak kontrowersyjnych okolicznościach prezes szybko zabrał się za monopolizowanie polskiego rynku zbożowego. Jedną z jego pierwszych decyzji było wprowadzenie obowiązku sprzedawania rezerw zbóż na Warszawskiej Giełdzie Towarowej, gdzie rolę głównego akcjonariusza odgrywał inny ludowiec, właściciel grupy Polskie Młyny S.A, Zbigniew Komorowski. Śmietanko interesów PSL w Elewarze pilnuje do dziś. Obecnie pełni tam funkcję dyrektora generalnego, zasiada również w radzie nadzorczej spółki jako prokurent. Jest także członkiem kilku innych rad nadzorczych różnych podmiotów gospodarczych rozsianych po całym kraju, spośród których najbardziej znane to: Polimex – Cekop S.A., Fundacja Rozwoju – Polska-Białoruska Izba Handlowo-Przemysłowa, czy Towarowy Dom Maklerski „Arrtrans”, który jest jednocześnie spółką córką Elewarru.
W rodzinie nic nie ginie
Działacze związani z PSL kontrolują rynek polskiego obrotu zbożowego. Karty w tym istotnym dla bezpieczeństwa żywnościowego państwa obszarze rozdają osoby blisko powiązane z ruchem ludowym: Zbigniew Komorowski, Andrzej Śmietanko i Przemysław Litwiniuk. To szlagierowe nazwiska, dobrze znane w polskim życiu publicznym. Spółka Elewarr, nadzorowana przez Agencję Rynku Rolnego, stanowi modelowy przykład partyjnego łupu. W radzie nadzorczej tego ważnego dla polityki zbożowej państwa, podmiotu aż roi się od polityków PSL. W jej skład wchodzą: Andrzej Śmietanko, były prezes Elewarru, aktualnie dyrektor generalny spółki; Lucjan Zwolak, obecny wiceprezes Agencji Rynku Rolnego; Władysław Łukasik, były prezes ARR, Józef Kulza zatrudniony w ARR na stanowisku dyrektora Biura Zarządzania Bezpieczeństwem. Część z tych osób, m.in. Śmietanko, Litwiniuk, Łukasik, Kulza, Zwolak zasiada w radach nadzorczych wielu innych podmiotów gospodarczych, nastręczając poważnych wątpliwości co do zgodności takiego zachowania z prawem, nie wspominając już o aspekcie moralnym.
Polityka kadrowa prowadzona w spółce Elewarr nosi znamiona wyjątkowo obrzydliwego partyjnego nepotyzmu. Nie chodzi już tylko o obsadzanie kluczowych, intratnych stanowisk działaczami PSL, ale o gorszący dla norm życia publicznego fakt zatrudniania członków rodzin prominentnych polityków ruchu ludowego. Przykłady tego typu praktyk można znaleźć w wielu miejscach. Jest to działalność grubymi nićmi szyta. Jedną ze spółek córek Elewarru stanowią Zamojskie Zakłady Zbożowe. Na stanowisku głównego specjalisty ds. rozwoju zatrudniono tam niejakiego Adama Kalinowskiego, brata byłego prezesa PSL, niegdysiejszego wicepremiera i ministra rolnictwa, a obecnie europosła, Jarosława Kalinowskiego. Pociotek Kalinowskiego został przyjęty w ramach konkursu, poprzedzonego zmianami organizacyjnymi. Wtajemniczeni twierdzą, jakoby funkcję dla brata prominentnego polityka PSL stworzono na polecenie z Warszawy. Jego pensja to równowartość trzech średnich krajowych, a więc ok. 10 tys. zł.
Elewarr posiada wiele oddziałów terenowych rozmieszczonych na obszarze całej Polski. Można tam z łatwością upychać lokalnych działaczy partyjnych, niezauważalnych dla dziennikarzy czołowych mediów. W jednym z takich ośrodków znalazł pracę Andrzej Kłopotek, brat innego prominentnego polityka PSL, Eugeniusza Kłopotka. Pełni on funkcję specjalisty ds. kontraktacji w magazynie grupy Elewarr w Wąbrzeźnie. O jego zatrudnieniu bez wątpienia zadecydowały kryteria merytoryczne, posiada podstawowe wykształcenie. Zarabia 7 600 zł. Z kolei w centrali Elewarru w Warszawie na stanowisku doradcy pracuje Dariusz Żelichowski. Nie jest to przypadkowa zbieżność nazwisk – jest on synem byłego ministra ochrony środowiska, szefa klubu PSL w Sejmie VI kadencji, Stanisława Żelichowskiego. Pensja doradcy w spółce Elewarr wynosi 2,8 średniej krajowej, chociaż maksymalne wynagrodzenie zasadnicze może sięgnąć nawet jej pięciokrotności. Im niżej spojrzymy w struktury Elewarru, tym robi się coraz bardziej zielono. W marcu 2008 r. Zgromadzenie Wspólników Zamojskich Zakładów Zbożowych przeprowadziło postępowanie konkursowe w celu wyłonienia członków rady nadzorczej. Wyniki konkursu były do przewidzenia. Wybrano dwóch kandydatów związanych z PSL: Lucjana Orgasińskiego i Mariusza Sucheckiego. Pierwszy to czołowy działacz Stronnictwa na Lubelszczyźnie; drugi jest najbliższym współpracownikiem europosła Jarosława Kalinowskiego i był jego doradcą w czasach, gdy ten pełnił funkcję wicemarszałka Sejmu.
Partyjny nabór
W agencjach odpowiedzialnych za obsługę rolnictwa, w tym zwłaszcza na rynku zbożowym i rezerw materiałowych, panuje prawdziwa karuzela stanowisk. PSL zatrudnia kogo chce i kiedy chce. Po dojściu ludowców do władzy, funkcję prezesa Agencji Rynku Rolnego objął Bogdan Twarowski. Po jego nominacji szybko wyszły na powierzchnię różnego rodzaju brudy. Pracownicy ARR zarzucili Twarowskiemu niegospodarność w postaci zakupu sprzętu wykraczającego rzekomo ponad przeciętny standard: chodziło m.in. o nabycie telefonu „PARADA” o wartości 5 tys. zł oraz 32-calowego monitora komputerowego za 4,1 tys. zł. W liście do premiera Tuska pracownicy podnieśli okoliczności awansowania na intratne funkcje znajomych prezesa, a także ustalania dla nich maksymalnych wynagrodzeń. Zwrócono uwagę na wyjątkowo kontrowersyjną politykę kadrową – sprawa dotyczyła zwolnienia ze stanowisk 15 spośród łącznej liczby 16 dyrektorów ARR. Sygnatariusze listu zarzucili również Twarowskiemu, że pełniąc funkcję prezesa Agencji, jednocześnie zasiadał bezprawnie w trzech radach nadzorczych powiązanych z grupą Elewarr: spółkach córkach Elewarru – Zamojskich Zakładach Zbożowych, Towarowym Domu Maklerskim „Arrtrans” oraz samym Elewarze. Twarowski długo nie nacieszył się funkcją prezesa ARR. Jednak na dzień przed jego odwołaniem wręczył nominacje trzem nowym dyrektorom placówek terytorialnych Agencji. Szefem oddziału w Rzeszowie został Mariusz Kawa, były burmistrz w gminie Strzyżów; w Lublinie stanowisko dyrektora objął ówczesny radny wojewódzki PSL Andrzej Romańczuk, zaś w Gorzowie Wielkopolskim zasłużony działacz ZSL, a później PSL – Ryszard Kołodziej. Dwaj pierwsi, mimo niezwykle kontrowersyjnych okoliczności mianowania (na dzień przed dymisją Twarowskiego), nadal pełnią swoje funkcje.
W roku 2008 Twarowskiego na stanowisku prezesa ARR zastąpił inny powiązany z PSL działacz, Władysław Łukasik. Z dokumentów, do których dotarła „Gazeta Finansowa”, wynika, że w czasie, kiedy sprawował funkcję prezesa, zasiadał w ośmiu radach nadzorczych różnych podmiotów, m.in. w Lubelsko-Małopolskiej Spółce Cukrowej, Fundacji Banku Ochrony Środowiska, Brau Union Polska czy Podkarpackim Centrum Hurtowym „Agrohurt”. Do dziś zasiada w radzie nadzorczej Elewarru i wraz z innymi działaczami ludowców pilnuje tam PSL-owskich interesów.
Zarówno Twarowskiemu, jak i Łukasikowi prokuratura postawiła zarzuty zatrudniania oraz zwalniania osób wbrew zasadom określonym w ustawie o Agencji Rynku Rolnego i organizacji rynków rolnych, która stanowi, że nabór kandydatów do zatrudnienia na wolne stanowiska pracy jest otwarty i konkurencyjny. W chwili obecnej toczy się wobec oskarżonych postępowanie sądowe. W tej samej sprawie, aczkolwiek wyłączonej do odrębnego postępowania, zapadł już wyrok pierwszoinstancyjny wobec byłego dyrektora białostockiego oddziału ARR, Andrzeja S. W grudniu 2011 r. Sąd Rejonowy w Białymstoku warunkowo umorzył wobec niego postępowanie na okres próby obejmujący dwa lata (co jest środkiem karnym) i nakazał wpłacić 500 zł na rzecz jednej z miejscowych placówek wychowawczych. Obecnie trwa proces apelacyjny. S. twierdzi, że byli prezesi ARR, Twarowski i Łukasik, wywierali na niego presję w celu zatrudniania określonych osób. Andrzej S. stał się słynny w całej Polsce, gdy jego zachowania obnażyła prowokacja dziennikarzy programu „Teraz My” telewizji TVN, którzy jesienią 2008 r. udowodnili, że w bydgoskim i białostockim oddziale ARR można załatwić pracę przez telefon. Wystarczyło powołać się jedynie na znajomości w Ministerstwie Rolnictwa oraz wykazać konotacje z PSL.
Degrengolada w Agencji Rynku Rolnego trwa do dziś. Formalnie nie ma tam prezesa. Pełniącym obowiązki jest od 29 grudnia 2011 r. Andrzej Łuszczewski. To człowiek raczej z rozdania Platformy Obywatelskiej, niezwykle barwna politycznie postać, w przeszłości organizował BBWR, był członkiem PSL-Porozumienia Ludowego, RS AWS oraz SKL.
Nietransparentny obraz
Na początku rządów koalicji PO-PSL wiele kontrowersji wzbudziła decyzja wicepremiera Waldemara Pawlaka o uchyleniu decyzji w sprawie bezprecedensowej kary, w wysokości prawie 0,5 mld zł, nałożonej przez poprzednie kierownictwo Agencji Rezerw Materiałowych na spółkę J&S Energy, z tytułu utrzymywania zbyt małych rezerw paliwowych. W grudniu 2007 r. Pawlak „darował” J&S Energy olbrzymią karę finansową, wykazując w decyzji o jej przyznaniu jedynie błędy formalne a nie merytoryczne. O rozstrzygnięciu sprawy zadecydował banalny błąd, sprowadzający się do brzmienia jednego słowa: poprzedni prezes ARM, Józef Aleszczyk, zamiast wyrazu „wymierza” napisał w decyzji o przyznaniu kary – „wymierzam”. To spowodowało, że powstał błąd rzeczowy, bowiem karę powinna nałożyć Agencja, a nie jej prezes.
W tego rodzaju sytuacjach, jeżeli istnieją merytoryczne podstawy, po unieważnieniu wadliwej formalnie decyzji, wydaję się kolejną, tym razem już prawidłową. Jednak wicepremier Pawlak nie zachował się w tym przypadku rutynowo, nie złożył wniosku o ponowne ukaranie spółki J&S Energy. Decyzja o umorzeniu kary zbiegła się w czasie z powołaniem na stanowisko prezesa ARM Jacka Bąkowskiego. We wtajemniczonych kręgach posiada on opinię zaufanego człowieka Waldemara Pawlaka. Wcześniej pracował w Agencji Rynku Rolnego, pełniąc funkcję wicedyrektora a następnie dyrektora biura analiz i programowania. Po otrzymaniu posady szefa ARM przez pewien czas zasiadał jednocześnie w radzie nadzorczej spółki Elewarr, co wywołuje wątpliwości natury prawnej. Mogło dojść do konfliktu interesów, gdyż właścicielem Elewarru jest ARR, która współpracuje z ARM w zakresie zamówień publicznych, m.in. na zakup zboża. Ale kontrowersji w działaniach Agencji Rezerw Materiałowych jest o wiele więcej. Swego czasu współpracowała ona z Tarchomińskimi Zakładami Farmaceutycznymi „POLFA” S.A w przedmiocie dostaw leków. Tymczasem przewodniczącym rady nadzorczej tej spółki był dyrektor biura prawnego ARM, Zbigniew Dębski. Wszystkie te fakty tworzą bardzo nietransparentny obraz sytuacji. Bąkowski urzędowanie w ARM rozpoczął od porządków kadrowych. Zaczął zwalniać dotychczasowych pracowników i sprowadzać swoich ludzi. Między innymi, w wyniku konkursu na stanowisko dyrektora Oddziału Terenowego ARM we Wrocławiu został zatrudniony działacz PSL Marek Maciejak. Niewątpliwie zadecydowały jedynie przesłanki merytoryczne. Wcześniej ten sam Maciejak „wyleciał z hukiem” ze „stołka” dyrektora generalnego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Odwołał go osobiście sam premier Donald Tusk. Czy człowiek zdymisjonowany przez premiera, z którego pracy nie był zadowolony wojewoda, może być dobrym szefem terytorialnej placówki ARM?
W sprawie uchylenia decyzji o przyznaniu kary dla J&S Energy niektórzy informatorzy mgliście wskazują na wątek znanego warszawskiego adwokata Jacka Dubois. To ikona polskiej adwokatury; w przeszłości bronił gangsterów z Pruszkowa. Prokuratura zarzucała mu nawet przekroczenie granic obrony, ale ostatecznie został uniewinniony przez sąd. Dubois jest rzekomo powiązany z założycielami spółki J&S Energy: Sławomirem Smołokowskim i Grzegorzem Jankilewiczem. Jako adwokat występował w najważniejszych procesach polityków Platformy Obywatelskiej. Latem 2010 r. reprezentował ówczesnego kandydata na prezydenta, Bronisława Komorowskiego, w procesie wytoczonym Jarosławowi Kaczyńskiemu, w tzw. trybie wyborczym, za wypowiedzi na temat prywatyzacji służby zdrowia – obecnie zaś broni oskarżoną o korupcję, byłą posłankę Platformy, Beatę Sawicką. Nie ma jednak żadnych mocnych przesłanek, które wskazywałyby ma jakąkolwiek rolę, jaką Dubois mógłby odegrać w sprawie uchylenia przez wicepremiera Pawlaka decyzji o karze nałożonej na J&S Energy.
Akcjonariat partyjny
Wszystkie drogi biznesowe, którymi wędrują prominentni politycy PSL, prowadzą do spółki Elewarr. To łakomy kąsek, dający z jednej strony okazję do zatrudniania lojalnych partyjnych działaczy, w skrajnych przypadkach nawet członków własnych rodzin, zaś z drugiej – stwarzający możliwość kontrolowania polskiego rynku zbożowego i zarabiania na określonych transakcjach niemałych pieniędzy. Przez najważniejsze organy tego ważnego dla państwa podmiotu gospodarczego przewinęła się cała plejada ludowych działaczy. Znakomita większość rady nadzorczej spółki do dziś pozostaje pod kontrolą członków PSL. W zakulisowych kręgach wiele mówi się o tym, jakoby przygotowywano prywatyzację Elewarru i rzekomo zamierzano sprzedać część jego zakładów potentatowi w dziedzinie zbóż, właścicielowi grupy Polskie Młyny S.A, Zbigniewowi Komorowskiemu. Jedna z domniemanych wersji prywatyzacji miałaby zakładać zastosowanie reguł przypominających akcjonariat pracowniczy. To ma tłumaczyć transfer członków PSL do struktur Elewarru.
Spółka może magazynować 700 tys. ton zboża, a jej roczne zyski wynoszą ok. 5-6 mln zł. Wartość Elewarru szacuje się na prawie 250 mln zł. Rozległe zaplecze magazynowe powoduje, że właściciel może kupić zboże tanio zaraz po żniwach i sprzedać, kiedy ceny pójdą w górę. Jest więc o co się bić.
Wyłudzanie
Przy okazji kampanii parlamentarnej w 2007 r. z funduszu wyborczego dolnośląskiego PSL wyciekły pieniądze. Prokuratura skierowała w 2009 r. do sądu akt oskarżenia przeciwko dwóm osobom, w tym zięciowi szefa PSL na Dolnym Śląsku, byłego wicemarszałka województwa Tadeusza Draba. Zarzuciła im oszustwo i poświadczenie nieprawdy. Chodziło o wystawienie przez firmę parkieciarską zatrudniającą zięcia wicemarszałka faktury za urządzenie studia wyborczego. Szkopuł w tym, że takiego studia nie było.
Przy okazji kampanii parlamentarnej w 2007 r. z funduszu wyborczego dolnośląskiego PSL wyciekły pieniądze. Prokuratura skierowała w 2009 r. do sądu akt oskarżenia przeciwko dwóm osobom, w tym zięciowi szefa PSL na Dolnym Śląsku, byłego wicemarszałka województwa Tadeusza Draba. Zarzuciła im oszustwo i poświadczenie nieprawdy. Chodziło o wystawienie przez firmę parkieciarską zatrudniającą zięcia wicemarszałka faktury za urządzenie studia wyborczego. Szkopuł w tym, że takiego studia nie było.
Wicewojewoda milczał o aferze finansowej w PSL – Gazeta Wrocławska (2009-07-16)
Dotarliśmy do akt sprawy wyłudzenia 20 tysięcy złotych z funduszu wyborczego dolnośląskiego PSL. Do sądu trafił akt oskarżenia dwóch osób, którym prokuratura zarzuca oszustwo i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Jednym z oskarżonych jest zięć szefa dolnośląskiego PSL i do niedawna wicemarszałka województwa - Tadeusza Draba.
Dotarliśmy do akt sprawy wyłudzenia 20 tysięcy złotych z funduszu wyborczego dolnośląskiego PSL. Do sądu trafił akt oskarżenia dwóch osób, którym prokuratura zarzuca oszustwo i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Jednym z oskarżonych jest zięć szefa dolnośląskiego PSL i do niedawna wicemarszałka województwa - Tadeusza Draba.
Jak się okazało, w czerwcu ubiegłego roku o podejrzeniach, że z funduszu wyborczego mogły zostać wyprowadzone pieniądze, dowiedział się wicewojewoda dolnośląski Zdzisław Średniawski, członek władz partii. To nie on jednak zawiadomił prokuraturę.
Co więcej - próbował rzecz całą wyjaśniać na własną rękę i uznał, że nie było żadnych nieprawidłowości ani przekrętów.
Co więcej - próbował rzecz całą wyjaśniać na własną rękę i uznał, że nie było żadnych nieprawidłowości ani przekrętów.
To dziwne, bo Średniawski widział fakturę, wystawioną przez firmę parkieciarską, zatrudniającą zięcia Draba. Wiedział, że firma mieści się na posesji Draba w podwrocławskich Siedlakowicach.
Wiedział też, że dostała 20 tys. zł, m.in. za urządzenie studia wyborczego. Wiedział też, że żadnego takiego studia w siedzibie wrocławskiego PSL nigdy nie było. Przyznał to na przesłuchaniu w trakcie śledztwa, prowadzonego przez prokuraturę i Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Mimo to - jak sam mówił - uznał, że wszystko było w porządku. Działaczom, którzy informowali go o nieprawidłowościach, radził, by sami zgłosili sprawę prokuraturze, jeśli mają jakieś wątpliwości. On ich nie miał. Średniawski zeznał jednak w śledztwie, że był szantażowany przez tych działaczy.
Chodzi o Wojciecha Szydełkę i Stanisława Hamkałę. Mieli domagać się stanowisk w radzie nadzorczej giełdy rolno-spożywczej przy ul. Karmelkowej. Kilka tygodni wcześniej z rady tej zostali odwołani. Obiecywali, że nie ujawnią afery z firmą parkieciarską w zamian za stołki. Nieprawda - zapewnia Szydełko. - Nie było żadnego szantażu.
To właśnie Szydełko, pod koniec lipca 2008, zawiadomił CBA o aferze z firmą parkieciarską i wyprowadzeniem pieniędzy w kampanii wyborczej. Na początku sierpnia 2008, gdy nikt w partii nie wiedział jeszcze o doniesieniu Szydełki, wicewojewoda Średniawski prowadził zebranie władz dolnośląskiego PSL. Było poświęcone m.in. aferze z firmą parkieciarską. Średniawski zeznał w śledztwie, że był szantażowany przez Wojciecha Szydełkę i Stanisława Hamkałę.
Średniawski zaatakował Szydełkę i Hamkałę. W aktach śledztwa jest kopia protokołu z tego zebrania.
"Kolega Zdzisław Średniawski przedstawił krytyczną sytuację w dolnośląskim PSL, którą stwarzają m.in. koledzy Hamkało i Szydełko. Wystawiają na zewnątrz złą ocenę prezesowi Zarządu Wojewódzkiego PSL (czyli Drabowi - przyp. red.), co rodzi bardzo złą sytuację wewnątrz". Autor protokołu zapisał też słowa Stanisława Hamkały o stołkach w radzie nadzorczej.
Ale o próbie szantażu ani działacze PSL, ani wicewojewoda Średniawski nie zawiadomili prokuratury latem ubiegłego roku. Uczynili to dopiero w grudniu ubiegłego roku. Sześć dni wcześniej prokuratura postawiła zarzuty popełnienia przestępstwa zięciowi Tadeusza Draba - Stanisławowi S. Zaś miesiąc temu prokuratura śledztwo w sprawie szantażu umorzyła. Uznała, że nie ma dowodów, by doszło do przestępstwa.
Średniawski zaatakował Szydełkę i Hamkałę. W aktach śledztwa jest kopia protokołu z tego zebrania.
"Kolega Zdzisław Średniawski przedstawił krytyczną sytuację w dolnośląskim PSL, którą stwarzają m.in. koledzy Hamkało i Szydełko. Wystawiają na zewnątrz złą ocenę prezesowi Zarządu Wojewódzkiego PSL (czyli Drabowi - przyp. red.), co rodzi bardzo złą sytuację wewnątrz". Autor protokołu zapisał też słowa Stanisława Hamkały o stołkach w radzie nadzorczej.
Ale o próbie szantażu ani działacze PSL, ani wicewojewoda Średniawski nie zawiadomili prokuratury latem ubiegłego roku. Uczynili to dopiero w grudniu ubiegłego roku. Sześć dni wcześniej prokuratura postawiła zarzuty popełnienia przestępstwa zięciowi Tadeusza Draba - Stanisławowi S. Zaś miesiąc temu prokuratura śledztwo w sprawie szantażu umorzyła. Uznała, że nie ma dowodów, by doszło do przestępstwa.
Rolnicy i politycy demonstrowali w obronie aresztowanego działacza
Rafał Jurkowlaniec w środę nie znalazł czasu, by porozmawiać z nami o sprawie swego zastępcy. Kilkudziesięciu działaczy Izb Rolniczych i Polskiego Stronnictwa Ludowego manifestowało wczoraj przed wrocławski sądem w obronie aresztowanego miesiąc temu działacza PSL i byłego szefa Izby Rolniczej Leszka G.
Sąd zajmował się wczoraj zażaleniem obrony na decyzję o aresztowaniu Leszka G. Śledczy - przypomnijmy - zarzucają byłemu dyrektorowi Dolnośląskiej Izby Rolniczej i kandydatowi PSL w wyborach do europarlamentu nadużycie uprawnień. Ma to związek z aferą korupcyjną w Izbie. DIR prowadziła program dla bezrobotnych, finansowany przez Unię Europejską. Leszek G. miał polecać swoich znajomych, by - w ramach tego programu - dostawali dotacje na rozwój własnej firmy.
- Żaden rolnik nie powinien być zamykany przed żniwami - mówił jeden z uczestników demonstracji, Tadeusz Jakubowski, dyrektor biura PSL we Wrocławiu. Jednak sąd areszt utrzymał w mocy.
- Żaden rolnik nie powinien być zamykany przed żniwami - mówił jeden z uczestników demonstracji, Tadeusz Jakubowski, dyrektor biura PSL we Wrocławiu. Jednak sąd areszt utrzymał w mocy.
Kolesiostwo i nepotyzm w KRUS.
We wrześniu 2008 r. wybuchła afera w KRUS. Jak odkrył „Dziennik”, w Kasie rozplenił się nepotyzm. Zatrudniano członków rodzin pracowników centrali, tworzono dla nich nowe stanowiska. Szef KRUS Roman Kwaśnicki jeździł do Jeleniej Góry, skąd pochodzi, na koszt firmy. Z KRUS wypompowywano pieniądze do organizacji wspierających PSL, np. do kierowanego przez Waldemara Pawlaka Związku Ochotniczych Straży Pożarnych czy do rodzinnej gminy Jarosława Kalinowskiego. Kwaśnicki złożył dymisję. Minister rolnictwa Marek Sawicki nie poniósł żadnych konsekwencji.
Rządowa kontrola potwierdziła nepotyzm w KRUS.
Rządowa kontrola w KRUS potwierdziła informacje "Dziennika", że w Kasie rządzonej przez PSL dochodziło do nepotyzmu i nadużyć, a jej prezes Roman Kwaśnicki zataił w oświadczeniu majątkowym, że zasiada we władzach prywatnej spółki.
"Dziennik" dotarł do raportu, który wczoraj trafił do kancelarii premiera. Z raportu wynika, że sprawdzeniem prawdomówności prezesa Kwaśnickiego zajmie się na wniosek kancelarii premiera Centralne Biuro Antykorupcyjne.
"Dziennik" dotarł do raportu, który wczoraj trafił do kancelarii premiera. Z raportu wynika, że sprawdzeniem prawdomówności prezesa Kwaśnickiego zajmie się na wniosek kancelarii premiera Centralne Biuro Antykorupcyjne.
Co odkryła kontrola? Potwierdziła nepotyzm w KRUS, gdzie zatrudniono dzieci pracowników centrali Kasy. W Funduszu Składkowym KRUS w biurze zarządu kandydatów osobiście zatrudniał prezes Kwaśnicki. Jak to możliwe? W KRUS działa procedura z 2007 r., która nie określa, jakie mają być kryteria oceny kandydatów do pracy - wyjaśnia gazeta.
Kolejna sprawa: tworzenie stanowisk na zamówienie. Takie dostał Kazimierz Pątkowski, szara eminencja KRUS. Kiedy jako szef biura prawnego przeszedł na emeryturę, prezes Kwaśnicki dał mu stanowisko radcy, żeby nie stracił pensji - ujawnia "Dz".
W KRUS zawierano "niecelowe i niegospodarne" umowy - wynika z raportu. Dwie z nich są wyjątkowo kuriozalne: kierowca prezesa Kwaśnickiego i członek PSL Artur Grab miał przygotować "dokumentację niezbędną do obsługi centrali KRUS". Zainkasował za to blisko 9 tys. zł, ale zamiast robić dokumentację, woził prezesa służbowym samochodem. Prywatnie Grab jest znajomym Kwaśnickiego. W KRUS znalazł się, bo... wygrał konkurs.
Inny znajomy Kwaśnickiego, Marek Majcher, też działacz PSL, w lutym również wygrał konkurs. Został głównym specjalistą w biurze organizacyjno-prawnym Kasy. Jego umowa na "doradztwo w zakresie organizacji Kasy" opiewała na blisko 10 tys. zł. Kontrolerów zdziwiło, że umowa nie precyzuje, o jakie doradztwo chodzi i komu miałby doradzać.
Kolejna sprawa: jeszcze w czerwcu Kwaśnicki kazał zapłacić za projekt przebudowy własnego gabinetu. Wydał mu się zbyt mroczny i ponury. KRUS zapłacił za projekt przebudowy, a wtedy prezes zrezygnował z rozjaśniania pokoju.
Ministerstwo Rolnictwa, któremu KRUS podlega, zgodziło się, by prezes w Warszawie mieszkał w rządowym hotelu, a koszty podróży do rodzinnej Jeleniej Góry zwracała mu Kasa. A podróżuje często. Od stycznia do lipca był w 34 delegacjach, w tym w 23 do... Jeleniej Góry. Zbiegiem okoliczności - często w weekendy, kiedy wykłada w lokalnej wyższej szkole. Na 188 dni pełnienia funkcji w delegacjach po Polsce spędził 114 dni, zużywając benzyny za blisko 30 tys. zł - informuje gazeta.
Kontrolerzy ustalili też, że tylko w tym roku Fundusz Składkowy dał rolniczym organizacjom ponad 14 mln zł. Wbrew prawu, bo takiego przekazywania pieniędzy nie przewiduje ustawa o KRUS. I tak blisko 200 tys. zł dostały ochotnicze straże pożarne, a wśród beneficjentów znalazła się rodzinna gmina Jarosława Kalinowskiego z PSL.
Interesy żony ministra rolnictwa…
Wiesława Sawicka, wiceprezes prywatnej spółki Sawimed, a prywatnie żona ministra rolnictwa, we wrześniu 2008 r. w imieniu swojej firmy kupiła po atrakcyjnej, wielokrotnie niższej od rynkowej cenie grunt w gminie Repki, gdzie w latach 1990–1996 wójtem był jej mąż. Chodziło o 2,15 ha wraz z budynkami dawnej szkoły i przedszkola, za które zapłacono 150 tys. zł. Aferę ujawniła „Gazeta Polska”. Nieruchomość do sprzedaży wystawiła gmina, a z prawa pierwokupu zrezygnowała Agencja Rynku Rolnego, nadzorowana przez ministra rolnictwa. Grunt w drodze ustnego przetargu kupiła prywatna spółka Velder, która sprzedała go Sawimedowi. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej firmie są ci sami ludzie. „Po zakupie przedstawiciele spółki wystąpili o dotacje unijne. Rozdział środków z regionalnego programu operacyjnego, którego beneficjentem został Sawimed, nadzorował zarząd województwa mazowieckiego z Adamem Struzikiem (PSL) na czele” – pisała „Gazeta Polska”. Sawimed wystąpił o 4,6 mln zł. Za pozyskane środki firma żony Sawickiego zbudowała szpital, który uroczyście otwarto w tym roku. W uroczystości brał udział minister.
W 2009 r. CBA badała przetargi na roboty budowlano-remontowe w warszawskim szpitalu dziecięcym, w którym Sawicka była wicedyrektorem. Część z nich wygrała firma Velder mająca ten sam adres i numer telefonu, co Sawimed.
…i promocja córki ministra
Minister Marek Sawicki wspierał również przedsięwzięcie swojej córki Katarzyny, która zajmuje się probiotykami (wyselekcjonowanymi kulturami bakteryjnymi wykorzystywanymi w rolnictwie do detoksykacji trucizn, poprawy stanu gleby itp.). Firma Bio-World, w której władzach zasiada córka ministra, jest jednym z potentatów handlujących preparatami probiotycznymi – ujawniła „GP”. Sawicki obejmował patronatem ministra rolnictwa konferencje organizowane przy współudziale Bio-World, na których promowano probiotyki.
Sieć Pawlaka
W marcu 2009 r. dziennikarze śledczy „Dziennika” opisali sieć powiązań towarzysko-biznesowych stworzoną przez wicepremiera. „Konkubina, koledzy ze wsi i studiów – wszyscy pasą się na ochotniczej straży pożarnej. Patronuje temu naczelny druh strażacki Waldemar Pawlak, który nie waha się podpisywać umów sam ze sobą albo sprzedawać samemu sobie udziały w spółkach. Wicepremier wciągnął do biznesowego kółka nawet swoją 71-letnią matkę, rolniczkę ze wsi Pacyna. Pawlak zrobił z niej prezydenta fundacji, która jest czapką nad jego interesami” – pisali dziennikarze. Premier Tusk zabrał głos w sprawie Pawlaka dopiero po wielu dniach ciszy. Stwierdził, że choć „PSL wciąż nie podziela naszych standardów”, to „nie mogę egzekwować zachowań respektujących takie standardy”.
Pawlak: "W czasach kryzysu możemy polegać tylko na rodzinie" Gazeta Wyborcza – 2009
- W czasach kryzysu możemy polegać tylko wobec najbliższych - mówi Waldemar Pawlak komentując zarzuty mediów o udziale jego bliskich w kontraktach Ochotniczej Straży Pożarnej.
Lider PSL stawia na rodzinę. - Bo wielkie korporacje nam w takiej sytuacji na pewno nie pomogą. Raczej w takiej sytuacji będą wyprowadzały pieniądze - w taki sposób odpowiedział wicepremier Waldemar Pawlak na tezę Janusza Palikota o tym, że doniesienia o nepotyzmie w PSL wynikają z "tradycji popierania rodzin" w tej partii, której poseł PO przeciwstawił "inną kulturę", która istnieje w Platformie.
Lider PSL stawia na rodzinę. - Bo wielkie korporacje nam w takiej sytuacji na pewno nie pomogą. Raczej w takiej sytuacji będą wyprowadzały pieniądze - w taki sposób odpowiedział wicepremier Waldemar Pawlak na tezę Janusza Palikota o tym, że doniesienia o nepotyzmie w PSL wynikają z "tradycji popierania rodzin" w tej partii, której poseł PO przeciwstawił "inną kulturę", która istnieje w Platformie.
- W dzisiejszych czasach nie można mówić o wzorcach korporacji globalnych, czy kartelowych. Czy dla nas wzorcem ma być fundacja Bernarda Madoffa, który na 50 miliardów oskubał organizacja charytatywne? To nie jest dobry wzór. Powinniśmy bazować na takich wzorach, które przywracają realia uczciwej gospodarki i szacunek dla pracy. Chodzi o rzeczy fundamentalne: o to jak będzie zorganizowane nasze życie i nasze społeczeństwo - kontynuował dalej Pawlak swój wywód.
Odbijając powtarzane w mediach zarzuty wobec PSL i senatora Tadeusza Misiaka, Pawlak mówił dalej:
- Z tego co słyszymy teraz po ostatnich badaniach przewodniczącego Chlebowskiego, sprawa dotyczy 56 posłów i senatorów. Jak policzyliśmy aktywa to suma tego, co się dać w akcjach udziałach w klubie PSL, to jest może raptem 5 procent tego, co otwierający tę listę - tłumaczył wicepremier.
Pawlak wieszczy koniec świata
- Gdyby zastosować tę komisję śledczą do wszystkich tych posłów to byłby chyba koniec świata - odpowiedział na pytanie dziennikarki o to, czy opowiada się za powołaniem komisji śledczej ds. posła Misiaka i jego firmy Work Service, za czym opowiada się PiS.
- Jeżeli chcemy większej przejrzystości, to powinna ona następować na gruncie prawa, a nie co i rusz dorzucanych symbolicznych "wysokich standardów". W Galicji "wysokim standardem" była różnorodność i możliwość działania w straży pożarnej, w Kongresówce było centralne sterowanie, bo jak ktoś za bardzo się wychylił, to musiał dostać zgodę z Petersburga, żeby działać w straży pożarnej, a w zaborze pruskim były tak "wysokie standardy", że człowiek o polsko brzmiącym nazwisku nie mógł być w ogóle funkcyjnym w straży pożarnej - opowiadał dalej Pawlak.
Nadużycie uprawnień
W czerwcu 2009 r. aresztowany został były dyrektor Dolnośląskiej Izby Rolniczej, działacz PSL i kandydat Stronnictwa w wyborach do europarlamentu Leszek G. Zarzucono mu nadużycie uprawnień w związku z prowadzonym przez izbę programem dla bezrobotnych. Leszek G. miał polecać swoich znajomych, by skorzystali na programie.
Gazowy walkower czy zdrada interesów
Gazowe negocjacje między Polską a Rosją wyglądały tak jak za starych czasów – napisała 29 października 2009 r. „Polska”. Jak podał dziennik, wicepremier Waldemar Pawlak zgodził się na wszystko, czego chciała Moskwa. Nie dość, że mieliśmy wziąć więcej surowca, to długoterminowa umowa, którą podpisano, sprawia, że w praktyce gazoport i gaz z Kataru przestają nam być potrzebne. Parę miesięcy później za gaz, jak podało RMF FM, płaciliśmy wielokrotnie więcej niż inni klienci.
Fałszerstwo
W lutym tego roku wyszło na jaw, że prokuratura postawiła zarzut fałszerstwa wiceprezesowi pomorskiego PSL, jednocześnie szefowi Stronnictwa w powiecie bytowskim Krzysztofowi S. Działacz PSL, który kiedyś był radnym sejmiku pomorskiego, w ostatnich wyborach samorządowych starał się o mandat radnego powiatowego i stanowisko wójta. Podrobił dziewięć podpisów na liście poparcia komitetu wyborczego. Jak donosiła lokalna prasa, Krzysztof S. przyznał się do winy i chciał się dobrowolnie poddać karze. Zrezygnował też z funkcji w PSL.
Afera wiceministra Burego
Jan Bury, wiceminister skarbu, odpowiada za energetykę i telekomunikację. Jak się okazało, łączył funkcję w resorcie z prowadzeniem prywatnego interesu – miał 50 proc. udziałów w rzeszowskiej spółce So-Res zajmującej się handlem energią elektryczną, a więc dziedziną, za którą odpowiadał. Złamał tym samym ustawę antykorupcyjną.
Lobbing wicepremiera wbrew interesom Polski
Waldemar Pawlak i PSL dążyli do otwarcia Polski na uprawy genetycznie modyfikowane. Afera wyszła na jaw dzięki depeszom ujawnionym przez WikiLeaks. Sprawę głębiej opisywała „GP”. Lider PSL wbrew obowiązującemu w Polsce prawu, a także na szkodę polskiego rolnictwa deklarował, iż rząd Tuska doprowadzi do zniesienia zakazu upraw roślin transgenicznych. Ambasador USA w Polsce Victor Ashe we wrześniu 2009 r. przekazywał swoim przełożonym w Waszyngtonie, że „wicepremier Pawlak stwierdził, iż niechęć do biotechnologii to relikt czasów terroru PiS i że to już przeszłość. Teraz wszystko się zmieni. Po czym zasugerował, że jego rząd powolutku, powolutku, małymi kroczkami, niezauważenie będzie dążył do otwarcia Polski na GMO”. „Pawlak mocno działa i jego polityka »cichego wprowadzenia GMO« może otworzyć nie tylko Warszawę (Polskę) na GMO, ale i więcej krajów” – czytamy w ujawnionych depeszach ambasadora.
Załatwianie dotacji
Były wiceminister PSL Jacek Soska, a obecnie radny PSL, otrzymywał dotacje unijne z tytułu gospodarowania na użytkach zielonych. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie chodziło o grunty Skarbu Państwa (konkretnie tereny leżące przy torach kolejowych) użytkowane bez wiedzy i zgody właściciela.
Waldemar Pawlak i jego sieć powiązań
W obszernym tekście poświęconym Pawlakowi czytamy o towarzysko - biznesowym układzie wokół wicepremiera w rządzie Donalda Tuska.
Gazeta donosi, że lider PSL i osoby z jego towarzystwa robią interesy z jednostkami ochotniczej straży pożarnej, które dysponują publicznymi pieniędzmi. Jak przykład podaje spółkę Internetowy Instytut Informacji - 3i, która świadczy usługi dla strażackiego zarządu, a w której przez 5 lat prezesowała partnerka wicepremiera Iwona Katarzyna Grzymała.
Na współpracy ze strażakami miała także skorzystać spółka Plockman należąca do kolegi Pawlaka ze studiów. W 2003 r. prezesem zarządu w Plockamnie została partnerka Pawlaka.
Gdy Pawlak powrócił na polityczny szczyt Grzymała zaczęła się wycofywać z obu spółek. Od lutego do września 2008 r. była doradcą prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej. Potem pracowała w Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, były polityk PSL i kolega Pawlaka.
Sam Pawlak według dziennikarzy "Dziennika" w otaczających go biznesowych powiązaniach nie widzi nic niestosownego. Gazeta przedstawia jednak długą listę towarzysko - biznesowych powiązań wicepremiera:
* Pawlak nie ma już udziałów w firmach, które żyją ze strażackich pieniędzy, ale podarował je fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, na czele której stoi... jego 71-letnia matka. To ona wraz z kolegą Pawlaka ze studiów zarządza udziałami firm, których wicepremier był właścicielem.
* W swoim oświadczeniu majątkowym wicepremier nie wpisał 45 tys. zł ze sprzedaży udziałów w jednej ze spółek.
* Iwona Katarzyna Grzymała, prywatnie konkubina Pawlaka przez 5 lat zasiadała w zarządach dwóch powiązanych z nim spółek: Plocman i Internetowy Instytut Informacji 3i
* Spółka Internetowy Instytut Informacji 3i od lat żyje z ochotniczej straży pożarnej. Zarabia na obsłudze informatycznej straży. Prowadzi nawet portiernię w Domu Strażaka.
* Spółce przez 5 lat prezesowała konkubina Pawlaka. On sam był udziałowcem spółki. Swoje udziały odsprzedał fundacji prowadzonej przez własną matkę.
* O wyborze przez strażaków firmy 3i nie zdecydował konkurs ani przetarg. Szefostwo straży tłumaczy, że "firma zaproponowała im współpracę".
* Właścicielami 3i są dzieci zaprzyjaźnionych z Pawlakiem strażaków.
* Siedzibą 3i był pokój w siedzibie zarządu głównego Ochotniczej Straży Pożarnej. W tym samym budynku mieścił się gabinet prezesa OSP. Pawlak jako udziałowiec 3i był jednocześnie najemcą i wynajmującym pomieszczenie.
* Iwona Katarzyna Grzymała oprócz kierowania spółką 3i weszła do zarządu spółki Plocman. To firma należąca do Wojciecha Nowysza, kolegi Pawlaka ze studiów. Konkubina wicepremiera wyciągnęła spółkę z kłopotów finansowych. Plocman zaczął bowiem robić interesy z ochotniczą strażą pożarną. Zarząd główny straży zlecił spółce opracowanie programu komputerowego i przeszkolenie ludzi. Przez kilka lat firma dostawała od straży pieniądze w formie "grantów"
* 3i została udziałowcem Plocmana
* W czasie, kiedy Pawlak nie sprawował żadnych funkcji państwowych pracę pomógł mu znaleźć potentat zbożowy Zbigniew Komorowski. Zrobił byłego premiera prezesem podupadającej Warszawskiej Giełdy Towarowej. Za swej prezesury Pawlak użyczył pomieszczeń giełdy fundacji Partnerstwo dla Rozwoju. Za wynajem lokalu przy Nowym Świecie giełda nie dostała ani złotówki.
* W 2004 r. giełda podpisała umowę ze spółką Wyszukiwanie Informacji Profesjonalnej WIP. Prezesem spółki był sam Pawlak.
* Udziały w WIP ówczesny szef giełdy sprzedał...fundacji Partnerstwo dla Rozwoju, której wówczas był szefem. Sprzedał sam sobie udziały za 45 tys. zł. Tych pieniędzy nie wykazał w oświadczeniu majątkowym.
* Prezesem WIP jest dziś Krzysztof Szpotan, kolega Pawlaka ze studiów i jego były asystent poselski.
* Spółka w 2006 r. kupiła dwa sąsiadujące ze sobą lokale w Żyrardowie. W powstałym z tego 114 metrowym apartamencie zamieszkali Pawlak i jego konkubina Iwona Katarzyna Grzymała. To ona formalnie jest właścicielką lokalu.
* Od 2007 r. Grzymała zaczęła wycofywać się z udziałów w spółkach Plocman i 3i. To czas, kiedy Waldemar Pawlak wrócił do polityki. Grzymała tymczasem rozpoczęła karierę w instytucjach państwowych. Została doradcą prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej
* Z POT Grzymała trafiła do Konfederacji Pracodawców Polskich, którą kieruje Andrzej Malinowski, były polityk PSL i kolega Pawlaka.
Prowokacja w ARR
W wrześniu w programie TVN wyemitowano materiał, z którego wynika, że pracę w oddziale Agencji Rynku Rolnego w Bydgoszczy można załatwić powołując się w rozmowie telefonicznej na znajomości z szefem resortu rolnictwa - Markiem Sawickim. Po tej dziennikarskiej prowokacji szef bydgoskiego oddziału ARR Adam Koc złożył rezygnację.
W całą sprawę osobiście zaangażował się poseł Eugeniusz Kłopotek, który uznał prowokację za nagonkę na Koca. Jego zdaniem, takie praktyki, jak załatwianie pracy znajomym, są powszechne. Kłopotek przyznał, że sam w swojej karierze wykonał przynajmniej kilkaset podobnych telefonów, bo jego dewizą jest "pomagać".
W całą sprawę osobiście zaangażował się poseł Eugeniusz Kłopotek, który uznał prowokację za nagonkę na Koca. Jego zdaniem, takie praktyki, jak załatwianie pracy znajomym, są powszechne. Kłopotek przyznał, że sam w swojej karierze wykonał przynajmniej kilkaset podobnych telefonów, bo jego dewizą jest "pomagać".
KRUS jak rodzinny folwark
W lipcu 2008 roku "Dziennik" podał, że w KRUS-ie pracują matki, żony i kochanki działaczy PSL. Wojciech Kobielski, jeden z dyrektorów miał załatwić pracę swojemu synowi, narzeczonej syna i jej matce. Inny dyrektor Kazimierz Pątkowski zadbał o pracę dla syna, swojej partnerki i jej córki. Reakcje władz PSL były zaskakujące. - Może tak jest, że dla niektórych mediów jest nie do zniesienia, że ludzie działają w PSL, że nie wstydzą się swojego środowiska, że dbają o swoje środowisko - takimi słowami zareagował Pawlak na oskarżenia PSL o nepotyzm. - Największą nagrodą dla rodziców, jest sytuacja, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło - to stwierdzenie, usprawiedliwiające nepotyzm, przeszło już do historii.
Dopiero po dwóch miesiącach od ujawnienia tej sprawy minister Sawicki zdecydował się odwołać Romana Kwaśnickiego ze stanowiska prezesa KRUS. - Kwaśnicki popełnił błędy organizacyjno-administracyjne, łącznie z tym, że nie potrafił zorganizować sobie pracy w zakresie dom - KRUS - tłumaczył minister.
Zaskakujące, że wszystko uchodzi PSL na sucho. Granica pomiędzy niegroźnym potknięciem a aferą bywa w polityce cienka. Czy PSL ją przekracza?
Były poseł PSL z zarzutami
(RP 12.01.2012)
(RP 12.01.2012)
Zarzut nakłania urzędnika do przekroczenia uprawnień postawiła byłemu posłowi PSL Janowi K. Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Sprawa dotyczy pozwolenia na budowę pensjonatu jego córek - poinformował rzecznik prokuratury Adam Kozub.
Byłemu posłowi Janowi K. został przedstawiony zarzut nakłaniania starosty augustowskiego Franciszka W. do przekroczenia uprawnień przy wydawaniu decyzji na budowę pensjonatu córek posła w miejscowości Bryzgiel nad jeziorem Wigry. Starosta był oskarżony w tej sprawie, ale w sierpniu ubiegłego roku został uniewinniony. Sędzia uznała wówczas, że nie ma dowodów na winę urzędnika, a bałagan w dokumentacji może świadczyć jedynie o "bezmyślności i głupocie urzędniczej". Prokuratura odwołała się od wyroku.
Starosta - według organów ścigania - miał sporządzić nową dokumentację dotyczącą samowoli budowlanej córek posła na wzór starej - w celu jej legalizacji. Dom z pensjonatem po przeróbce miał mieć 369 metrów kw. powierzchni użytkowej, a nie 152 metry - jak we wcześniejszej decyzji.
Starosta - według organów ścigania - miał sporządzić nową dokumentację dotyczącą samowoli budowlanej córek posła na wzór starej - w celu jej legalizacji. Dom z pensjonatem po przeróbce miał mieć 369 metrów kw. powierzchni użytkowej, a nie 152 metry - jak we wcześniejszej decyzji.
Jak poinformował Kozub, do tej pory nie można było posłowi przedstawić zarzutów ze względu na chroniący go immunitet. Dodał, że dalszy los i czynności w śledztwie będą zależały od kolejnego wyroku w toczącej się sprawie.
Proces apelacyjny ma odbyć się pod koniec stycznia w Sądzie Okręgowym w Suwałkach. Córkom posła, oprócz ojca i starosty, miał pomagać również jeden z urzędników starostwa, Bogdan G. Jego również sąd pierwszej instancji uniewinnił.
Sprawa wyszła na jaw, kiedy sąsiedzi córek posła zaprotestowali przeciwko większej budowie. Sprawą zajęło się CBA. Kobiety zostały skazane. Musiały także oddać część dotacji z Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku, przyznanej na ten cel.
