Zdążyliśmy już zapomnieć o Euro 2012, zwłaszcza w świetle ostatniej "afery dachowej". A ja mam wrażenie, że przy tej okazji umknęła nam jedna istotna sprawa. Coś, co było szansą jedną na milion.
Otóż budując miasteczko kibica na pl. Defilad, po raz pierwszy chyba w historii uporządkowano to miejsce. Wcześniej był tam chaotyczny parking, upstrzony licznymi słupkami, betonowymi murkami, stróżówkami i szlabanami. Gdy to wszystko usunięto, pomyślałem - oto jest ten moment. Miasto na pewno nie pozwoli na powrót tego wielokrotnie krytykowanego przez urbanistów i prasę dziwoląga. Niech zrobią tu cokolwiek - park, skwer, plac zabaw, boisko, ustawią ławki, wpuszczą jakichś szalonych artystów, niech coś wyrzeźbią, namalują, zainstalują, zrobią jezioro czy następny dotleniacz - niech to miejsce wreszcie stanie się przyjazne i godne stolicy. Zresztą - pomysłów na zagospodarowanie placu było wiele, i nie wszystkie wymagały milionowych inwestycji (niektóre z nich można zobaczyć na stronie futuwawa.pl).
Niestety. Miasteczko kibica znikło, i wszystko wróciło do pierwotnego stanu, czyli do naszego typowego, nieogarniętego, spontanicznie przelewającego się błotka. Wrócił parking, wróciły słupki, budki, szlabany, łańcuchy, kolczatki. Wrócił dworzec autobusowy (chyba jedyny w stolicy dworzec bez nazwy), na schodki i murki wrócili pasażerowie (bo ławek tu nie ma). Po co się starać, skoro ci wszyscy turyści już sobie pojechali. Hasło "czy zdążymy przed Euro" już nie ciśnie, można sobie odpuścić.