Ubezwłasnowolnić, odebrać, zakazać, ukarać! Mam wrażenie, że to ostatnio nowa moda na „wychowywanie rodziców”. Co za ironia, że chcąc bronić dzieci przed karami i przedmiotowym traktowaniem, tak samo chcemy traktować rodziców. OKO ZA OKO, a dzieciaki niech biorą przykład!

REKLAMA
Cieszę się zaangażowaniem Kidprotect.pl, Fundacji Dzieci Niczyje czy Ministra Marka Michalaka – Rzecznika Praw Dziecka. Cieszą mnie kampanie, które się pojawiają, ale mam wrażenie, że trochę wszystko idzie w jeden, bardzo emocjonalny kanał, a może to nie o to chodzi?
Mała ilustracja do tematu:
Robimy z dzieciakami i rodzicami większe, artystyczne „dzieło”. Hubert, lat 4, chcąc iść do taty, postanawia przemaszerować przez owe „dzieło”. Ojciec krzyczy:
- STÓJ!
Hubert stoi, myśli moment i znowu próbuje, niczym godzilla, przemaszerować przez nasze „dzieło”.
- NIE PRZECHODŹ!
Efekt ten sam, zatrzymanie, zagubienie i ponowna próba
- NIE WOLNO!
Tym razem zainterweniowałem, pokazując drogę obok „dzieło”:
- Zobacz, możesz przejść tędy.
Wielka ulga i dziecko może spokojnie dojść do celu nie rujnując dzieła.
To teraz użyjmy wyobraźni, zmieńmy bohaterów:
Hubert to rodzic,
„Dzieło” to dziecko,
Ojciec, do którego chce dojść Hubert, to wychowanie,
Głos ojca, to pomoc w wychowaniu.
Mam wrażenie, że to co jest teraz najgłośniejsze, to owe krzyki „NIE WOLNO”. Do tego jeszcze popierane pomysłami, by w razie braku posłuszeństwa rodzica, zabrać mu dziecko (wyrzucić Huberta z zajęć?), a przynajmniej założyć smycz. Chcemy wstawiać barierki, zakazy, nakazy. Nie przeczę, w większości dotykają one słusznych spraw, ale zupełnie gubi się nam fakt, że mimo tych wszystkich zakazów w dobrej wierze, rodzic pozostaje bezradny.
Dlatego szczerze wnerwiają mnie na dłuższą metę akcje typu „zabrać jej prawo do rodzicielstwa”, „powinien się tym zająć sąd itd.”. Może warto w tym emocjonalnym kamienowaniu zadać sobie pytanie, czy przypadkiem nie jest tak, że rodzic kocha swoje dziecko, ale nie wie, jaki wpływ mają jego zachowania?
Prowadzę warsztaty, robię to za pieniądze, więc można nieśmiało zakładać, że są na nich rodzice zdeterminowani do pogłębiania wiedzy, którzy szukają, czytają i chcą poznawać. Mimo to bardzo często słyszę na warsztatach „szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałem/am”. Nie dlatego, że jestem super fajny, tylko dlatego, że rodzicom nie dostarcza się podstawowej wiedzy na temat wychowania. Jeśli się mylę, bardzo uprzejmie proszę mi pokazać, w którym miejscu i momencie to się dzieje.
Rodzice nie poznają metod mówienia do dzieci (i wszystkich innych ludzi też), nie znają podstaw rozwoju dzieci, nie wiedzą jak funkcjonuje i rozwija się ich mózg. Nie dlatego, że są złymi rodzicami, tylko dlatego, że zamiast o tym mówić, całą parę wkładamy w zwalczanie patologii. We wszystko miesza się jeszcze kasa i promowanie szkodliwych rzeczy, jak zajeżdżanie maluchów od urodzenia żłobkami i "super potrzebnymi" dodatkowymi zajęciami.
Mamy zaległości w tej „bezwartościowej” (pod względem finansowym, niestety) edukacji rodziców i potem się dziwimy, że wszystko robią na czuja. Jednym się udaje to dobrze, bo intuicja została ukształtowana jak należy, a inni, kochając i chcąc dobrze po prostu popełniają błędy. Jestem przekonany, że zdecydowana większość błędów rodzicielskich, z przemocą włącznie, nie zostałoby popełnionych, gdyby rodzic miał świadomość konsekwencji działania.
Karanie chcemy zwalczać karaniem, o podmiotowe traktowanie walczymy, wkładając każde zachowanie rodzica w oschły i przedmiotowy kodeks. A może potraktujmy rodziców tak, jak byśmy chcieli, by oni traktowali dzieci? Opowiedzmy im jak jest, jak funkcjonują dzieciaki. Powiedzmy im „Hubert, możesz pójść tędy”, zamiast „NIE WOLNO!”.

*Jak sobie pomyślę, ile dobrych rzeczy dla rodziców możnaby było zrobić za zainwestowane 4,6 miliona złotych w „żłobkowe kłamstwo” (kampania informacyjna nt. żłobków)...