Reklama.
Zanim jednak dojdziemy do fotoradarów, muszę wam dwa słowa o wychowaniu powiedzieć.
Z wychowaniem jest tak, że jak się oprzeć na karach i nagrodach, to wychowanek też się na nich skoncentruje, a nie na samej czynności. Nie jest ważna czynność tylko uniknięcie kary lub zdobycie nagrody. Więc jak kara lub nagroda znikną – to dopiero wtedy do dziecka w ogóle dotrze, że jakaś czynność jest. Przy czym odkryta świeżo bezkarność może stać się nową nagrodą, a brak nagrody zniechęceniem.
Z kolei jeśli zamiast kar i nagród damy dziecku poznać konsekwencje danego zachowania, wówczas samo się nauczy, że dane zachowanie po prostu mu szkodzi lub przynosi zyski. Z własnego doświadczenia uczy się czy warto i jako że ta czynność nie ulega zmiany – to jest to wartość stała – niezależna od lat, kar i nagród.
Takie podejście ma też znaczenie w ogólnym sposobie bycia. Jeśli dziecko jest przyzwyczajone do brania odpowiedzialności za swoje czyny, wówczas stara się przewidywać ich konsekwencje. Dlatego jeśli rodzic chce, by jego dziecko samo rozwiązywało w przyszłości moralne dylematy, to warto na owych konsekwencjach, na ile to jest możliwe, się opierać.
I to właśnie dlatego fotoradary są dobre
Bo w naszej mentalności są przede wszystkim kary i nagrody. Nawet nie chodzi o wychowanie domowe – bo tu każdy ma swoje królestwo i tam różnie bywa. Natomiast państwowa część wychowania od „zawsze” jest oparta na karach i nagrodach – choćby w postaci ocen w szkole. Nie jest ważne, czy polski, biologia i spółka będą potrzebne w życiu. Ważne są dla dziecka oceny, jakie na nich dostaniemy. Także zachowanie podlega karom i nagrodom - od karnych krzesełek po „wzorowe” na świadectwie.
Jasne, że fotoradary pogłębiają ową koncentrację na nagrodzie, a raczej na karze - mandacie, co pokazuje choćby to, że o policjantach mówi się częściej, że „znowu psy łapią” niż „pomagają bezpieczeństwu”. To nadal jest gra w to czy się dam złapać czy nie.
A jednak skoro do tej gry jesteśmy wychowani, to tutaj trzeba ją kontynuować. Nie powinniśmy się uczyć odpowiedzialności za własne czyny na tak ważnych sprawach jak życie drugiego człowieka. W przypadku wypadku drogowego nikt z nas nie ma środków by ponieść konsekwencje czyjegoś kalectwa lub życia. Może takie uczenie odpowiedzialności w wymiarze 20-30 lat przyniosło by zmianę myślenia na drodze ale koszt byłby zbyt wielki.
Niemniej fakt, że musimy się oprzeć na drakońskich karach by bronić swojego bezpieczeństwa jest zdecydowanie sygnałem, by może zacząć myśleć inaczej. By jednak nie uczyć dzieci na karach i nagrodach. By uczyć je myślenia o tym co robią i dlaczego.
Chodzi o to, żeby za 20 lat nasze dzieci na pytanie „dlaczego nie wolno szybko jechać” potrafiły pomyśleć i wybrać odpowiedź przewidującą „bo mogę kogoś skrzywdzić”, a nie „bo mnie złapią”. Wówczas one już nie będą potrzebowały fotoradarów.